Gdy Majowa Pani obsypie się kwiatami, zawsze wstrzymuję oddech na widok jej niezwykłego piękna...
Królowa Czereśnia. Ogromna, wiekowa i jeszcze chyba nigdy nie przycinana. Dlatego osiągnęła tak imponujący wzrost i objętość. A pomimo tego, wciąż rodzi i ma masę owoców, których niestety nie dane jest mi od lat zerwać, ponieważ szpaki są zdecydowanie szybsze. Ach, jak bardzo żałuję, bo to stara i bardzo smaczna odmiana.
Często siadamy z M. w jej pobliżu, a M. mówi, że nigdy jeszcze nie widziała tak ogromnego drzewa owocowego. Faktycznie, gdyż wzrostem dorównuje ona leśnym sosnom za ogrodzeniem.
Ale Królowa Czereśnia ma też inne, ukryte zalety. To drzewo niezwykle. To właśnie ona, przed laty rzuciła na mnie "urok".
Bardzo lubię historię o "czereśniowym spisku", którą teraz M. opowiadam....
"...Było to przed laty. Gdy szukałam swojego miejsca. Pogubiłam się wtedy w leśnych drogach i gdy trafiłam do miejsca, gdzie droga się kończyła, a moim oczom ukazało się opuszczone siedlisko na końcu drogi, nie posiadałam się z zachwytu.
A gdy ujrzałam obsypaną owocami czereśnię... garściami je zrywałam, rozkoszując się ich smakiem, a potem długo siedziałam na ziemi, oparta o jej pień... myśląc, że tak chyba musi wyglądać... Raj!
I już wiedziałam, że tutaj, w tym właśnie miejscu, zostanę..."
I teraz, po tylu latach, gdy ona znów obsypie się kwiatami, a potem owocami... zawsze wracam myślą do tamtych chwil. I zadaję sobie pytanie: gdzie wtedy były szpaki?! I dlaczego tylko wtedy, właśnie wtedy, ten jeden jedyny raz, dane mi było, zjeść jej owoce?!
Uśmiecham się, bo wiem, że to był... jawny spisek! I, że to zrujnowane siedlisko, właśnie mnie wybrało sobie na swoją gospodynię, postanawiając... rzucić mi pod nogi to, co najlepsze, czereśniowe owoce!
A szpaki? No cóż, właśnie tamtego lata, musiały obejść się jedynie smakiem!
Obie z M. mrużymy oczy i spoglądamy w zamyśleniu na główną sprawczynię całego zajścia.
" ... Helena, poprzednia właścicielka, ciagnę dalej, osoba bezdzietna, bez rodziny... zapisała siedlisko komuś z wioski, kto miał się nią opiekować w czasie choroby. Po jej śmierci, nagle nie wiadomo skąd i jak zaczęła zjeżdżać się jakaś daleka rodzina, która obaliła testament. Sąd nie przyznał jednak siedliska nikomu z nich i wszystko przeszło na skarb państwa. Potem, dzięki pogubieniu się w leśnych drogach... pojawiłam się ja. Gdyby tamten człowiek został właścicielem, wszystko zostałoby zrównane z ziemią, a drzewa wycięte w pień. I nie byłoby Królowej...
Nic więc dziwnego, że siedlisko... wybrało sobie mnie na swoją właścicielkę. Uratowałam je od zguby, tak, jak ono mnie. To była wzajemna pomoc. I to mogłoby być wytłumaczeniem historii o "czereśniowym spisku".... "
M. kiwa głową, ze zrozumieniem. Tak, takie rzeczy, niewytłumaczalne.... zdarzają się, przyznaje. To tak, jakby ktoś z góry, pociągał za nitki naszego losu...
Dwie pozostałe czereśnie, które wtedy nazwałam strażniczkami pokoju, to chyba najstarsze drzewa, jakie tu rosną. Piękne, majestatyczne, niezwykłe. Bardzo lubię na nie patrzeć... na ich twarze, poorane zmarszczkami, takie stareńkie, mądre. I one wciąż obsypują się kwiatami i rodzą żółte, niewielkie i bardzo słodkie owoce, które mogę jedynie spróbować, gdy spadną na ziemię. Zjadam kilka, resztę psy.
Wczoraj, spadł wreszcie długo wyczekiwany deszcz, taki ciepły, wiosenny, który wszystko obmył i poruszył. Zawsze po zimie, nie mogę się zebrać, do prac ogrodowych, przeraża mnie ich ogrom i niewiadoma od czego zaczynać, oraz zwyczajne rozleniwienie po zimie.
Ale ten deszcz, poruszył i mnie do działania. A gdy włożyłam ręce w ciepłą, mokrą ziemię, poczulam nagły przypływ energii, a wszystko zaczęło się jakby samo układać. To tak, jakby Matka Ziemia obejmowała mnie swoimi ramionami i prowadzila. I jak zawsze w takich chwilach, gdy sieję, sadzę... ogarnia mnie uczucie szczęścia.
I wtedy zawsze, dziwię się, ile szczęścia mogą dać, takie zwykłe, proste czynności? I jak cieszy wtedy wszystko... powietrze muskające twarz, brud pod połamanymi paznokciami, zapach ziemi, śpiew ptaków...
Zawsze wtedy myślę, że prostota takiego życia ma jakiś głęboko ukryty sens. To bywa trudne, ale lubię nawet to, pracować, aż padam z nóg.
Ach, jak ja lubię... takie proste, zwyczajne chwile szczęścia!
M. dziwi się, patrząc na mnie, że ja taka "miastowa", a teraz... żyję tak po wiejsku. Zwykle ludzie robią odwrotnie. A ja tak... na "opak". Tak, właśnie. Nieraz trzeba zrobić coś na... opak.
M. nie lubi wsi, ale tutaj zachwyca ją cisza. I bliskość lasu. Dziwi brak ludzi. Mówi, że dobrze wybrałam i że tu można od wszystkiego odpocząć. A ja uśmiecham się i mrugam porozumiewawczo do Królowej.
Ona, wiedziała co robi.
I gdy tak sobie siedzimy... zaskakuje nas cisza. Zawsze aż "buczało", tyle było pszczól , trzmieli, przy rozkwitających drzewach i kwiatach. A ja specjalnie dla nich zostawiałam dziki ogród w postaci kwietnej łąki. A teraz cisza, która poraża. Sąsiad mówi, że z jego trzech roi, pozostał tylko jeden. Na pobliską plantację borówki wlaścicielka przywozi trzmiele. To sprawka sąsiada, tego z testamentu Heleny, to on nawozi pestycydami swoje pola.
Ptaków też jakby mniej. I motyli. Ale najbardziej zaskoczyła mnie cisza w lesie. Chociaż, tak naprawdę, to nie ma co się dziwić, skoro połowa lasu została wycięta?!
Czy to poczatek czegoś, co nas czeka? Życia bez ptaków, pszczól, motyli?!
Patrzę na to całe piękno, wokół mnie... i nawet nie dopuszczam takich myśli. Nie chcę psuć sobie radości i gasić uśmiechu. Pragnę cieszyć się z tej cudnej wiosny, napawać widokiem kwitnących czereśni, bo to przecież, tylko jedna, krótka chwila, gdy można je oglądać w tym majowym rozkwicie.
Królowa Czereśnia. Ogromna, wiekowa i jeszcze chyba nigdy nie przycinana. Dlatego osiągnęła tak imponujący wzrost i objętość. A pomimo tego, wciąż rodzi i ma masę owoców, których niestety nie dane jest mi od lat zerwać, ponieważ szpaki są zdecydowanie szybsze. Ach, jak bardzo żałuję, bo to stara i bardzo smaczna odmiana.
Często siadamy z M. w jej pobliżu, a M. mówi, że nigdy jeszcze nie widziała tak ogromnego drzewa owocowego. Faktycznie, gdyż wzrostem dorównuje ona leśnym sosnom za ogrodzeniem.
Ale Królowa Czereśnia ma też inne, ukryte zalety. To drzewo niezwykle. To właśnie ona, przed laty rzuciła na mnie "urok".
Bardzo lubię historię o "czereśniowym spisku", którą teraz M. opowiadam....
"...Było to przed laty. Gdy szukałam swojego miejsca. Pogubiłam się wtedy w leśnych drogach i gdy trafiłam do miejsca, gdzie droga się kończyła, a moim oczom ukazało się opuszczone siedlisko na końcu drogi, nie posiadałam się z zachwytu.
A gdy ujrzałam obsypaną owocami czereśnię... garściami je zrywałam, rozkoszując się ich smakiem, a potem długo siedziałam na ziemi, oparta o jej pień... myśląc, że tak chyba musi wyglądać... Raj!
I już wiedziałam, że tutaj, w tym właśnie miejscu, zostanę..."
I teraz, po tylu latach, gdy ona znów obsypie się kwiatami, a potem owocami... zawsze wracam myślą do tamtych chwil. I zadaję sobie pytanie: gdzie wtedy były szpaki?! I dlaczego tylko wtedy, właśnie wtedy, ten jeden jedyny raz, dane mi było, zjeść jej owoce?!
Uśmiecham się, bo wiem, że to był... jawny spisek! I, że to zrujnowane siedlisko, właśnie mnie wybrało sobie na swoją gospodynię, postanawiając... rzucić mi pod nogi to, co najlepsze, czereśniowe owoce!
A szpaki? No cóż, właśnie tamtego lata, musiały obejść się jedynie smakiem!
Obie z M. mrużymy oczy i spoglądamy w zamyśleniu na główną sprawczynię całego zajścia.
" ... Helena, poprzednia właścicielka, ciagnę dalej, osoba bezdzietna, bez rodziny... zapisała siedlisko komuś z wioski, kto miał się nią opiekować w czasie choroby. Po jej śmierci, nagle nie wiadomo skąd i jak zaczęła zjeżdżać się jakaś daleka rodzina, która obaliła testament. Sąd nie przyznał jednak siedliska nikomu z nich i wszystko przeszło na skarb państwa. Potem, dzięki pogubieniu się w leśnych drogach... pojawiłam się ja. Gdyby tamten człowiek został właścicielem, wszystko zostałoby zrównane z ziemią, a drzewa wycięte w pień. I nie byłoby Królowej...
Nic więc dziwnego, że siedlisko... wybrało sobie mnie na swoją właścicielkę. Uratowałam je od zguby, tak, jak ono mnie. To była wzajemna pomoc. I to mogłoby być wytłumaczeniem historii o "czereśniowym spisku".... "
M. kiwa głową, ze zrozumieniem. Tak, takie rzeczy, niewytłumaczalne.... zdarzają się, przyznaje. To tak, jakby ktoś z góry, pociągał za nitki naszego losu...
Dwie pozostałe czereśnie, które wtedy nazwałam strażniczkami pokoju, to chyba najstarsze drzewa, jakie tu rosną. Piękne, majestatyczne, niezwykłe. Bardzo lubię na nie patrzeć... na ich twarze, poorane zmarszczkami, takie stareńkie, mądre. I one wciąż obsypują się kwiatami i rodzą żółte, niewielkie i bardzo słodkie owoce, które mogę jedynie spróbować, gdy spadną na ziemię. Zjadam kilka, resztę psy.
Wczoraj, spadł wreszcie długo wyczekiwany deszcz, taki ciepły, wiosenny, który wszystko obmył i poruszył. Zawsze po zimie, nie mogę się zebrać, do prac ogrodowych, przeraża mnie ich ogrom i niewiadoma od czego zaczynać, oraz zwyczajne rozleniwienie po zimie.
Ale ten deszcz, poruszył i mnie do działania. A gdy włożyłam ręce w ciepłą, mokrą ziemię, poczulam nagły przypływ energii, a wszystko zaczęło się jakby samo układać. To tak, jakby Matka Ziemia obejmowała mnie swoimi ramionami i prowadzila. I jak zawsze w takich chwilach, gdy sieję, sadzę... ogarnia mnie uczucie szczęścia.
I wtedy zawsze, dziwię się, ile szczęścia mogą dać, takie zwykłe, proste czynności? I jak cieszy wtedy wszystko... powietrze muskające twarz, brud pod połamanymi paznokciami, zapach ziemi, śpiew ptaków...
Zawsze wtedy myślę, że prostota takiego życia ma jakiś głęboko ukryty sens. To bywa trudne, ale lubię nawet to, pracować, aż padam z nóg.
Ach, jak ja lubię... takie proste, zwyczajne chwile szczęścia!
M. dziwi się, patrząc na mnie, że ja taka "miastowa", a teraz... żyję tak po wiejsku. Zwykle ludzie robią odwrotnie. A ja tak... na "opak". Tak, właśnie. Nieraz trzeba zrobić coś na... opak.
M. nie lubi wsi, ale tutaj zachwyca ją cisza. I bliskość lasu. Dziwi brak ludzi. Mówi, że dobrze wybrałam i że tu można od wszystkiego odpocząć. A ja uśmiecham się i mrugam porozumiewawczo do Królowej.
Ona, wiedziała co robi.
I gdy tak sobie siedzimy... zaskakuje nas cisza. Zawsze aż "buczało", tyle było pszczól , trzmieli, przy rozkwitających drzewach i kwiatach. A ja specjalnie dla nich zostawiałam dziki ogród w postaci kwietnej łąki. A teraz cisza, która poraża. Sąsiad mówi, że z jego trzech roi, pozostał tylko jeden. Na pobliską plantację borówki wlaścicielka przywozi trzmiele. To sprawka sąsiada, tego z testamentu Heleny, to on nawozi pestycydami swoje pola.
Ptaków też jakby mniej. I motyli. Ale najbardziej zaskoczyła mnie cisza w lesie. Chociaż, tak naprawdę, to nie ma co się dziwić, skoro połowa lasu została wycięta?!
Czy to poczatek czegoś, co nas czeka? Życia bez ptaków, pszczól, motyli?!
Patrzę na to całe piękno, wokół mnie... i nawet nie dopuszczam takich myśli. Nie chcę psuć sobie radości i gasić uśmiechu. Pragnę cieszyć się z tej cudnej wiosny, napawać widokiem kwitnących czereśni, bo to przecież, tylko jedna, krótka chwila, gdy można je oglądać w tym majowym rozkwicie.