"Podróż na tysiąc mil rozpoczyna się od pierwszego kroku"

13.06.2018

Truskawkowe żniwo.

O truskawkach nigdy jeszcze nie pisałam, może dlatego, że nigdy nie było się w zasadzie czym pochwalić, aż do tego lata, w którym jest ich tak dużo, że aż sama się dziwię, skąd taka obfitość?!

Gdy zakładałam moją pierwszą w życiu  plantację truskawek, nie miałam zielonego pojęcia jak to zrobić, zakupiłam więc kilka sadzonek i wkopałam je po prostu w ziemię, nic więcej nie robiąc, prócz tego, że podlewałam je jak oszalała wodą z pobliskiego strumienia.
Ileż ja się tej wody nanosiłam, bo oprócz truskawek miałam jeszcze warzywniak, który również podlewałam. Wprawdzie strumyk był obok ogródka, ale należało zejść do niego, a raczej przedrzeć się przez gąszcz pokrzyw, w których czyhała nie jedna żmija, a potem wdrapać się z wiadrami pełnymi wody pod górkę, gdzie połowa wody oczywiście się rozlała, więc musiałam po kilkanaście razy obrócić, aby wszystko podlać. Było więc, hmm... niełatwo, a ja pomału miewałam dosyć. Ale uparta byłam i chciałam, aby moje rośliny miały dobrą wodę ze strumyka, więc męczyłam się przez kolejne lata.
Ale i tak, to moje codzienne podlewanie przynosiło niewiele efektu, truskawki były marne podobnie jak inne rośliny, a ja wykończona podlewaniem i odchwaszczaniem.

Zaczęłam więc szukać sposobu, który ułatwi mi życie i polepszy moje plony. I znalazłam permakulturę, czyli uprawę ziemi bez przekopywania, odchwaszczania i podlewania. Czyli najkrócej mówiąc, pozostawienie wszystkiego naturze, która ma za nas wykonać całą pracę. Wydało mi się to cudem i tym czego naprawdę do szczęścia potrzebowałam.

I tak właśnie przed dwoma laty, zaczęłam uprawiać swój ogród. Nawiozłam ziemię żywym obornikiem,obłożyłam wszystko kartonami, na to zmurszałymi gałęziami, ziemią z kretowisk i grubą warstwą słomy. To wszystko miało sprawić, że chwasty nie będą atakować, bo zostały odcięte od światła i zginą pod warstwą kartonów, tworząc próchnicę, podobnie jak gałęzie i tektura. A pod taką pierzynką wspaniale  działają wszystkie pożyteczne mikroorganizmy oraz dżdżownice, które użyżniają naszą ziemię.

To był ogrom pracy, którą w całości wykonałam sama. Ale byłam gotowa na wszystko, na największy nawet wysiłek, aby potem mieć lżej. I tak też się stało, ale nie od razu. Bo jak to zwykle bywa, wszystko wymaga czasu. Opisałam to wszystko w jednym ze swoich postów, obiecując napisać potem o wynikach, czego niestety nie zrobiłam, robię to więc teraz.

 Otóż, wszystko co robię obecnie to rozłożenie po zimie nowej słomy, a jesienią obłożenie ziemi kartonami i słomą. Sadzonki truskawek obkładam przyniesionym z lasu długim igliwiem. Nie podlewam. Jedynie pomidory i ogórki, które znajdują się w szklarni podlewam, ale rzadko, co dwa dni, ale za to obficie.
Nie stosuję żadnej chemii, a jedynie naturalne opryski z drożdży, gnojówki z mniszka i pokrzywy oraz olejków eterycznych.
Nie mając kompostu, nowe sadzonki podsypuję humusem. Kompost jest jednak konieczny, dlatego zacznę i o tym myśleć.  

Efekt jest taki, że moje truskawki są tak dorodne i jest ich tak dużo, jak jeszcze nigdy dotąd. Wszystkie sadzonki, a mam ich ok. 150 są zdrowe, nie zaatakowane przez żadne szkodniki. Od czasu do czasu je jednak odchwaszczam, bo chwasty jednak się pojawiają, ale dlatego, że moja warstwa słomy jest za cienka. Jeśli warstwa słomy jest gruba, chwastów jest niewiele.

I jeszcze jedna rzecz, którą  robię... rozmawiam z moimi roślinami, dziękuję im za to że są, że tak pięknie rosną... a one odwdzięczają się, obfitując jeszcze bardziej.... niekiedy śpiewam. Rośliny są mądre i czują tak samo, jak my.
 
 

Dzięki temu, że są przykryte gleba tak nie wysycha, dłużej utrzymuje wilgotność. A więc faktycznie pracy dużo mniej.
Przymierzam się teraz do zastąpienia słomy zrębkami z drzew liściastych, które są ponoć lepsze.


Część sadzonek znajduje się pod agrowłókniną, gdy zabrakło mi słomy ten sposób podpatrzyłam u znajomej i zastosowałam u siebie i muszę powiedzieć, że z powodzeniem, a nawet ona lepiej niż słoma zagłusza chwasty



Są też poziomki, które zjadam prosto z krzaczka, ignorując wszelkie zasady, bo własciwie nie powinno się, ale są tak pyszne, że trudno się powstrzymać, albo zanoszę garść M. a ona zachwyca się ich  smakiem... mówiąc, że chyba we wczesnym dzieciństwie coś tak pysznego jadła...



 To wspaniale , móc pójść z koszyczkiem do ogrodu i zerwać pachnące, nasycone słońcem owoce, są tak pyszne i słodkie, a te najmniejsze najsłodsze... 
Przyniesione do domu, tylko myję i zjadam od razu, taką wersję lubię najbardziej.



 Pomidory, papryka i ogórki w szklarni też pod słomianą pierzynką, regularnie spryskiwane drożdżami mają się dobrze



 





Pozostałe warzywa rosną powoli, ale nie ma się co dziwić przy obecnej suszy, gdzie w maju tylko dwa razy padało, a w czerwcu wcale, aż dziw, że radzą sobie bez wody dość dobrze. To świadczy o tym, że natura radzi sobie sama i my nie powinniśmy za dużo w nią ingerować. Najdoskonalsza permakultura to przecież las, gdzie wszystko samo bez ingerencji człowieka rośnie, a ziemia przykryta liśćmi, zrębkami, gałązkami, szyszkami jest żyzna i nawilżona.




Krzaczki borówki amerykańskiej, niezwykle zdrowego owocu obłożone trocinami i szyszkami, które zatrzymują w sobie wodę, otwierając się i zamykając. To najiteligentniejsza ponoć ściółka.


Własne warzywa prosto z ogródka, dojrzewające w słońcu, to najlepsze co może dać nam lato. Póki co rozkoszuję się truskawkowym szaleństwem, potem przyjdzie czas na  pomidory, ogórki i całą resztę. I tak  naprawdę, to nie wyobrażam już sobie życia bez tych ogródkowych rarytasów. Fakt, że to pracy ogrom, ale jakże potem to wszystko cieszy. Jak dla mnie, to prawdziwy luksus.