"Podróż na tysiąc mil rozpoczyna się od pierwszego kroku"

12.05.2013

Ugór.


 Ugór mieni się w słońcu wszystkimi kolorami ziemi. Jest piękny. Pachnie ziemia, zwlaszcza teraz, gdy popadało, a ziemia taka świeża, pachnąca...





Przed kilkoma wlaśnie dniami kawał ziemi za oborą, tam, gdzie dotąd królowały wielkie dwumetrowe, wieloletnie chaszcze, został zabronowany i zaorany. Pewien chłop przez dwa dni pracował na ugorze... a po skończeniu zalecił...  powyciągać wszystko, co się da... potem  ładnie zagrabić... a następnie posadzić ziemniaki... lub buraki... bo to najprostsze... i odjechał.
Zostałam sam na sam z ugorem.
 Najpierw więc, każdego dnia wychodziłam na ugór i... patrzyłam... patrzyłam... i patrzyłam... wzdychałam ... i wzdychałam... i nie dlatego, że napatrzeć się nie mogłam... lecz... jak tego dokonać... jakoś nie bardzo wiedziałam....


 


 ... aż w końcu... już napatrzywszy się i nawzdychawszy się...  zaczęłam oswajać ugór... włożyłam ręce do ziemi i ... zaczęłam wyciagać wszystko, jak zalecił chłop, co tylko się dało.
 I tak oto zaczęło się codzienne obrabianie ugoru, kawałek po kawałku, dzień po dniu, a ja oczami duszy widziałam już zgrabne... zagonki z pysznymi  ziemniaczkami...  buraczkami... zielone świeże warzywka, czyli krótko mówiąc... mój wymarzony ogród!

 Nawet psy pełne zachwytu dla moich poczynań... polubiły ugór... zapadając na nim w błogą drzemkę...






... I już wkrótce pierwsze w moim życiu grządki wyłaniają się z ugoru!


 


... a za nimi wg. zaleceń chłopa... powstał nawet... zagonek z ziemniakami!







 ... a ja  dumna jak paw... pobrzękując kluczami,  przechadzam sie pomiędzy zagonkami ... myśląc, jaka to ze mnie gospodyni... cała gębą.... skoro i...  ziemniaki i...  buraki i wszystko... co potrzeba jest!

 Podlewam wiadrami, nosząc wodę ze strumyka, zgięta w pół, modląc się o deszcz, który ku mojej wielkiej radości... w końcu podlewa grządki, dając mi chwile wytchnienia od noszenia wody...




 A w miedzyczasie rozkwitają czereśnie...

... moja wiekowa Staruszka...





....i jej młodsza siostra.... ta, która jako pierwsza mnie zauroczyła...!




 .... i świat tak upojnie pachnie majem....!




 Kwitnie majowa łąka... koncertując na dwa głosy w chórze z lasem.... nie koszę jej, aby brzuchatym stworzonkom koncertowania nie przerywać... a sobie wielkiej przyjemności słuchania, nie odmawiać...!


 


... i pojawiają się między innymi...  takie oto Cuda...!





Napawam się tymi widokami, obrabiając wciąż dalsze części ugoru... to prawdziwa orka na ugorze, myślę... chociaż... ?
Pomimo, że pracy coraz więcej... to dziwne... czuję się coraz lepiej... i jakaś radość mnie przepełnia...!?





 I prostując w przerwach plecy i ocierając pot z czoła... myślę, że przecież od pokoleń ludzie obrabiali swoje kawałki ugorów. Ręcznie kosząc i zbierając płody ziemi. A  idąc w pole... białe, wykrochmalone koszule zakładali...  te najlepsze... i ze śpiewem na ustach... i z radością...  w pocie czoła...  na tych swoich kawałkach pracowali!?
Skąd ta radość!?
Czy to praca... ta  ciężka... fizyczna... w pocie czoła... i ta...  z samego serca płynąca...  to sprawiała!?
A  może...  czuli większą więż z Matka Ziemią... którą  najbardziej  poczuć można ...  wkładając ręce do ziemi?!
A teraz ja powielam dawne wzorce. Czując więż z tymi ludżmi .
I z Matką Ziemią.


              


A po ugorze... czeka mnie jak zwykle...  kolejne, remontowe lato, a lista prac jest znów zadziwiająco dłuuuuga!!!! 
 Dziwię się... choć to nic dziwnego... skoro  najpierw... jak zwykle wszystko poprawiam, a potem wykonuję rzeczy te właściwe,
Wygląda to mniej więcej tak:

wymiana pieca, który żle grzeje....
naprawa kuchni węglowej, która w ogóle nie grzeje...
wykonanie glinianego ogrodzenia, co do którego nie za bardzo wiem, jak sie za nie zabrać...
naprawa leśnej siatki, stratowanej przez własne psy i inną leśną zwierzynę...
zatarcie tynków w dwóch północnych pokojach... pomalowanie ich ... wykonanie jakiejś podłogi...
naprawa dymiącego kominka...
ponowne malowanie wszystkiego... po jednym tylko zimowym sezonie grzewczym...
położenie ocieplenia i tynku,  naturalnego, o którym nie mam zielonego pojęcia.... a wymyślony  tynk perlitowy, o którym nikt nigdy nie slyszał  i nie widział nie nastraja zbyt optymistycznie... głowię się więc, co zrobić...może ktoś ma jakiś pomysł?
i wiele innych rzeczy, o których pisanie juz i tak  żadnego ukojenia nie daje...!

I oczywiście...  sprawa najistotniejsza... której pominąć w tym wszystkim nie sposób... jak tego wszystkiego dokonać!?!?!

Więc póki co, w przerwach...  między ugorem... a podlewaniem... i planowaniem... napawam się majem!!!


 

   ...  i Różyczką w niezapominajkach...





 


  .... i na koniec kolejna radosna wiadomość... strumyk wezbrał... więc po dlugim okresie suszy... będzie ugór czym podlewać!



        Majowe pozdrowienia przesyłam!