"Podróż na tysiąc mil rozpoczyna się od pierwszego kroku"

21.02.2012

,,Ktokolwiek widział lub wie.... ,,

Powrócę jeszcze na małą chwilę do moich ubiegłorocznych remontowych zmagań.

Był więc już listopad, gdy ja jeszcze tkwilam w tynkach, a właściwie to utknęłam w nich na dobre.
A tak naprawdę... to czekałam, aż owe powysychają. I gdy południowa część domu, choć wolno, ale jako tako schła, to część północna, czyli oba pokoje były w stanie wiecej niż opłakanym, po tym jak gliniane tynki zamienily się w hałdę ziemi, a ceglany mur nasiąknięty był wilgocią.

W domu nie było wody, ani porządnego ogrzewania. Kominek wprawdzie grzał, ale  jedynie miejscowo tj.ogrzewał  jedno pomieszczenie, a kuchnia węglowa podobnie. W tych dwóch pomieszczeniach ściany powoli dosychały. Natomiast cała reszta domu byla nieogrzana i panowało w niej przejmujące zimno.
Nie było już żadnych szans na to, że ściany samoczynnie powysychają.

 I tak oto pewnego listopadowego dnia stanęłam przed dość trudnym dylematem - woda czy ogrzewanie!?

Ogrzewanie centralne, ma sie rozumieć. I choć takowego nie planowałam, nie miałam w zasadzie innego wyjścia, chcąc ratować to, co jeszcze do uratowania było.

I tak w połowie listopada dom dostał centralne ogrzewanie i wtedy dopiero wszystko zaczęło porządnie wysychać. I wówczas to, okazało się, iż skuwanie tynków w północnych pokojach było całkowicie zbyteczne, bo ich pozostałości przy oknach i suficie pięknie powysychały!
I gdybym od razu założyła porządne ogrzewanie, a nie to moje... ręczne, uniknęłabym wielu problemów.

 W połowie listopada miała miejsce również ważna chwila, a mianowicie mój dom  opuścili  wreszcie różnej maści i profesji panowie tzw...  Fachowcy.
A ja poczułam się przeogromnie szczęśliwa!!!
Owi panowie, owszem pracowali, nie moge powiedzieć... ale najbardziej i z pełną satysfakcją to wykorzystywali moją niewiedzę i brak wyobrażni, jak to szumnie określali i... partaczyli wszystko, co tylko do spartaczenia się nadawało! A nadawało się dużo... !
Tak więc po odejściu owych panów, najpierw odetchnęliśmy z wyrażną ulgą, a potem zabraliśmy się do pracy. A pracy tj. poprawek po owych panach było, oj, było!

I tak na  pierwszy ogień poszły drzwi wejściowe, które zostały w tak niezwykły sposób wstawione, iż prawie niemożliwoscią było je otworzyć, a gdy już się je jakimś cudem otworzyło, co wymagało niezwykłych umiejętności i siły, to nijak było je zamknąć. A my biedaki, żeby już tych drzwi tak stale nie otwierać i nie zamykać, wchodziliśmy i wychodziliśmy przez... okno.

Podobnie było z drzwiami ogrodowymi, które się wprawdzie zamykały i otwierały, z czego byłam niezmiernie rada, ale niestety tylko do ... połowy.! I tej zimy na własnej skórze poczułam jak wiatr hula po pokoju, a okazałe, niezwykłej urody sople lodu, tworzą ich efektowne obramowanie.

No, coż wypaczyły się, zgodnie zakrzyknęli wówczas panowie! To przecież się zdarza!  To normalne!
A tu na dodatek tyle gliny, z odrazą spoglądali na moje ściany!
I tak oto glina i ja oczywiście, główna sprawczyni wszystkiego... stałyśmy się wszystkiemu winne.

Albo taki  na przyklad kominek...nie dość, że dający niewiele ciepła, to jeszcze na dodatek stwarzający zagrożenie, bo ulatnia sie z niego dym. Na polecenie poprawy wadliwie wykonanej obudowy, zostałam obrzucona niezwykle wyszukanymi epitetami, których przytaczanie w tym miejscu, hmm... raczej sobie daruję.

Tak więc pierwsza rzeczą z owych poprawek było wstawienie nowych, ale z odzysku, drewnianych  drzwi wejściowych, które już potem sama malowałam i woskowałam. I tym samym skończyla się nasza udręka wychodzenia przez okno, a ja nareszcie po wielu  miesiącach miałam normalne drzwi! Cóż za ulga!!!

Potem zabralismy sie za zalepianie wszystkich możliwych dziur w ścianach, po nieprawidłowo wywierconych np.otworach wentylacyjnych, oraz naprawę innych wiekszych i mniejszych usterek.
Kominek zaś musi czekać do lata.

Ostatnią rzecza jaką wykonaliśmy, a raczej zdażyliśmy przed zimą wykonać była  podbitka z desek, których imregnowanie i malowanie zajęło nam czas do końca listopada.
I na nic więcej już czasu nie starczyło, gdyz robiło sie coraz zimniej i w związku z tym, należało bezwzględnie zająć się gromadzeniem opału na zimę.
Tak więc pod koniec listopada zaczęliśmy wycinkę drzewa z przydzielonej nam leśnej działki. Zajmował się tym  K. a towarzyszył mu R.

Wtedy to właśnie miało miejsce owo zdarzenie z K.
I tak pewnego listopadowego dnia K. zaopatrzony w piłę spalinową i siekierkę wyruszył jak zwykle do lasu, z którego już nie powrócił.
Wg. relacji R. wypadki tamtego dnia potoczyły sie błyskawicznie.
Otóz do lasu zajechał samochód z obcą rejestracją. Wysiedli z niego kobieta i mężczyzna, po czym podbiegli do nic nie przeczuwąjącego, pochłoniętego pracą  K. i zaciagnęli go do samochodu. Podjechali następnie do mnie po rzeczy K. Pech chciał, że mnie  akurat w tym dniu w domu nie było. I podczas owego  pakowania K.udało sie jakimś cudem uciec do pobliskiego lasu, gdzie przez dwa dni i dwie noce biedak się błąkał, a bojąc się wrócić do mnie, powędrował do sąsiedniej wsi, do mojej znajomej, u której przez kilka dni przebywał.
 I od tego czasu wszelki ślad po K. zaginął.
Jak się potem okazało K. był poszukiwany i uznany za zaginionego, a jego zdjęcie od roku figurowało w internecie. Ukrywał się u mnie, a moje odludzie było znakomitym miejscem na takową kryjówkę.
 I wszystko prawie by sie udało, gdyby nie fakt, iz w pobliskim miasteczku, zamieszkiwał sobie kuzyn K., którego on nawet nie znał, a który był... policjantem. I tak oto biedny K. mysląc, iż na  drugim  końcu  Polski, nikt go nie znajdzie, wpadł prosto w ręce swego kuzyna, na dodatek policjanta!!!
Cóż za ironia losu!
Ów kuzyn musiał K. gdzies widzieć, pewnie w pobliskim miasteczku i zawiadomił  jego rodzicielkę, która to natychmiast przybyła  i wspólnie już do tego lasu po... Zgubę obydwoje przyjechali.
Zguba.... jednak do rodzinnego domu wracać nie... zamierzała, ratując się ucieczką.

I od tego czasu K. już nie widziałam.
Miałam natomiast przyjemność widzieć i to dwukrotnie panów policjantów poszukających K.
Ostatnio byli ponownie, gdyż gdzieś tutaj K. widziano, a  więc nadal się ukrywa i jest poszukiwany  i to juz nie tylko przez rodzinę, ale i przez policję.

 Zastanawiam się co zrobił, ten tak bardzo młody czlowiek?!
Jaką tajemnicę w sobie skrywał?!  I tego już pewnie nigdy sie nie dowiem.
A może i lepiej?!
W ten sposób będę mogła zachować w pamięci... tamten obraz. Obraz tego miłego, o artystycznej duszy człowieka, który to u mnie, na odludziu miał swój artystyczny rozkwit przeżywać!
Mojego wolontariusza, któremu tak  wiele zawdzięczam, a bez którego kompletnie nie dałabym sobie rady ze wszystkim?!

Po tym zdarzeniu R. zaczął coraz rzadziej przychodzić, a w zasadzie to obydwoje straciliśmy zapał do pracy. I myślę, że R. lubił do nas przychodzić, popracować, pogadać, zjeść posilek, lecz z K. łączyło go coś więcej niż praca. Jakaś bardzo bliska więż wytworzyła się między tymi dwoma, w jakiś sposób przez los doświadczonymi ludżmi. Autysta i Poszukiwany!? 
Moi dwaj najlepsi pracownicy i...  Przyjaciele.

I tak oto pozostałam sama z dalszym... OGARNIANIEM chaty.


P.S. ten post piszę już po raz drugi i dlatego tak długo ten ciag dalszy trwa! A wszystko z winy  panny Loli, która swoją mięciutką łapeczką i jednym muśnięciem  klawisza cały pierwszy post... zredukowała!
Ot, spryciara mała!
Pozdrawiam wszystkich...  jeeeeeszcze  mnieee czytającyyych i za komentarze bardzo dziekuję!

15.02.2012

I tylko popiół i zgliszcza tam, gdzie... jeszcze wczoraj śmiech dziecka i radosne szczekanie psa... w powietrzu rozbrzmiewało!

Ten post nie miał mieć w ogóle miejsca! I nie powinien mieć miejsca!
Lecz, coż... życie pisze swój własny scenariusz, bardzo tragiczny niekiedy.
Tak jak ten właśnie!

I wczoraj, gdy tak mile spedzałam wieczór z moimi przyjaciółmi, nagle mrożący w żyłach krew telefon postawił nas na równe nogi!
Pali się dom!
Dom jednej z moich koleżanek. A w nim jej matka. A my natychmiast w samochód i drogą przez las, wsród snieżnych zasp i gęsto padającego śniegu, pod osłoną nocy pędzimy do sąsiedniej wioski.
Do płonącego domu!

Już z oddali widać było rozjarzone niebo i wyjące syreny.
Gdy dojechaliśmy na miejsce, akcja gaszenia była w trakcie. Wokół pełno ludzi, dymu i swądu.Strażacy, policja, zamieszanie. Gęsty śnieg utrudniał widoczność.
A w tym wszystkim... ta jedna...jedyna scena... gdy owinięta w koc mama stoi przed domem ,a jej córka... pada przed nią na kolana, w ten śnieg, w te zaspy... wołając wsród łez...
;mamusiu kochana... ty ŻYJESZ!!!;
I już nie sposób było ją z tych kolan i z tego śniegu podnieść...!

Z relacji ludzi dowiedzieliśmy sie jak było. Pożar zaczął się od drugiej części domu,zamieszkałej przez pięcio-osobową rodzinę z dwójką malutkich dzieci, jedno jeszcze niemowlę. Rodzina wyszła, zostawiając palacą się kozę... i to właśnie od niej zajął się dom.
Spalił się też jeden z trzech, będących w domu psów. Taki śliczny, kudłaty kundelek, tak zawsze radośnie na moje powitanie wybiegający...

Los dwóch pozostałych, jak dotąd jest nieznany.

Dom znajomej cudem ocalał. Spłonęło jedynie kawałek stropu. A w środku tylko ściany pozalewane wodą.

W drugiej części budynku, tym należącym do pięcioosobowej rodziny tylko... czarne otchłanie, po tym co było DOMEM... pozostały.
I przejmujące wycie psów... gdzieś tam z oddali.
I wszędzie ten straszny, unoszący się w powietzu swąd i dym... przypominający o bezmiarze zaistniałej tragedii.

Tragedii pięcioosobowej rodziny, dwóch psów i kilku kotów... którzy pozostali bez dachu nad głowa.
Bez domu. Bez niczego.
Trudny do opisania bezmiar ludzkiego cierpienia.
I koniecznosć niesienia POMOCY.

Podaję adres, gdzie można przeczytać o tragedii, jak również wspomóc potrzebujących//
www.ikamien.pl