"Podróż na tysiąc mil rozpoczyna się od pierwszego kroku"

21.12.2014

Święta.


 I kolejne święta przed nami. I znów czeka nas gorączka świątecznych przygotowań, zakupów, prezentów. Czas dobrych uczynków, szlachetnej paczki. Czas wyjątkowy i niepowtarzalny, jedyny w roku. Czas, gdy otwierają się ludzkie serca. Czas miłości i dobroci.


Wczoraj zadzwoniła do mnie moja dawno nie widziana przyjaciólka z mojego rodzinnego miasta i wzdychając głęboko, oświadczyła, że wyjeżdża na święta. A właściwie to... ucieka, tak właśnie to określiła. Ucieka, ale  nie od przygotowań, lecz od...  świątecznych prezentów dla pięcioosobowej rodziny swojej córki. "Bo wyobraż sobie, że już moja najmłodsza, siedmioletnia wnuczka zażyczyla sobie tableta... że nie wspomnę o starszym  nieco wnuku... westchnęła, no i widzisz sama... jak tu nie uciekać... przecież nawet kilku dniowy pobyt w górskim pensjonacie, będzie tańszy od tych gwiazdkowych prezentów, których  naturalnie dzieciom odmówić nie sposób, a są jeszcze przecież dorośli!?"
Byłam zaskoczona. Muszę przyznać, że ja nigdy nie mialam podobnego problemu. Nigdy też i na szczęście, nie musiałam uciekać z powodu gwiazdkowych prezentów.

A może czasy były inne?!
I wszystko było skromniejsze, i wszystkiego było mniej, a dzieci miały takie... zwykłe, dziecięce marzenia ?!
Teraz czasy sie zmieniły, dzieci pewnie też.
A ja mam wciąż nieodparte wrażenie, że im czegoś mniej, tym ważniejsze to się staje?!

Choć w naszym domu, zawsze stawialiśmy na skromność i gest serca. Bo gwiazdkowe prezenty może takie właśnie być powinny... symboliczne, proste i co najważniejsze darowywane od serca. I jeszcze lepiej, gdy są własnoręcznie wykonane, wtedy wkłada się  w nie całą miłość i uwagę.
I wówczas mają swoją magiczną moc?!
Mam całe mnóstwo takich właśnie magicznych prezentów, głównie tych od moich dzieci.

 Najpiękniejszy z nich ... to prezent od mojej wówczas ośmioletniej córeczki. To mała błękitna karteczka w gwiazdki, w kopercie, a na niej napis: ściśle tajne!  W środku zaś, tylko jedno, pełne błędów i tym bardziej wzruszające  zdanie:
  " moja kochana mała mamusia cieszę się że jesteś moja mamusia i kocham cię bardzo"

Ta karteczka od lat stoi na honorowym  miejscu, a ja, gdy po nią siegnę, balsam wlewa sie do mej duszy. Rozczulam się do łez.
Tyle lat minęło, a dla mnie to wciąż... Bezcenny Prezent.

Albo... małe czerwone serduszko z myszką, a na nim napis: moja mała myszka / czyli ja/!

Jest też niewielki, drewniany stateczek wystrugany ręką mojego dziesięcioletniego chyba wówczas synka z moim imieniem na kadłubie. Ależ byłam dumna, gdy go otrzymałam! Tak nieziemsko piękny, że i napatrzeć się nań nie sposób i nigdy dosyć!

Albo mała różowa... bardzo śmieszna  świnka / to też oczywiście ja/ !

Jest jeszcze  aniołek z jednym skrzydełkiem, bo drugie sie ułamało, przy pakowaniu!
I mały słonik na szczęście! I inne... o których nigdy nie zapomnę!

Te prezenty, to moje skarby, najpiękniejsze, na wszystkie moje dni i do końca świata. I zawsze, gdy  będę na nie patrzyła, staną mi przed oczyma małe, kochane twarzyczki z zapałem i z błyskiem w oczach szykujące swoje tajemne gwiazdkowe niespodzianki.

I nigdy też... nie zapomnę naszego najpiękniejszego chyba, wspólnego prezentu, jakim był nasz... schroniskowy pies Bubi.
Bubuniu, kochany pozdrawiam cię w te świeta , tam w twoim świecie... i wiedz, że byłeś naszym najcudniejszym  gwiazdkowym prezentem!!!
Radośc na czterech łapach! Tyle szczęścia i miłości zagościło wówczas w naszym domu.

Dziś jego miejsce zajmuje magiczna siódemka, różnych znajd i przybłędowych Cudów!
Tak, szczęście na czterech łapach, to niezaprzeczalny  HIT  wśród gwiazdkowych prezentów... i jakże godny polecenia!

 I w tej chwili... bardzo żal mi się zrobiło mojej przyjaciółki. I żal jej wnuków, którym może... coś ważnego umyka w życiu!? A ich babcia, zamiast cieszyć się świętami i prezentami... musi uciekać.  I jeśli nawet... jest to ucieczka do pięknego górskiego pensjonatu. Zawsze to jednak...  jakby trochę boli!

A może jednak... zdecyduje się na schroniskowy prezent, lub chociażby odwiedzi z wnukami najbliższe schronisko... bo może one nigdy tam nie były... i nigdy nie widziały pełnych nadziei, wyczekujących na ten jeden, jedyny gest, zmieniający całe życie... psich oczu?!

My nadal sprawiamy sobie podobne przezenty. W te święta moje już dwudziestokilkuletnie, ale jeszcze bez własnych rodzin dzieci, dostaną swoje zdjęcia, gdy były małe... takie śmieszne, bobaskowe, oprawione w piękne ramki. Do tego pluszowe zabawne  misie. Będzie też kilka bardziej "dorosłych" drobiazgów. Ale wszystko tak w normie... i tak, żeby nikt nie musiał przed niczym i nikim uciekać! 

I Wam Kochani, w te nadchodzące święta,
życzę wspaniałych, rodzinnych spotkań przy światecznym stole,
pięknych prezentów darowanych z głębi serca,
dużo miłości i prawdziwie ciepłej rodzinnej atmosfery!

Ściskam
Wasza Amelia






    















2.11.2014

Anioły.

Listopadowe święto nastroiło mnie tak niezwykle... anielsko.
I nie mogąc być na "grobach" zabrałam się do mycia przydrożnego krzyża, którego mocno zszarzały błękit domagał się odświerzenia. Szorując zawzięcie, myślałam o aniołach.
O tym, że jestem nimi otoczona, chociaż nie zawsze tak bywało...
Kiedyś, w moim poprzednim życiu... wolałam raczej otaczać się przedmiotami, niż aniołami, których nawet nie zauważałam. 
Dopiero z czasem zagościły w moim życiu.

A zaczęło sie od tego Najpierwszego... od Białego Anioła ze złotą trąbką.
Trafił przypadkowo w moje ręce, chociaż przypadków nie ma, a ja patrząc na niego miałam wciąż to nieodparte wrażenie, że chce mi coś ogłosić... coś bardzo ważnego!
I ogłosił! Choć, ja wówczas nawet tego nie dostrzegłam, będąc złamaną i pozbawioną nadziei. To On pojawil się, po to, aby dać mi siłę, moc i nadzieję.
To Anioł mocy.  




Błękitnego... spotkałam w małej galerii na rogu ulicy, nieznanego mi  miasta. Od razu przykuł mój wzrok. Trzy razy wychodziłam i wchodziłam do galerii, aby w końcu wyjść wraz z nim. Dziś już wiem, że czekał tam na mnie.
To było wtedy, gdy  znajdowałam sie w trudnym okresie zmian i czekającego mnie remontu zrujnowanej chaty. I tak bardzo potrzebowałm wówczas siły i wsparcia... i On mi to dał. Wszystko udało się, a ja zaczęłam nowe życie.
To mój Anioł Stróż, który chroni i wspiera.

 


Anioł z Sercem .
To ten od Inkwizycji. Jest piękny... a ja, gdy na niego patrzę, wciąż myślę, jakie ma zadanie... co chce mi przekazać... trzymając w ręce serce, które ja... o ironio losu... właśnie tam zostawiłam?!
Pewnie znów lata upłyną, zanim się dowiem.
Cóż, skoro wszystko w życiu... ma swój czas, będe więc czekać cierpliwie!


 


I jest też Anioł Zamyślony ... na którego tak bardzo lubię patrzeć....




I Anioł Dobrego Domu, którego przywiozłam z mojej letniej podróży z zielonym kamykiem.





I w końcu doszłam do punktu, w którym nie sposób nie wspomnieć o tych bardzo ważnych... tych  czworonożnych, naszych braciach... mniejszych, jak mówia, choć dlaczego... nie wiem naprawdę.
To Róża... Pola...Anioł... Maks... Wandzia... Bob... Perełka. I te z tamtego świata. Wszystkie musiałam je wymienić, tak ważne są dla mnie, tak wiele znaczą w moim życiu.
To Anioły Miłości.
Piękne, szlachetne istoty o sercach pełnych miłości.
Tej  bezwarunkowej, tej o jaką najtrudniej w świecie. I gdy wszystko zawodzi, one zawsze są z nami.




I są jeszcze te... inne Anioły.
To te ukryte.
To te, które przybierają niekiedy zmęczoną, niechętną, wręcz wrogą  twarz sklepowej z najbliższego sklepu. Lub te...  o poszarzałej, pooranej bruzdami twarzy kierowcy szkolnego autobusu... To też Anioły.
I chodż tak trudno nam to dojrzeć, to jednak, może się to udać... gdy spojrzymy na nich w ten szczególny sposób, gdy spojrzymy sercem... to może wówczas zobaczymy... świetlistą, anielską twarz... i skrzydła białe, właściwe tylko aniołom?!

 

Moje Anioły. One zawsze są ze mną. Chronią, wspierają, dodają sił. Każdy z nich niepowtarzalny, piękny tym swoim wewnętrznym światłem, cenny. Moje życie dzieki nim stało się bogatsze, dużo bardziej, niż wtedy, gdy gromadziłam jedynie przedmioty.
Teraz jestem kolekcjonerką Aniołów. To je zapraszam do swojego życia.




I Wam , Kochani życzę pięknych spotkań z Aniołami !









4.10.2014

Po-wakacyjnie....

... już dawno, a lato... wakacje jak jedno mgnienie minęły, tak że nawet dobrze nie zauważyłam, kiedy się skończyły. I gdy patrzę na swój ostatni wpis... wydaje mi się, że to było jakby wczoraj, a przecież całe trzy miesiące minęły. A ja wciąż pochłonięta remontem, który jak już zdązyłam zauważyć,  chyba nie ma końca!
Więc pogodziłam się już ze wszystkim i z tym, że moje wakacje to... taczka i łopata... Nie, nie żebym narzekała, absolutnie, cieszę się nawet, oczywiście! I może kiedyś zastrajkuję i zrobię sobie... Wolne... i może mi się to nawet uda?! 
Choć stare domy, wreszcie to pojęłam,  tak rzadko dają wytchnienie!

 

Tak więc tego lata zrobiliśmy znów małe 'co nieco" czyli  kolejny, trzeci i ostatni już pokój... a ja jestem przeszczęśliwa, że nie posiadam ich więcej!





Ponadto, po dwóch latach, oczekiwań naprawiona została kuchnia węglowa...choć nie całkiem, bo część z piecem chlebowym nadal nie działa... ale nie miałam ani ochoty, ani odwagi rozbierać jej w całości i od nowa stawiać, muszę więc cieszyć się tym, co mam...


 


  ... i doczekała się też swojego czasu obórka, dostając nowe drzwi i oszklone okna...




... i tym samym przestała straszyć, a woda nie leje się już do środka przez dziurawe otwory okienne...





I to tyle z remontowych zmagań, nie za wiele, ale i tak zajęło to nam /ja, syn, córka, sasiad do pomocy/ całe dwa miesiące.
A ja nadal szlifuję i maluję oborowe drzwi i robię po remontowe porządki.

Jest wciąż tak ciepło, pięknie, pogoda zupełnie letnia, choć to już jesień....  i wciąż kwitną kwiaty...








 Zakwitają słoneczniki... póżno, u mnie wszysto jakoś spóznione... a może to normalne... i codziennie kolejny otwiera się ku słońcu.... czy zdążą jeszcze?


 


Jabłonie pełne są  jeszcze jabłek... I nawet ta, nie poddająca się czasowi staruszka, obsypana jest malutkimi czerwonymi i bardzo słodkimi jabłuszkami...



Pomidorki cherry, pomimo niepielegnowania też jakimś tylko sobie wiadomym cudem ... doszły do całkiem godziwych rozmiarów i obfitości... zrywam je wciąż i zamykam w słoiki, robiąc "salsę cherry"... czyli pomidorki, słońce, trochę bazylii.
To będzie cudne wspomnienie lata w długie zimowe wieczory!






Wciąż suszę  grzyby, które sąsiad donosi wracając z lasu... sama nie miałam jeszcze okazji bycia na grzybobraniu...
 tak, remont włada mną nieustannie...


Zamykam to wszystko w słoiki...  a potem patrzę na tę swoje Cuda ... i czuję się jak... bogaczka, myśląc, że mimo wszystko... los tak łaskawie się ze mna obszedł, dając to wszystko, ten cały luksus..., o którym latami marzyłam, zamknięta w klatce na 10 piętrze...




W międzyczasie sterylizuje koty... już wszystkie, nawet Wandzia są "Po". Jedynie Polinka ... która jest w ogóle osobliwym kotem i  przed każdym terminem po prostu znika. Ostatnio nie było jej miesiąc, a ja odchodziłam od zmysłów. Wróciła, przynosząc w zębach swoje kolejne dzieci, rzuciła  mi je do stóp, nie robiąc sobie absolutnie nic z moich bezsennych nocy!

A moja zwierzęca rodzina znów powiększyła się o Perełkę, jej czerwcowe dziecko, która już u mnie pozostanie... ale kolejne cztery czekają na adopcję.
Cóż, wkrótce stanę się niechybnie drugą Villas!




Pozostałe koty, jak  również psy mają się dobrze!

 

 

 Aniołek, dziecko Loli, wydoroślał i stał się Prawdziwym Aniołem... A tego lata awansował do roli wujka Perełki... Jest więc Wujkiem Aniołem...



Róża zaś,  przejęła rolę matki Perełki... i jest tak rozczulająca... znosi  myszki swemu przybranemu dziecku... i mimo sterylki stała się matką karmiącą.... czy to w ogóle mozliwe ?!




A ja z żalem, już wkrótce będę musiała porzucić swoje campingowe letnie życie i przenieść się do domu... w którym już dotkliwe zimno daje się we znaki... I właściwie, gdyby nie zima, to mogłabym przez cały czas prowadzić to swoje koczownicze życie, czując się jak na nieustających wakacjach....




 ... ale póki co, łapię jeszcze ostatnie promienie słońca, napawam się letnimi kwiatami... i ze smutkiem spogladam w niebo na odlatujące klucze ptaków... tak, nie da się ukryć... to już jesień.






I życzę Wam Kochani i sobie, aby ta jesień była równie obfita w ciepłe, słoneczne i piękne dni. Do usłyszenia, pa. 

12.07.2014

Wakacyjna przerwa.


Z racji wakacji,
z racji natłoku ogrodowych prac
i remontu dalszego
ogłaszam wakacyjną przerwę,
życząc Wam Kochani
wspaniałych wakacji
dużo słońca,
mało obowiązków  i prac wszelakich
oraz  miłego letniego odpoczynku


Do zobaczenia po...!

9.07.2014

Tam, gdzie... Nic Nie Ma...

Kamyk zielony... nie jest wcale, jakby się zdawać mogło, takim sobie zwykłym kamykiem, lecz posiada dość... dziwne moce, które w bliżej nieokreślony sposób pchają człowieka do przodu...  zmuszając go do róznych rzeczy... jak na przykład  do podróży... a gdy już znajdzie się w tej podróży... to wydarzają się na niej rzeczy dziwne, a nawet powiedziałabym... niezwykłe!

I tak też stało się ze mną!
Znaleziony przypadkiem na morskiej plaży kamyk... stał się moim natchnieniem i przewodnikiem, a ja dałam się porwać... i wyruszyłam w podróż... do miejsca, do którego wcale jechać nie zamierzalam! Wszystko stało się nagle i niespodziewanie. To był taki intuicyjny zryw, któremu dałam się po prostu ponieść!
Myśląc, że dobrze jest móc wyruszyć z małym bagażem i z całym Wszechświatem dla siebie!

I  podobnie, jak kiedyś przed laty, znów jechałam tym samym pociągiem... byle jakim, choć z widocznym celem i z wieloma przesiadkami... aby w końcu wysiąść na malym dworcu, w górskiej wiosce, prawie na końcu świata!
 A potem szłam znajomą mi drogą do miejsca, które już kiedyś... tak bardzo mnie urzekło. I w którym jakaś część mnie na zawsze pozostała...
A ponieważ trochę już czasu minęło od tamtej chwili, więc pobłądziłam, i gdy zapytałam miejscowych o dalszą drogę, popatrzono na mnie ze zdziwieniem pytając: I po co pani tam idzie, tam przeciez nic nie ma... tylko te pare chałup!
Krótko mówiąc, zmierzałam więc do miejsca, w którym... NIC NIE MA. I to na dodatek... po raz kolejny. Cóż, widać tak już mam, że różne dziwactwa mnie się trzymają.

Po drodze mijałam cudne, zapadające się i bardzo już stare chałupki... napawałam się sielskimi widokami... myśląc, jak niewiele już jest,  tak pięknych i tak nieucywilizowanych miejsc, jak właśnie to... w którym  Nic Nie Ma...


 



 


 


W końcu dotarłam do mojego celu. Miejsca, w którym kilku Zapaleńców i Pasjonatów buduje swoje gliniano słomiane chatki. To tutaj właśnie postanowiłam kilka dni pobyć


 


 


Już tak mam, że bez gliny nijak  żyć nie umiem! Więc potaplałam sie trochę w błotku... ale ręce za to, zrobiły się jeeeedwabiste!


 


 


Któregoś dnia postanowiłam odwiedzić, mieszkajacą w sąsiedniej wiosce Naszą blogową koleżankę. Ruszyłam do niej pieszo.
Gdy dotarłam pod znajomy mi z blogowego  zdjęcia dom... na spotkanie najpierw wybiegły psy...

 


potem przykuśtykało czarne jak smoła owcze dziecię... 


 


a na końcu sama właścicielka posiadłości....
  ... czy już może Wiecie kto?


 


Taaaak, Inkwizycja we wlasnej Osobie!!!
Ależ mnie zaszczyciło!!!


 

I gdyby wcześniej ktokolwiek  mi powiedział, że wkrótce pojadę na drugi koniec świata, aby Ją właśnie spotkać, naprawdę popukałabym się w głowę!
Tak... to właśnie Kamyk sprawia! Jest naprawde magiczny! A niemożliwe staje się możliwym!

Tak więc Inkwi, podobnie jak Jej blog, okazała się ciepła i kochana... i bardzo, ale to bardzo kochająca swoje nowe dziecię, czarnowłose jagnię, które dreptało, a raczej kuśtykało  na swoich trzech nózkach za nią krok w krok!
I było widać, że póżne macierzyństwo wyjątkowo jej służy, bo wyglądała wręcz kwitnąco, w swojej kwiecistej sukience, z chusteczką na głowie, jak na wiejską kobietę przystało.
Jagnię spało sobie cały czas słodko w salonie na materacyku i tylko dwa razy zrobiło siusiu i tylko jeden raz   głośno się wydarło becząc: jaaagnięęęę!!! co oznaczało; mamo daj  jeść!
Inkwi krzątała się koło maleństwa z należytą troską, podgrzewając, a potem studząc mleczko w butelce i dziecko wypiło całą jej zawartośc w tempie zaiście błyskawicznym, po czym zasnęło błogo!
A my oddałyśmy się pogaduchom!


 


Zachwyciłam sie terenami, domem, widokiem na góry, końmi, mniej owcami, które okazały się nader trudne i nawet na nasze spotkanie nie wyszły, dzikuski jedne, uciekając w popłochu!

 

 Wpadłam na dziesięć minut, jak zapowiadałam, a zostałam bite trzy godziny! A pod koniec wpadła , tak właśnie wpadła...  AGNIECHA, Ta od koni!!!

 A do mojej kolekcji aniołów dołączył Anioł od Inkwizycji!
Piękny, czarny. Który zawisł już na mojej glinianej ścianie.




I jeszcze jedno... w miejscu  w którym Nic Nie Ma.... zostawilam swoje serce!

A Inkwi dostała Kamyk Zielony... żeby też mogła dać się ponieść...  i  przekazać go dalej!