"Podróż na tysiąc mil rozpoczyna się od pierwszego kroku"

28.05.2010

Watpliwosci...

Wycena zrobiona przez p.Janka przekraczala powaznie moj i tak juz dosc skromny,a uzyskany ze sprzedazy mieszkania budzet,z ktorego juz czesc poszla zreszta na zakup domku... wiec musialam dzialac raczej oszczednie.
Postanowilam z p.Janka calkiem jeszcze nie rezygnowac, ale do skucia tynkow poszukac jakichs tanich panow fachowcow ze wsi.I tak tez na poczatku kwietnia pojechalam do swojej chatki, POJECHALAM! gdyz w miedzyczasie nauczylam sie wlasnie jezdzic i moglam juz uczestniczyc w tzw. normalnym ruchu drogowym tj.poruszac sie po glownych drogach, a nie jak dotad przemykac bocznymi. Ach,coz to za nieopisana ulga tak sobie moc jechac i jechac... i byc zupelnie niezaleznym od calej tej komunikacji... i wszedzie moc sobie dojechac. Cieszylam sie jak dziecko, doceniajac to dopiero teraz, po latach mojej pieszej wedrowki,jak nic na swiecie... choc i ona, patrzac z perspektywy czasu, miala swoje niewatpliwe uroki.
Tak wiec moim ukochanym,w kolorze blekitnego nieba matiskiem zajechalam na swoje wlosci. Moja radosc nie trwala jednak dlugo...bo gdy weszlam do domku... az jeknelam z rozpaczy. Dokonano w nim calkiem nowych i jakze przemyslnych aktow dewastacji... a ja chodzilam przerazona z pokoju do pokoju stwierdzajac coraz to nowy rozmiar szkod i bedac niepocieszona... albowiem moje ukochane piece oraz kuchnia weglowa zastaly doszczetnie rozwalone i sterty pieknych zielonych kafli walaly sie potluczone na podlodze. Zniknal rowniez cudny babciny kredens, a figurka madonny, ktora tak lubialam lezala potluczona na stercie gruzu. Ze scian powyrywano kable i resztki jakies starej boazerii. Ogladalam te zgliszcza i dusza mi zalkala!
Wsciekla wyszlam do ogrodu i obeszlam go wkolo z kilka razy, klnac i zlorzeczac na caly swiat. W koncu, coz bylo robic wsiadlam w autko i pojechalam do wsi szukac fachowcow. Najblizsza sasiadka, do ktorej zajechalam nie miala jednak dla mnie dobrych wiesci,mowiac,iz we wsi to same "pijaki" i nie zanajde nikogo porzadnego do roboty... chyba,i tu pani podrapala sie po glowie, myslac przy tym intensywnie...chyba ze jej maz... ktory jest niepijacy oczywiscie.Ucieszylam sie, slyszac o niepijacym mezu, ktory to ukazal sie wlasnie moim oczom w calej swej okazalosci, mowiac iz owszem tynki moze skuc, bo akurat ma teraz wlasnie czas /Ach,co za szczescie!/. Tak wiec pojechalismy obejrzec chalupe, pomierzyc sciany,ustalilismy cene i p. Henio mogl sie zabierac do pracy.
Uff! odetchnelam z ulga. Nareszcie cos zaczyna sie dziac!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz