"Podróż na tysiąc mil rozpoczyna się od pierwszego kroku"

30.04.2015

Czereśniowy spektakl...

I nadszedł ten najpiękniejszy czas, czas, gdy zakwitają drzewa owocowe. Jako pierwsze kwitną czereśnie.
Wiem, piszę o tym każdego roku... ale nie mogę oprzeć się pokusie, aby nie utrwalić tego piękna w obiektywie i nie podzielić sie nim...

A poza tym... obie moje czereśnie są takie szczególne.

Jedna, ta z tyłu domu,  to wiekowa staruszka, pamietająca niejedną  historię siedliska...druga, jej siostra, zostala niestety ścięta, była w środku chora i coraz bardziej się pochylała w kierunku domu. Obie, gdy po raz pierwszy je ujrzałam, wyglądały jak strażniczki domu... i były nimi z pewnością...


 


 


Co roku owocuje, ma jasno-żółte owoce, których nigdy nie udało mi się zerwać, dlatego, że jest bardzo wysoka, a jej gałęzie skierowane są ku górze i nawet drabina tu nie pomoże...Za to Maks ma ucztę, zjada wszystko, co spadnie!

Druga, nieco młodsza, z przodu domu, ogromna, rozłożysta z czerwonymi owocami... które, tylko jeden, jedyny raz udało mi się zerwać... a było to wtedy, gdy po raz pierwszy trafilam do siedliska. A ona stała tak sobie spokojnie, cała obsypana owocami.
Pamiętam tą chwilę jak dziś, gdy, przedzierając się przez metrowe chaszcze, rzuciłam sie do niej i garściami zrywałam owoce, a sok ściekał mi strużkami po twarzy... nigdy przedtem, od czasów dzeciństwa nie jadłam tak pysznych owoców... Potem długo siedziałam pod nią, patrząc na zrujnowane budynki... i myśląc, że nigdy przedtem nie widziałam, czegoś tak... pięknego... i w tak strasznym stanie.... i to dzięki niej, już wtedy "wpadłam"!

 


 


 A potem... już nigdy więcej, nie udało mi się zjeść ani jednego owocu, wszystko zjadają od lat szpaki, których chmary obsiadają czereśnię. Dla mnie nie pozostaje nic!
I zawsze zadaję sobie pytanie, gdzie były wówczas szpaki... przecież to niemozliwe, żeby akurat w tamtym roku, ich nie było?!
I czy czasem... nie był to tajemnie uknuty spisek czereśniowy... a ona sama, czekała cierpliwie właśnie na mnie?!







A teraz... wprawdzie nie dane jest mi jeśc jej owoców, ale za to mogę podziwiać całe jej zapierające dech piękno...siedząc pod nią, wdychając upojny zapach i słuchając brzęczykowego koncertu...







I jest tak pięknie!

23.04.2015

Dzień Ziemi.

Wczoraj byl Dzień Ziemi.
Spędziłam go jak zwykle, wykonując codzienne czynności, pracując w ogrodzie, a potem na spacerze z Maksem ... zbierając po drodze śmieci.
To stało sie już od pewnego czasu moim nawykiem, że idąc na spacer, biorę taczkę, bo reklamówka już nie wystarcza, wiążę do niej Maksa i  zbieramy po drodze śmieci. I zawsze wracam z pełną taczką, nawet wtedy, gdy idę tylko kawałek i tą samą drogą... taczka zawsze jest pełna... i tak prawie codziennie.


 

Niekiedy idę do lasu. I tam też nie jest lepiej. Choć śmieci nieco mniej, wiadomo leśne drogi są mniej uczęszczane, niż te polne prowadzące wprost do wiejskiego sklepu. A każdy, kto z niego wraca, rzuca po drodze to co zje lub wypije. Kiedyś tego nie zauważałam, a może nie chciałam zauważać... aż w końcu  przestałam być ślepa... 




Dziś też byłam w lesie. Las budzi się właśnie do życia i jest taki piękny . Wysokie sosny aż do nieba. Dostojne dęby. Smukłe brzozy. Królestwo zwierząt i ptaków. Magiczny świat.  A ja zawsze, gdy do niego wchodzę czuję się tak, jakbym weszła do...  innego świata. Wstrzymuję oddech. I czuję jak ogarnia mnie niezwykły spokój...
       


 

 Tak więc, idę sobie ze swoją taczką, spoglądam na drzewa i zbieram to, co pod nimi leży.  

Niekiedy, spotykam ludzi, którzy ze zdziwieniem zagladają mi do taczki, myśląc pewnie, że wiozę coś cennego, może drzewo... i jakież jest ich rozczarowanie, gdy widzą jedynie śmieci... lub tylko same butelki.

 Kiedyś, nie przepadałam za lasem, owszem był, istniał, gdzieś tam, daleko. To było tak bardzo odległe. Prawie nierealne. A ja żyłam sobie w tym swoim poukładanym, czystym świecie. Chodziłam po czystych, pozamiatanych ulicach, tak bardzo odległa od  problemów tego świata....




Kiedyś... gdy ludzie wchodzili do lasu, to zdejmowali czapki z głów... i zachowywali ciszę. Czcili drzewa, wierzyli, że każde z nich ma swojego ducha, który mieszka w jego konarach. A gdy chcieli któreś ściąć... pytali o pozwolenie... Czy byli mądrzejsi?
Wiem, to było kiedyś, dawno temu. Teraz, to wszystko nikomu niepotrzebne. Zbyteczne. Tyle ceregieli. I po cóż?
Przecież świat idzie do przodu i trzeba podążać z jego duchem!

A może postęp, to powrót do tradycji?
A może... to przypomnienie sobie, ze jesteśmy jedynie gośćmi na tej planecie.... I że mamy pozostawić ją nienaruszoną dla innych, dla tych, którzy po nas, na niej będą żyć?!


 








A przyroda, właśnie budzi się do życia, młode listki są tak niezwykle piękne, delikatne... kwiaty ścielą się do stóp. Jakby chciały powiedzieć, poprosić nieśmiało... spójrz, jakie piękne jesteśmy! Zatrzymaj się, choć na jedną, krótką chwilę... zatrzymaj się współczesny człowieku... i zachwyć się nami!

 


 


Dlatego właśnie... zbieram te ch.......ne  śmieci. Oczyszczam swój dom. Na tyle, na ile mogę.
Tak, można powiedzieć, że stałam się zbieraczką śmieci. Mieszkam przecież w lesie, więc cóż w tym dziwnego, że obchodzi mnie jego los?

Świat tak bardzo poszedł do przodu. Oszalał. Tyle świąt teraz mamy. Dzień Ziemi. Dzień psa. Dzień kota. Dzień dobroci dla zwierząt....  Jakie to piękne, a my wciąż możemy świętować! I wciąż od nowa i od nowa!

Choć dla mnie, dzień Ziemi trwa przez cały rok. A dzień dobroci dla zwierząt, jest na porządku dziennym.
Bo ani Ziemia, ani zwierzęta nie znają świąt, dla nich święta powinny trwać przez cały rok!