,,Ktokolwiek widział lub wie.... ,,
Powrócę jeszcze na małą chwilę do moich ubiegłorocznych remontowych zmagań.
Był więc już listopad, gdy ja jeszcze tkwilam w tynkach, a właściwie to utknęłam w nich na dobre.
A tak naprawdę... to czekałam, aż owe powysychają. I gdy południowa część domu, choć wolno, ale jako tako schła, to część północna, czyli oba pokoje były w stanie wiecej niż opłakanym, po tym jak gliniane tynki zamienily się w hałdę ziemi, a ceglany mur nasiąknięty był wilgocią.
W domu nie było wody, ani porządnego ogrzewania. Kominek wprawdzie grzał, ale jedynie miejscowo tj.ogrzewał jedno pomieszczenie, a kuchnia węglowa podobnie. W tych dwóch pomieszczeniach ściany powoli dosychały. Natomiast cała reszta domu byla nieogrzana i panowało w niej przejmujące zimno.
Nie było już żadnych szans na to, że ściany samoczynnie powysychają.
I tak oto pewnego listopadowego dnia stanęłam przed dość trudnym dylematem - woda czy ogrzewanie!?
Ogrzewanie centralne, ma sie rozumieć. I choć takowego nie planowałam, nie miałam w zasadzie innego wyjścia, chcąc ratować to, co jeszcze do uratowania było.
I tak w połowie listopada dom dostał centralne ogrzewanie i wtedy dopiero wszystko zaczęło porządnie wysychać. I wówczas to, okazało się, iż skuwanie tynków w północnych pokojach było całkowicie zbyteczne, bo ich pozostałości przy oknach i suficie pięknie powysychały!
I gdybym od razu założyła porządne ogrzewanie, a nie to moje... ręczne, uniknęłabym wielu problemów.
W połowie listopada miała miejsce również ważna chwila, a mianowicie mój dom opuścili wreszcie różnej maści i profesji panowie tzw... Fachowcy.
A ja poczułam się przeogromnie szczęśliwa!!!
Owi panowie, owszem pracowali, nie moge powiedzieć... ale najbardziej i z pełną satysfakcją to wykorzystywali moją niewiedzę i brak wyobrażni, jak to szumnie określali i... partaczyli wszystko, co tylko do spartaczenia się nadawało! A nadawało się dużo... !
Tak więc po odejściu owych panów, najpierw odetchnęliśmy z wyrażną ulgą, a potem zabraliśmy się do pracy. A pracy tj. poprawek po owych panach było, oj, było!
I tak na pierwszy ogień poszły drzwi wejściowe, które zostały w tak niezwykły sposób wstawione, iż prawie niemożliwoscią było je otworzyć, a gdy już się je jakimś cudem otworzyło, co wymagało niezwykłych umiejętności i siły, to nijak było je zamknąć. A my biedaki, żeby już tych drzwi tak stale nie otwierać i nie zamykać, wchodziliśmy i wychodziliśmy przez... okno.
Podobnie było z drzwiami ogrodowymi, które się wprawdzie zamykały i otwierały, z czego byłam niezmiernie rada, ale niestety tylko do ... połowy.! I tej zimy na własnej skórze poczułam jak wiatr hula po pokoju, a okazałe, niezwykłej urody sople lodu, tworzą ich efektowne obramowanie.
No, coż wypaczyły się, zgodnie zakrzyknęli wówczas panowie! To przecież się zdarza! To normalne!
A tu na dodatek tyle gliny, z odrazą spoglądali na moje ściany!
I tak oto glina i ja oczywiście, główna sprawczyni wszystkiego... stałyśmy się wszystkiemu winne.
Albo taki na przyklad kominek...nie dość, że dający niewiele ciepła, to jeszcze na dodatek stwarzający zagrożenie, bo ulatnia sie z niego dym. Na polecenie poprawy wadliwie wykonanej obudowy, zostałam obrzucona niezwykle wyszukanymi epitetami, których przytaczanie w tym miejscu, hmm... raczej sobie daruję.
Tak więc pierwsza rzeczą z owych poprawek było wstawienie nowych, ale z odzysku, drewnianych drzwi wejściowych, które już potem sama malowałam i woskowałam. I tym samym skończyla się nasza udręka wychodzenia przez okno, a ja nareszcie po wielu miesiącach miałam normalne drzwi! Cóż za ulga!!!
Potem zabralismy sie za zalepianie wszystkich możliwych dziur w ścianach, po nieprawidłowo wywierconych np.otworach wentylacyjnych, oraz naprawę innych wiekszych i mniejszych usterek.
Kominek zaś musi czekać do lata.
Ostatnią rzecza jaką wykonaliśmy, a raczej zdażyliśmy przed zimą wykonać była podbitka z desek, których imregnowanie i malowanie zajęło nam czas do końca listopada.
I na nic więcej już czasu nie starczyło, gdyz robiło sie coraz zimniej i w związku z tym, należało bezwzględnie zająć się gromadzeniem opału na zimę.
Tak więc pod koniec listopada zaczęliśmy wycinkę drzewa z przydzielonej nam leśnej działki. Zajmował się tym K. a towarzyszył mu R.
Wtedy to właśnie miało miejsce owo zdarzenie z K.
I tak pewnego listopadowego dnia K. zaopatrzony w piłę spalinową i siekierkę wyruszył jak zwykle do lasu, z którego już nie powrócił.
Wg. relacji R. wypadki tamtego dnia potoczyły sie błyskawicznie.
Otóz do lasu zajechał samochód z obcą rejestracją. Wysiedli z niego kobieta i mężczyzna, po czym podbiegli do nic nie przeczuwąjącego, pochłoniętego pracą K. i zaciagnęli go do samochodu. Podjechali następnie do mnie po rzeczy K. Pech chciał, że mnie akurat w tym dniu w domu nie było. I podczas owego pakowania K.udało sie jakimś cudem uciec do pobliskiego lasu, gdzie przez dwa dni i dwie noce biedak się błąkał, a bojąc się wrócić do mnie, powędrował do sąsiedniej wsi, do mojej znajomej, u której przez kilka dni przebywał.
I od tego czasu wszelki ślad po K. zaginął.
Jak się potem okazało K. był poszukiwany i uznany za zaginionego, a jego zdjęcie od roku figurowało w internecie. Ukrywał się u mnie, a moje odludzie było znakomitym miejscem na takową kryjówkę.
I wszystko prawie by sie udało, gdyby nie fakt, iz w pobliskim miasteczku, zamieszkiwał sobie kuzyn K., którego on nawet nie znał, a który był... policjantem. I tak oto biedny K. mysląc, iż na drugim końcu Polski, nikt go nie znajdzie, wpadł prosto w ręce swego kuzyna, na dodatek policjanta!!!
Cóż za ironia losu!
Ów kuzyn musiał K. gdzies widzieć, pewnie w pobliskim miasteczku i zawiadomił jego rodzicielkę, która to natychmiast przybyła i wspólnie już do tego lasu po... Zgubę obydwoje przyjechali.
Zguba.... jednak do rodzinnego domu wracać nie... zamierzała, ratując się ucieczką.
I od tego czasu K. już nie widziałam.
Miałam natomiast przyjemność widzieć i to dwukrotnie panów policjantów poszukających K.
Ostatnio byli ponownie, gdyż gdzieś tutaj K. widziano, a więc nadal się ukrywa i jest poszukiwany i to juz nie tylko przez rodzinę, ale i przez policję.
Zastanawiam się co zrobił, ten tak bardzo młody czlowiek?!
Jaką tajemnicę w sobie skrywał?! I tego już pewnie nigdy sie nie dowiem.
A może i lepiej?!
W ten sposób będę mogła zachować w pamięci... tamten obraz. Obraz tego miłego, o artystycznej duszy człowieka, który to u mnie, na odludziu miał swój artystyczny rozkwit przeżywać!
Mojego wolontariusza, któremu tak wiele zawdzięczam, a bez którego kompletnie nie dałabym sobie rady ze wszystkim?!
Po tym zdarzeniu R. zaczął coraz rzadziej przychodzić, a w zasadzie to obydwoje straciliśmy zapał do pracy. I myślę, że R. lubił do nas przychodzić, popracować, pogadać, zjeść posilek, lecz z K. łączyło go coś więcej niż praca. Jakaś bardzo bliska więż wytworzyła się między tymi dwoma, w jakiś sposób przez los doświadczonymi ludżmi. Autysta i Poszukiwany!?
Moi dwaj najlepsi pracownicy i... Przyjaciele.
I tak oto pozostałam sama z dalszym... OGARNIANIEM chaty.
P.S. ten post piszę już po raz drugi i dlatego tak długo ten ciag dalszy trwa! A wszystko z winy panny Loli, która swoją mięciutką łapeczką i jednym muśnięciem klawisza cały pierwszy post... zredukowała!
Ot, spryciara mała!
Pozdrawiam wszystkich... jeeeeeszcze mnieee czytającyyych i za komentarze bardzo dziekuję!
Powrócę jeszcze na małą chwilę do moich ubiegłorocznych remontowych zmagań.
Był więc już listopad, gdy ja jeszcze tkwilam w tynkach, a właściwie to utknęłam w nich na dobre.
A tak naprawdę... to czekałam, aż owe powysychają. I gdy południowa część domu, choć wolno, ale jako tako schła, to część północna, czyli oba pokoje były w stanie wiecej niż opłakanym, po tym jak gliniane tynki zamienily się w hałdę ziemi, a ceglany mur nasiąknięty był wilgocią.
W domu nie było wody, ani porządnego ogrzewania. Kominek wprawdzie grzał, ale jedynie miejscowo tj.ogrzewał jedno pomieszczenie, a kuchnia węglowa podobnie. W tych dwóch pomieszczeniach ściany powoli dosychały. Natomiast cała reszta domu byla nieogrzana i panowało w niej przejmujące zimno.
Nie było już żadnych szans na to, że ściany samoczynnie powysychają.
I tak oto pewnego listopadowego dnia stanęłam przed dość trudnym dylematem - woda czy ogrzewanie!?
Ogrzewanie centralne, ma sie rozumieć. I choć takowego nie planowałam, nie miałam w zasadzie innego wyjścia, chcąc ratować to, co jeszcze do uratowania było.
I tak w połowie listopada dom dostał centralne ogrzewanie i wtedy dopiero wszystko zaczęło porządnie wysychać. I wówczas to, okazało się, iż skuwanie tynków w północnych pokojach było całkowicie zbyteczne, bo ich pozostałości przy oknach i suficie pięknie powysychały!
I gdybym od razu założyła porządne ogrzewanie, a nie to moje... ręczne, uniknęłabym wielu problemów.
W połowie listopada miała miejsce również ważna chwila, a mianowicie mój dom opuścili wreszcie różnej maści i profesji panowie tzw... Fachowcy.
A ja poczułam się przeogromnie szczęśliwa!!!
Owi panowie, owszem pracowali, nie moge powiedzieć... ale najbardziej i z pełną satysfakcją to wykorzystywali moją niewiedzę i brak wyobrażni, jak to szumnie określali i... partaczyli wszystko, co tylko do spartaczenia się nadawało! A nadawało się dużo... !
Tak więc po odejściu owych panów, najpierw odetchnęliśmy z wyrażną ulgą, a potem zabraliśmy się do pracy. A pracy tj. poprawek po owych panach było, oj, było!
I tak na pierwszy ogień poszły drzwi wejściowe, które zostały w tak niezwykły sposób wstawione, iż prawie niemożliwoscią było je otworzyć, a gdy już się je jakimś cudem otworzyło, co wymagało niezwykłych umiejętności i siły, to nijak było je zamknąć. A my biedaki, żeby już tych drzwi tak stale nie otwierać i nie zamykać, wchodziliśmy i wychodziliśmy przez... okno.
Podobnie było z drzwiami ogrodowymi, które się wprawdzie zamykały i otwierały, z czego byłam niezmiernie rada, ale niestety tylko do ... połowy.! I tej zimy na własnej skórze poczułam jak wiatr hula po pokoju, a okazałe, niezwykłej urody sople lodu, tworzą ich efektowne obramowanie.
No, coż wypaczyły się, zgodnie zakrzyknęli wówczas panowie! To przecież się zdarza! To normalne!
A tu na dodatek tyle gliny, z odrazą spoglądali na moje ściany!
I tak oto glina i ja oczywiście, główna sprawczyni wszystkiego... stałyśmy się wszystkiemu winne.
Albo taki na przyklad kominek...nie dość, że dający niewiele ciepła, to jeszcze na dodatek stwarzający zagrożenie, bo ulatnia sie z niego dym. Na polecenie poprawy wadliwie wykonanej obudowy, zostałam obrzucona niezwykle wyszukanymi epitetami, których przytaczanie w tym miejscu, hmm... raczej sobie daruję.
Tak więc pierwsza rzeczą z owych poprawek było wstawienie nowych, ale z odzysku, drewnianych drzwi wejściowych, które już potem sama malowałam i woskowałam. I tym samym skończyla się nasza udręka wychodzenia przez okno, a ja nareszcie po wielu miesiącach miałam normalne drzwi! Cóż za ulga!!!
Potem zabralismy sie za zalepianie wszystkich możliwych dziur w ścianach, po nieprawidłowo wywierconych np.otworach wentylacyjnych, oraz naprawę innych wiekszych i mniejszych usterek.
Kominek zaś musi czekać do lata.
Ostatnią rzecza jaką wykonaliśmy, a raczej zdażyliśmy przed zimą wykonać była podbitka z desek, których imregnowanie i malowanie zajęło nam czas do końca listopada.
I na nic więcej już czasu nie starczyło, gdyz robiło sie coraz zimniej i w związku z tym, należało bezwzględnie zająć się gromadzeniem opału na zimę.
Tak więc pod koniec listopada zaczęliśmy wycinkę drzewa z przydzielonej nam leśnej działki. Zajmował się tym K. a towarzyszył mu R.
Wtedy to właśnie miało miejsce owo zdarzenie z K.
I tak pewnego listopadowego dnia K. zaopatrzony w piłę spalinową i siekierkę wyruszył jak zwykle do lasu, z którego już nie powrócił.
Wg. relacji R. wypadki tamtego dnia potoczyły sie błyskawicznie.
Otóz do lasu zajechał samochód z obcą rejestracją. Wysiedli z niego kobieta i mężczyzna, po czym podbiegli do nic nie przeczuwąjącego, pochłoniętego pracą K. i zaciagnęli go do samochodu. Podjechali następnie do mnie po rzeczy K. Pech chciał, że mnie akurat w tym dniu w domu nie było. I podczas owego pakowania K.udało sie jakimś cudem uciec do pobliskiego lasu, gdzie przez dwa dni i dwie noce biedak się błąkał, a bojąc się wrócić do mnie, powędrował do sąsiedniej wsi, do mojej znajomej, u której przez kilka dni przebywał.
I od tego czasu wszelki ślad po K. zaginął.
Jak się potem okazało K. był poszukiwany i uznany za zaginionego, a jego zdjęcie od roku figurowało w internecie. Ukrywał się u mnie, a moje odludzie było znakomitym miejscem na takową kryjówkę.
I wszystko prawie by sie udało, gdyby nie fakt, iz w pobliskim miasteczku, zamieszkiwał sobie kuzyn K., którego on nawet nie znał, a który był... policjantem. I tak oto biedny K. mysląc, iż na drugim końcu Polski, nikt go nie znajdzie, wpadł prosto w ręce swego kuzyna, na dodatek policjanta!!!
Cóż za ironia losu!
Ów kuzyn musiał K. gdzies widzieć, pewnie w pobliskim miasteczku i zawiadomił jego rodzicielkę, która to natychmiast przybyła i wspólnie już do tego lasu po... Zgubę obydwoje przyjechali.
Zguba.... jednak do rodzinnego domu wracać nie... zamierzała, ratując się ucieczką.
I od tego czasu K. już nie widziałam.
Miałam natomiast przyjemność widzieć i to dwukrotnie panów policjantów poszukających K.
Ostatnio byli ponownie, gdyż gdzieś tutaj K. widziano, a więc nadal się ukrywa i jest poszukiwany i to juz nie tylko przez rodzinę, ale i przez policję.
Zastanawiam się co zrobił, ten tak bardzo młody czlowiek?!
Jaką tajemnicę w sobie skrywał?! I tego już pewnie nigdy sie nie dowiem.
A może i lepiej?!
W ten sposób będę mogła zachować w pamięci... tamten obraz. Obraz tego miłego, o artystycznej duszy człowieka, który to u mnie, na odludziu miał swój artystyczny rozkwit przeżywać!
Mojego wolontariusza, któremu tak wiele zawdzięczam, a bez którego kompletnie nie dałabym sobie rady ze wszystkim?!
Po tym zdarzeniu R. zaczął coraz rzadziej przychodzić, a w zasadzie to obydwoje straciliśmy zapał do pracy. I myślę, że R. lubił do nas przychodzić, popracować, pogadać, zjeść posilek, lecz z K. łączyło go coś więcej niż praca. Jakaś bardzo bliska więż wytworzyła się między tymi dwoma, w jakiś sposób przez los doświadczonymi ludżmi. Autysta i Poszukiwany!?
Moi dwaj najlepsi pracownicy i... Przyjaciele.
I tak oto pozostałam sama z dalszym... OGARNIANIEM chaty.
P.S. ten post piszę już po raz drugi i dlatego tak długo ten ciag dalszy trwa! A wszystko z winy panny Loli, która swoją mięciutką łapeczką i jednym muśnięciem klawisza cały pierwszy post... zredukowała!
Ot, spryciara mała!
Pozdrawiam wszystkich... jeeeeeszcze mnieee czytającyyych i za komentarze bardzo dziekuję!