"Podróż na tysiąc mil rozpoczyna się od pierwszego kroku"

23.05.2010

Poszukiwania...

...i tak oto pewnego pieknego dnia...a bylo to w ubieglym roku w czerwcu, bedac juz w posiadaniu swojego nowo zakupionego "Matizka", jak z czuloscia nazywalam moje dziesiecioletnie, w kolorze blekitnego nieba CUDO... i nie posiadajac sie ze szczescia, na mysl,o tym,iz oto wlasnie konczy sie koszmar moich pieszych wedrowek, wyruszylam ochoczo na szlak... a raczej wyruszylismy... gdyz Matisek owszem byl, ale ja nieszczesna, majac 10-letnia przerwe w jezdzie... niezdolna bylam do poruszania sie moim cudownym autkiem. Nie pozostawalo mi wiec nic innego,jak tylko uprosic mojego nastoletniego syna, aby wyruszyl wraz ze mna.
Synek,aczkolwiek bez wiekszego entuzjazmu,zgodzil sie... w koncu!
Uff...odetchnelam z prawdziwa ulga!
I tak oto,w najpiekniejszym miesiacu maju - wyruszylismy. Towarzyszyl nam nasz wierny przyjaciel - pies Bubi.
Tym razem spanko mielismy w NASZEJ przyczepce, ktora to ja poprzedniego lata korzystnie nabylam i ustawilam na poletku pewnego milego gospodarza pod jakze urocza jablonka.
I tak oto zaczelismy znow nasze poszukiwania...
A wygladaly one tym razem tak,ze moj nastoletni syn jechal glownymi drogami,a ja... bocznymi i polnymi. I szlo mi naprawde calkiem niezle... tak przynajmniej myslalam, az do chwili,gdy synek kiwajac smutno glowa,oswiadczyl pewnego dnia,iz cytuje: "jestem bardzo trudnym przypadkiem!" i,ze on moze jeszcze wprawdzie troche ze mna pojezdzic, poswiecajac swoj drogocenny czas... ale uczyc to on mnie na pewno nie ma zamiaru... bo moje manewry na drodze sa nad wyraz dziwne i racjonalnie niewytlumaczalne!!!
Coz bylo robic! Nie pozostawalo mi nic innego,jak bardzo szybko COS znalezc,aby uniknac perspektywy samodzielnych jazd!
Tak wiec objezdzalismy ze zdwojona energia /z mojej strony/ i ze zdwojona niechecia /ze strony synka/ okoliczne wsie i wioseczki. Wyruszalismy zwykle rano po obfitym sniadanku pod urocza jablonka, wytyczajac sobie na mapie nasza "dzisiejsza" trase.
I w droge!
Zwykle wjezdzajac do wioski podjezdzalismy pod sklep i kupujac nasza "setna" bulke, pytalismy miejscowych panow tych "od piwa" /bo to kopalnia wiedzy/ tak calkiem od niechcenia o to,czy w okolicy nie ma PRZYPADKIEM czegos do kupienia... Panowie zwykle bardziej lub mniej milo informowali nas o tym, co wiedza na dany temat. A my jechalismy potem ochoczo we wskazane miejsce i ogladalismy To cudo... ktore zwykle okazywalo sie nie TYM. Zajezdzalismy tez do soltysa oraz wieszalismy ogloszenia, gdzie tylko sie dalo.
I czekalismy... Telefonow bylo niewiele, a wszystko to,co widzielismy bylo,ze tak powiem nie w moim "guscie".
Czas plynal nieublaganie, maj sie konczyl...synek coraz bardziej sie denerwowal, zreszta oboje bylismy zniecheceni i zmeczeni,a moje umiejetnosci jazdy nie poprawily sie ani o "jote"... i sama no coz... sama mialam juz po prostu DOSYC!!!
Tego wlasnie, "OSTATNIEGO" jak z grozba w glosie przy sniadanku zapowiedzial moj kierowca, wyruszylismy ot tak sobie bez wytyczonego celu i bez wiekszej ochoty... myslac,ze to juz chyba naprawde ostatni raz. Wiec jechalismy, nie spieszac sie zupelnie przez znane i nieznane nam juz wioski, wsrod pol... i nie majac nawet ochoty na wyjscie z auta, ani na zadne pytania. Mielismy juz naprawde DOSYC!
I wyjezdzajac z jakiejs wioski, ktorej nazwy nawet nie zauwazylismy, mielismy juz skrecic w strone glownej drogi...
Gdy nagle przy koncu drogi...oczom moim ukazalo sie COS, co mnie calkowicie zelektryzowalo!
Moj okrzyk STOJ, sprawil,iz Matisek z piskiem opon niczym Ferrari zaryl w szutrowej drodze,a moje dziecie spojrzalo na mnie nieprzytomnie jak na wariatke jaka!
A ja nie patrzac na nic wyskoczylam z autka i jak zahipnotyzowana bieglam w strone opuszczonej chatki! A ze chatka byla opuszczona nie ulegalo watpliwosci, swiadczyly o tym powybijane okna i otworem stojace drzwi... jakby zapraszajace do wejscia...
przez ktore to wlasnie dumnie wkroczylam do srodka.../zaraz dam zdjecia/

4 komentarze:

  1. Twoja historia przypomina mi żywo moją...i nawet daty się zgadzają....oj, nie brakuje zakręconych ludzi na tym świecie! Będę tu zaglądał. Pozdrowienia.

    OdpowiedzUsuń
  2. A moze tylko ci wlasnie ZAKRECENI robia cos waznego! I czy tzw. zdrowy rozsadek jest zawsze dobry?!

    OdpowiedzUsuń
  3. A wydawało mi się, że to ja jestem stuknięta :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Często w takie zimowe dni wracam do początków, u siebie i u innych i zadziwiam się ile można zrobić, jeśli się marzy i wierzy i zacznie działać.

    OdpowiedzUsuń