"Podróż na tysiąc mil rozpoczyna się od pierwszego kroku"

21.12.2013

Opowieść Wigilijna...


 "Aniołem można stać się zawsze!"

Był sobie chłopiec. Na imię miał Adaś. Mieszkał w małej wiosce, w domu pod lasem. Z mamą, z jej przyjacielem, z dziadkiem, babcią i z nowo narodzonym 1 miesięcznym braciszkiem.
Dom był schludny i czysty, choć nie bogaty, wokół rosły kwiaty, a w przydomowym ogródku warzywa, w sadzie jabłonki i śliwy obfitowały w owoce. W przydomowej zagródce biegały kury i kaczki, gdacząc wesoło. Na okiennym parapecie wygrzewał się w słońcu kot.
Chłopiec biegał wesoło po podwórku, często spacerował z dzaiadkiem po lesie lub wędrowali razem polnymi scieżkami, trzymając się za ręce i śmiejąc wesoło.
I na tym powinna się ta opowieść skończyć... słowami... i żyli długo i szczęśliwie w miłości i w zgodzie!

Ale...  los, jak to los, lubi płatać figle i pisze swój własny scenariusz.
I tak też się stało w wypadku Adasia.

Gdy chłopiec skończył 5 lat, poszedł do przedszkola. A nauczycielki stwierdziły, że to trudne dziecko.Adaś nie mówił, jedynie sylabami, nie umiał usiedzieć na miejscu, a swoje potrzeby załatwiał pod siebie. Bił i gryzł dzieci, a je kopał boleśnie. Rodzice domagali się jednogłośnie usunięcia chłopca ze szkoły.
W końcu nauczycielki odkryły... liczne ślady pobicia na ciele chłopca.

I któregoś dnia pod dom Adasia zajechał wóz milicyjny, a dwóch policjantów wyprowadziło chłopca i pomimo, że kopał i bił, broniąc się, wpakowano go do milicyjnego wozu i odjechano.
Adaś trafił do domu dziecka. A matce postawiono zarzuty znęcania się nad chłopcem, bicia, zamykania i zakładania mu... psiej kolczatki na szyję.

To opowieść  jakich wiele. O których słyszy się dość często w telewizji i czyta w prasie, myśląc, czy to może... jakaś moda nastała na znęcanie się nad dziećmi?!!  A potem kiwając smutno głowami  nad ich losem... szybko zapomina.
Pewnie i ja też tak bym zrobiła, myśląc... jakie to dalekie i nierzeczywiste.
I pewnie tak, jak i innych, wiele by mnie to nie obeszło.
Ale niestety... ta opowieść jest dla mnie bliska i namacalna. Ze względu chociażby na to, że Adaś jest moim najbliższym sąsiadem!

Znałam go dobrze, bo często do mnie przychodził z dziadkiem i z matką. A ja do nich biegłam zawsze, gdy coś się u mnie działo i potrzebowałam pomocy. Mieliśmy dość dobre sąsiedzkie stosunki, choć tak naprawdę, to jedynie ceniłam dziadka chłopca, dobrego i uczynnego człowieka.
Matkę i babkę ledwo tolerowałam, a obie te kobiety przerażały mnie swoim stosunkiem do chłopca i tym,że malec był obrzucany stekiem wyzwisk... i to była normalna rozmowa jaką z nim prowadziły. Inaczej było przy dziadku, który traktował chłopca z szacunkiem, rozmawiał z nim i ... nade wszystko... go kochał.

Niestety, dziadek nie miał w tej rodzinie za wiele do powiedzenia, zdominowany przez babkę, swoją żonę i matkę chłopca, swoją córkę.

Gdy Adaś do mnie przychodził  to wszysto latało w powietrzu, a psy i koty uciekały w najdalszy kąt ogrodu, kto nie zdążył, ten obrywał kijem.
Takiego stosunku do zwierząt Adaś nauczył się od matki i babki, które kopały i biły swoje kolejne psy, wywożąc je potem ponoć do... lasu, gdy miały już dosyć.

W domu dziadek zrobił specjalne zabezpieczenie, aby malec nie robił krzywdy ich psom i kotom, ale i tak niewiele to dało, bo Grandę chwycił któregos dnia i rzucił o ziemię. Pies był cały we krwi i ledwo uszedł z życiem.

Adaś był jak małe, dzikie i bardzo poranione zwierzątko.

Zastanawiam się, jaki bezmiar  krzywdy musiano wyrządzić temu dziecku...  skoro on  to wszystko wyrządzał  potem zwierzętom.!?

Matka i babka Adasia uważają, iż nic złego nie zrobiły... i że to szkoła się na nich uwzięła, aby im życie zatruć.
A gdy ostatnio tam byłam, matka karmiła swoje nowe 1-miesięczne  niemowlę, które ma ze swoim nowym konkubentem...siedząc przed telewizorem i głośno wymyślając na nauczycielki, grożąc, że ich wszystkich pozałatwia... za to, że im taką krzywdę wyrządzili, a ją czeka teraz proces!?
Na maleństwo nawet nie spojrzała, karmiąc je tak odruchowo, jak jakiś przedmiot, potem odłożyła dziecko, a gdy zapłakało... odezwała się... "ty marudo... co się za mną patrzysz"!
Maleństwo miało cały czas tak... dziwnie złożone rączki... ponoć ma tak zawsze... Wyglądało to tak ... jakby się modliło... lub o litość błagało... a może o miłość... o jeden maleńki okruch miłości?!

Czy może już przeczuwa... że czeka go podobny los, jak jego starszego brata?!

Kilka dni temu przyszedł do mnie dziadek Adasia. Zwoziłam akurat kamienie z pola, gdy on wracał z pracy, z lasu, gdzie pracuje i w drodze powrotnej czesto przystaje przy moim domu.
Teraz też tak było. Był podpity i zaczął mówić o Adasiu... łzy płynęły mu po twarzy... dlaczego, nie mógł zrozumieć... przecież on tak o niego dbał... tak, to prawda, on jeden dbał o Adasia... i że on ... wykradnie go z tego domu dziecka... bo on tak tam płacze...  i nawet na święta go nie wypuszczą do domu... więc jak... jak on ma teraz żyć...!!!
Żal zalał mi serce... Chryste, to on nawet na święta tam zostanie! To koniec świata dla tego dziecka... jak on ma to przeżyć... to trauma na całe życie!!!
Patrzyłam na jego łzy... a w głowie rodził się plan... wypędzić obie jędze do lasu... zabrać niemowlę... porwać Adasia... schować ich  u siebie... na odludziu... a potem, gdy wszystko ucichnie... oddać Adasia dziadkowi...  a niemowlę zatrzymać!!!
Dla dobra dziecka!

Tylko... kto w to uwierzy?!
Mnie uznano by za... jakąś obłąkaną i zakuto w kaftan bezpieczeństwa... a małego skazano na dożywocie w domu dziecka!
W imię dobra dziecka!

Takie przecież słowa padają na każdej rozprawie.Wszystko jest w imię dobra dziecka!
Tylko jaki sąd wie, co jest dobre dla danego dziecka!?
I skąd taki sąd może wiedzieć, że dla Adasia najlepszym człowiekiem jest...  jego dziadek i że to właśnie jemu, powinno się przyznać opiekę nad nim!

Gdy pomyślę... ile chybionych wyroków wydano w...  imię Dobra Dziecka... niedobrze mi się robi!
Ile niewinnych dusz skazano za życia... jedynie dlatego... że nie potrafiły się obronić przed stosem paragrafów i bzdurnych przepisów!

I... staliśmy tak przy tym płocie. A łzy dziadka płynęły.  Pomyślałam, że właściwie, to on jeden płacze za tym dzieckiem! Tworzyliśmy dość  dziwny obrazek. Płaczący zgarbiony człowiek i zaciskająca pięści kobieta... pod krzyżem... niemym świadkiem ludziego cierpienia!





Ten krzyż.. który jeszcze tak niedawno obydwoje na błękitno malowaliśmy. Ja trzymałam drabinę a dziadek malował... żeby nam, naszej wiosce się szczęściło! Kwiatów już nie zdążyliśmy zawiesić, bo Adasia zabrano...  Ale wtedy jeszcze Adaś był w domu... a jego łopatka wciąż jeszcze leży w moim piasku... jakby czekała?






A teraz...  łzy dziadka kapią na ziemię... a on patrzy z bólem na krzyż i woła... Dlaczego!!?
Ale ziemia... o dziwo się nie rozstępuje pod bezmiarem  tego nieszczęścia... i  nie pochłania tych.. którzy krzywdzą!
Choć powinna przecież!
A może to wszystko jest... po COŚ?!






Zastanawiam się... dlaczego Miłość... jedyna rzecz, która jest w zasięgu naszej ręki... jest najbardziej deficytowym towarem na tym świecie?!
I dlaczego...  tak rozpaczliwie musimy jej szukać... o nią żebrać... a nasze dzieci wchodzą... głodne i złaknione w życie?!
I jak to możliwe, że w dobie zawrotnego rozwoju techniki, kultury, rozkwitu cywilizacji...  domy dziecka, schroniska dla zwierząt i śmietniki... nadal pełne są tych porzuconych i niechcianych!

Cóż...  jako gatunek ludzki... nie wystawiamy sobie najlepszego świadectwa... My, którzy naszych braci Mniejszych traktujemy z taką wyższością!!!
A przecież... w ich świecie takie scenariusze... jak ten... nie mają miejsca!
Może i oni są mniejsi.... ale Serca za to, mają Ogromne!!! Niejednej matce mogłyby ich użyczyć i niejedną miłości nauczyć!
Podobnie jak dzieci... bite... poniżane....maltretowane... wyrzucane... Ale wciąż, niezmiennie kochające swojego oprawca, zwykle matkę w roli głównej... tę swoją dziecięcą, niewinną i wielką miłością!
Miłością bezgraniczną!
Małe dzieci i psy... mają podobną wrażliwość i ufność... i pewnie dlatego, tak bardzo mnie wzruszają.

Więc gdzie tej miłości  ma szukać ... mały 5-letni, zagubiony chłopiec... z którym życie tak okrutnie się obeszło... skoro najbliższa mu osoba, własna matka nie może mu jej dać?!
I jaką on i jego mały braciszek mają szansę na...  ŻYCIE ?!!?

A może mój plan... to jedyna słuszna sprawa!!!

Choć... ja naprawde wierzę w CUDA!!
Jego łopatka wciąż przecież ... czeka!

I wciąż jest..  taki grudniowy... ciepły dzień... jeden, jedyny w roku... w którym otwierają się Serca... więc może właśnie wtedy...  otworzą się Serca matek... które z miłością przytulą do nich swe dzieci...!
I żadne z nich... nie będzie już musiało...  tak dziwnie składać rączek... błagając o Miłość!

A Adaś...  wróci do domu! 
I dostanie... najpiękniejszy Świąteczny Prezent...  od  swojej mamy.
Jej Miłość!
I to mogłaby być...  Najpiękniejsza Opowieść Wigilijna!!!

Bo przecież Aniołem... można stać się ZAWSZE!


I tym bardzo optymistycznym akcentem... pragnę zakończyć ten Stary Rok... i z nadzieją wejść w Nowy!
I życzę Wam Kochani, aby Wasze życiowe historie...  kończyły się tylko Happy Endem!!!
A Miłość i Dobro na zawsze zagościły w Waszym życiu!
 Radosnych i pogodnych Świąt!









 



  

11.12.2013

Przy ogniu.

 
Przez cztery dni huragan sparaliżował życie w mojej wiosce i w okolicy.
Już w czwartkowe póżne popołudnie, gdy wracałam z nad morza, gdzie w czwartki pracuję, goniona bylam przez wielką ciemną ścianę wiatru i mokrego śniegu, uciekałam, a moje malutkie autko ledwo trzymało się drogi, a potem na drodze przez las do mojego domu... musiałam przebijać się przez ciemność i gęsty mokry śnieg... i gdy w końcu dotarłam  do domu... czekała mnie kolejna niespodzianka... brak prądu i ogromna sosna powalona przed domem.
Nie mogłam więc napalić w centralnym, bo piec nie działal, nie było wody, bo pompa w studni nie działała, nie działał internet, telefon.

Ale za to rano...  otoczyła  mnie cudna, śnieżna zima.
Piłam więc niespiesznie poranną kawę, grzejąc o gorący kubek zmarznięte dłonie i  długo patrzyłam na ośnieżone pola. Potem zabrałam się  do pracy, rąbałam drewno, nosiłam, czyściłam kominek, odśnieżałam, zbierałam śnieg na wodę, jako, że i strumyk za domem zamarzł, zwoziłam z pól kamienie, które układałam  potem pod domem.
To była dobra przedpołudniowa rozgrzewka i moja codzienna praca.
 W południe zgarniałam psy i szliśmy na spacer... długo włócząc się po ośnieżonych drogach i podziwiając pierwsze śnieżne widoki.

 





 
 Póżnym popołudniem zapalałam w domu świece i rozpalałam w kominku, moim jedynym żródle ciepła, ciesząc się, że go mam. W domu rozchodziło się przyjemne ciepło, a ja sadowiłam się z kubkiem gorącej imbirowej herbaty i z kotami na kolanach przy ogniu.

I tak przez cztery dni.
Przypominał mi się czas, gdy przez ponad rok tak żyłam, mając wprawdzie prąd, lecz bez wody i z ogniem jedynie.
A potem nadszedł czas luksusu bieżącej wody i toalety. A ja, jakże szybko przyzwyczaiłam się do wygód, zapominając o pokorze, do której los zmusza czasami, żeby móc być wdzięcznym za to, co mamy.

Tak więc, przyzwyczajona do luksusu, złorzeczyłam na początku, jak to mi żle bez wody i bez prądu. Bez telefonu i  internetu.
Ale z każdym kolejnym dniem...i z każdą kolejną godziną... zaczynałam coraz bardziej lubieć tę moją nową sytuację, w której się znalazlam.
W domu słychać było jedynie strzelanie ognia na kominku i mruczenie kotów, z lubością wygrzewających się przy ogniu.
Otaczała nas jedynie... biel... las... ogień i... cisza.


 

Nic... co mogłoby  normalnie... normalnego człowieka zadowolić...!
Dziwne... że  mnie zadowalało.
I pomyślałam, że nie mam nic... a jednocześnie mam tak wiele!


 

I wpatrując się w ogień, myślałam o moich sąsiadach... podobnie jak ja siedzących przy ogniu i przy blasku świec... w ciszy... w ciasnym kręgu rodziny.
A może ten czas został nam... właśnie po to dany ... aby ci, którzy się od siebie oddalili... mogli znów się zbliżyć... i zacząć rozmawiać... zamiast patrzeć w zimny ekran telewizora?
Wszak od zarania dziejów ludzie gromadzili się przy ogniu, snując opowieści. A rodzina była scalona.
Teraz rodzinę scala telewizor... a im większy egzemplarz, tym lepiej.
Lepiej?  Dla kogo?!
Czy wszystko, co nas spotyka...  jest naprawdę po Coś?!

 A może właśnie takie dni bez prądu... są nam potrzebne, a może konieczne?
Żeby móc usłyszeć siebie... i to co ważne?
To jak Odwyk!
Odwyk od... bełkotu tego świata, który nie pozwala odetchnąć?!





I w końcu... polubiłam te godziny przy ogniu... i bez prądu.

Zwykle palę w piecu c.o.... choć nie lubię w nim palić i nie lubię centralnego... ale cóż, tak mam. W kominku palę sporadycznie, nie mając odpowiedniego drewna kominkowego. A palenie w kominku to prawdziwa przyjemność.Więc teraz miałam czterodniowy luksus palenia i siedzenia przy ogniu... i ze zdziwieniem stwierdziłam... że czas płynie naprawdę... wolno.
I to nie On... to My pędzimy w szaleńczym tempie... bo wciąż trzeba więcej... i wciąż trzeba lepiej!
I myślałam... jak bardzo jestem daleka ... od tego wszystkiego, co dzieje się wokół... od  tych wszystkich ważnych  i wielkich spraw tego świata.
I czy to naprawdę... jestem ja... w tym jakimś innym... jakby nierzeczywistym świecie?
W tak diametralnie zmienionym życiu?  Oddalona o lata świetlne od wszystkiego!


 


A może ludziom byłby potrzebny... taki właśnie odwyk. Wczasy z ... Odwykiem?!
Takie, gdzie nie ma Nic... a jest Wszystko!
Z kilkudniowym posiedzeniem przy ogniu... w ciszy.. bez dzwonka telefonu... bez telewizora... internetu... z mruczącymi kotami na kolanach. To przecież jak terapia?
Terapia ciszą? Terapia kotami?
To wszak one są mistrzami w celebrowaniu życia... wiec czemu ich nie naśladować?

Są ludzie, którzy juz dawno zapomnieli... jak pachnie las o świcie... lub jak cudownie miękkie potrafi być... kocie futerko... wplątani w szaleńczą turbinę życia... i nawet nie zauważają, że dusza łka, umiera... błagając o litość! 





Więc może taki czas bez...  prądu mógłby być zbawienny?
Czy to wystarczyłoby... aby wyprostować ścieżki życia... tych co się pogubili?

Kiedyś... przed laty, sama się pogubiłam... a potem wszystko wyprostowałam... i zamieszkałam w lesie.
A więc wszystko jest Możliwe... dopóki życie trwa?!



I gdy czwartego dnia, póżnym wieczorem, moją ciszę rozświetliły reflektory wozu strażackiego i oznajmiono mi, że już jest prąd... poczułam się, jak wyrwana z... dobrego i zdrowego snu!

I wciąż jeszcze siedziałam przy ogniu, napawając się ciszą.
Aż w końcu zapaliłam swiatło i włożyłam ręce pod bieżącą wodę, myśląc ile szczęścia właśnie mnie spotyka.