"Podróż na tysiąc mil rozpoczyna się od pierwszego kroku"

31.05.2010

Punkt "Zero"...

Tak wiec, chcac nie chcac znalazlam sie oto w punkcie "ZERO"/czyt. nic nie wiem!/.
I doprawdy nigdy bym nie przypuszczala, iz kupno malej, zrujnowanej chatki pod lasem, zamiast o wielka radosc moze przyprawic o WIELKI bol glowy!
A myslalam, ze wszystko pojdzie tak cudownie latwo,gladko i radosnie! A ja bede sie plawic w euforii! No, coz otrzezwienie przyszlo nader szybko...Ale w mysl przyslowia: im dalej w las...tym wiecej drzew...", czegoz innego mozna sie bylo spodziewac?! A wogole to czy ktokolwiek obiecywal, ze bedzie prosto, latwo i przyjemnie?! Przeciez wszystko, absolutnie wszystko zawiera pierwiastek smiertelnego ryzyka...!
Wiec czegoz oczekiwalam?!
Wyruszam wiec zatem ponownie, aby znalezc jakiegos dobrego Fachowca, ktory to w sposob nader jasny i zrozumialy, wytlumaczy mnie, zwyklej kobiecie ...co tu naprawde jest do zrobienia!

29.05.2010

Watpliwosci c.d.

Za niecaly tydzien mialam skute tynki... i gdy to zobaczylam, to ogarnelo mnie przerazenie.Z zewnatrz ceglany mur prezentowal sie nawet lepiej niz poprzednio z tymi bialo-czarnymi wykwitami,ale za to w srodku... sciany wygladaly tak,jakby za chwile mialy sie zawalic! Zmurszale cegly,znaczne ubytki i pekniecia w murze byly nader widoczne. Mialam wrazenie, ze jesli sie tylko o nie opre,to caly dom zlozy sie jak domek z kart. Z domu zniknely wszystkie zwaly smieci, a wraz z nimi i cudne stare obrazki ze scian. Hm, p.Heniu zrobil porzadek,wywalajac wszystko,doslownie wszystko! Jeknelam i zalamalam rece, spogladajac posepnie na moja ruine, ktora chylila sie niechybnie ku upadkowi.
Postanowilam cos robic tj. zasiegnac jakiejs fachowej i rzeczowej porady.Udalam sie wiec do rzeczoznawcy i architekta w jednej osobie niejakiego pana K. Pan K. byl bardzo zajety i przywital mnie bez wiekszego entuzjazmu,a gdy wyluszczylam mu szczegolowo sprawe,spytal ze zdziwieniem, czy ja TO naprawde chce remontowac!!! Bo tak naprawde,to on uwaza, iz TAM nie ma juz co remontowac...! No ale jesli juz tak nalegam, to on moze To zobaczyc, wie polecil mi,abym odkopala kawalek fundamentu i do niego w tygodniu zadzwonila.
Niestety w tygodniu pan K. byl nieosiagalny /czyt. b. zajety/ i w koncu pani sekretarka uprzejmie lecz stanowczo podala mi namiar na pana S.do ktorego to powinnam sie udac, skoro mi sie AZ tak bardzo spieszy. Pan S.ku mojej radosci,zgodzil sie dom obejrzec. I faktycznie obejrzal nie tylko dom ale i oborke, ktora to wpadla mu najwyrazniej w oko, po czym wydal wyrok: dom nie nadaje sie w zasadzie do remontu,ale oborka tak! Bo jesli chodzi o dom...i jesli juz sie tak upieram przy tym remoncie, to nalezaloby zrobic nowy projekt... i zezwolenie i etc. Powiedzialam wiec ppanu S.ze chce remontowac. Wobec tego pan S. dal mi namiar na dekarza pana G. ktory to powinien zobaczyc dach i niech on ostatecznie zadecyduje... Pan G. byl rowniez za burzeniem... ale radzil mi jeszcze zasiegnac rady pana D. ktory to byl b.dobrym fachowcem i...
I tak bylam przez caly tydzien odsylana od Jonasza do Kajfasza... gdy w koncu pan D.wydal ostateczny wyrok: Cos pani...co TU jest do remontowania!!! Burzyc! burzyc i jeszcze raz burzyc!!! po czym odjechal swoim nowiutkim srebrnym autkiem, zostawiajac za soba jedynie chmure pylu. Otrzepalam sie z kurzu i mimo powaznego juz zalamania... pojechalam do p. Henia,zapytac co zrobil z tymi cudnymi obrazkami ze sciany. Pan Henio ucieszyl sie najwyrazniej z mojej wizyty jako jedyny zreszta,a gdy wspomnialam o obrazkach, popatrzyl na mnie nieco zdziwionym wzrokiem, jakby nie rozumiejac, i rzekl: Malo masz pani jeszcze tego calego smietnika! Zrobilem porzadek,tak jak pani chcialas! Bylam przybita na dobre. I tu p. Henio, zazadal jeszcze dodatkowej zaplaty w wys. 500 zl za oskrobanie dachowek z mchu,ktore to on z wlasnej i nieprzymuszonej woli oskrobal... aby dom sie lepiej prezentowal! Jeknelam glosno, czujac jak mi krew uderza do glowy i... zaplacilam za oskrobanie dachowek!
Wracalam do SIEBIE myslac...czy ja NAPRAWDE chcialam TEGO WSZYSTKIEGO!!!

28.05.2010

Watpliwosci...

Wycena zrobiona przez p.Janka przekraczala powaznie moj i tak juz dosc skromny,a uzyskany ze sprzedazy mieszkania budzet,z ktorego juz czesc poszla zreszta na zakup domku... wiec musialam dzialac raczej oszczednie.
Postanowilam z p.Janka calkiem jeszcze nie rezygnowac, ale do skucia tynkow poszukac jakichs tanich panow fachowcow ze wsi.I tak tez na poczatku kwietnia pojechalam do swojej chatki, POJECHALAM! gdyz w miedzyczasie nauczylam sie wlasnie jezdzic i moglam juz uczestniczyc w tzw. normalnym ruchu drogowym tj.poruszac sie po glownych drogach, a nie jak dotad przemykac bocznymi. Ach,coz to za nieopisana ulga tak sobie moc jechac i jechac... i byc zupelnie niezaleznym od calej tej komunikacji... i wszedzie moc sobie dojechac. Cieszylam sie jak dziecko, doceniajac to dopiero teraz, po latach mojej pieszej wedrowki,jak nic na swiecie... choc i ona, patrzac z perspektywy czasu, miala swoje niewatpliwe uroki.
Tak wiec moim ukochanym,w kolorze blekitnego nieba matiskiem zajechalam na swoje wlosci. Moja radosc nie trwala jednak dlugo...bo gdy weszlam do domku... az jeknelam z rozpaczy. Dokonano w nim calkiem nowych i jakze przemyslnych aktow dewastacji... a ja chodzilam przerazona z pokoju do pokoju stwierdzajac coraz to nowy rozmiar szkod i bedac niepocieszona... albowiem moje ukochane piece oraz kuchnia weglowa zastaly doszczetnie rozwalone i sterty pieknych zielonych kafli walaly sie potluczone na podlodze. Zniknal rowniez cudny babciny kredens, a figurka madonny, ktora tak lubialam lezala potluczona na stercie gruzu. Ze scian powyrywano kable i resztki jakies starej boazerii. Ogladalam te zgliszcza i dusza mi zalkala!
Wsciekla wyszlam do ogrodu i obeszlam go wkolo z kilka razy, klnac i zlorzeczac na caly swiat. W koncu, coz bylo robic wsiadlam w autko i pojechalam do wsi szukac fachowcow. Najblizsza sasiadka, do ktorej zajechalam nie miala jednak dla mnie dobrych wiesci,mowiac,iz we wsi to same "pijaki" i nie zanajde nikogo porzadnego do roboty... chyba,i tu pani podrapala sie po glowie, myslac przy tym intensywnie...chyba ze jej maz... ktory jest niepijacy oczywiscie.Ucieszylam sie, slyszac o niepijacym mezu, ktory to ukazal sie wlasnie moim oczom w calej swej okazalosci, mowiac iz owszem tynki moze skuc, bo akurat ma teraz wlasnie czas /Ach,co za szczescie!/. Tak wiec pojechalismy obejrzec chalupe, pomierzyc sciany,ustalilismy cene i p. Henio mogl sie zabierac do pracy.
Uff! odetchnelam z ulga. Nareszcie cos zaczyna sie dziac!!!

27.05.2010

Zaczynam!

I wreszcie zaczynam! Zaczynam swoj remont i to co dla innych byloby pewnie zwyklym remontem dla mnie jest niezwyklym wydarzeniem...i moze dlatego, ze jestem sama, sama ze swoja ruina, ktora calkowicie mnie urzekla?!
I tak oto moj pierwszy fachowiec, ktory pojawil sie na budowie niejaki p.Janek,obejrzawszy fachowym okiem chalupe ze wszystkich stron, stwierdzil, iz nie jest wcale tak zle... i ze nalezy poprawic dach, wymienic belki w stropie, skuc tynki, ocieplic, potem wymienic drzwi i okna... i koniec!
Koniec?! spytalam. "Tak koniec", z usmiechem odrzekl p. Janek.
Bylam zbudowana! To naprawde niezwykle proste, myslalam patrzac z wdziecznoscia na mojego wybawce, ktory obiecal wszystko podliczyc i przeslac mi jak najszybciej wycene swojej pracy... i juz mozna bedzie zaczynac!
Cieszylam sie jak dziecko, dopoki nie dostalam wyceny... ktora przyprawila mnie o niemaly bol glowy, p. Janek jak mi sie wydawalo, podal... no coz niestety cene, ktora byla chyba wzieta z kosmosu i raczej nie do zaakceptowania przez zdrowo myslacego czlowieka, nawet gdy jest on kobieta!



Wspomnienie...

Nie moze go bowiem zabraknac w tej historii... wspomnienie o moim PRZYJACIELU, o malym szaro-burym kundelku o WIELKIM SERCU. O Bubusiu, wiernym towarzyszu moich pieszych wedrowek, ktory niedawno odszedl do KRAINY WIECZNOSCI... pozostawiajac swoja pania w glebokim smutku.
Moj PRZYJACIELU....czy pamietasz te nasze wedrowki? Tyle mil wspolnie przebytych... w sloncu i w deszczu, w trudzie i w radosci. Tyle wspolnie przezytych przygod... i zawsze razem, do konca... Jak np. ta o Adwokacie i Pimpusiu,ktorych razem ratowalismy z opuszczonego domu, bo chciano ich zastrzelic...a TY stales na czatach... I jak wtedy, gdy cale miasteczko postawilismy na nogi, ratujac Bibunie... I jak stales sie glownym bohaterem tej historii i mowiono o nas : ta kobieta i TEN jej niezwykly PIES !... Albo jak szukalismy dla nich domu zjezdzajac cala zachodnia granice, mimo ze nie bylo juz nadziei i nasza szalona radosc... gdy sie w koncu udalo!
Tyle cudownych,niezapomnianych chwil spedzonych razem - chwil, ktore na ZAWSZE pozostana w mojej pamieci, tak jak i TY pozostaniesz na ZAWSZE w moim sercu.

26.05.2010

"Cokolwiek mozesz zrobic,
lub marzysz,ze mozesz zrobic
Zacznij.
Odwaga jest geniuszem, w ktorym
tkwi moc i magia.
Zacznij teraz."
/J.W.Goethe/

Zimowa pora dopadly mnie czarne mysli.Myslalam: co ja robie?! Kupilam ruine, dla ktorej chce porzucic miasto, prace, spokoj, stabilizacje... i zamieszkac na koncu swiata!!! Czy to wogole normalne?! I wszyscy pukali sie w glowe, przekonujac, ze to jednak nienormalne i ze tak kobieta jak ja to powinna... zajac sie czyms naprawde pozytecznym... a nie takie chimery wyprawiac...zamiast normalnie zyc jak wszyscy!
Normalnie?! Co to znaczy normalnie?! i czy jest gdzies przepis na NORMALNE zycie?!
A jesli dla mnie wlasnie TO jest normalnie?! Alez to jakies FANABERIE... powtarzali, krecac glowami.
I wtedy pomogl jakis artykul w gazecie o ludziach, ktorzy zamieszkali w zrujnowanym domostwie i krok po kroku przywracali mu blask. Wiedzialam juz, ze tak mozna i ze nie jestem sama. I ze to jest NORMALNE! To dodalo mi sil.
I gromadzilam te wszystkie artykuly, wycinki, zdjecia i cytaty niczym skarby jakie, zawieszajac je na scianie... i patrzac na nie codziennie... ladowalam akumulatory, powtarzajac jak w transie, iz sie nie poddam i bede walczyc! I ze nie porzuce swoich marzen!
Bo MARZEN NIE WOLNO PORZUCAC!
I wiem, ze stanie sie to najprostsza rzecza pod sloncem! Tyle razy zaczynalam od poczatku, wiec nie mam watpliwosci, ze sobie poradze!
I ze czasem cos NIEODPOWIEDZIALNEGO okazuje sie czyms najlepszym, co moze sie nam przytrafic! Rozsadek nie zawsze jest chyba dobry. I ze gdyby wszyscy spelniali swoje marzenia - byloby na swiecie napewno wiecej szczesliwych ludzi.

25.05.2010

Dom z marzen...

"Poranne slonce,
nowa slodka ziemia,
i wielka cisza."


Pomimo zapowiadanych pogrozek, ze : KONIEC Z SZUKANIEM! i NIGDY WIECEJ!... po odjezdzie dziecka... wyruszylam znow z jakims nieprawdopodobnym uporem maniaka na moja piesza wedrowke, nie majac odwagi na podjecie samotnej jazdy moim autkiem,na ktore spogladalam jedynie z glebokim smutkiem, obiecujac mu, ze moze kiedys... ale jeszcze nie teraz...gdyz jeszcze nie jestem calkiem gotowa...
I tak wiec zaczelo sie znow obchodzenie okolicznych wiosek i wioseczek, a to co znajdowalam to bylo znow nie takie...albo nie do kupienia...albo wlasciciela nie bylo... albo sprawa spadkowa w toku...
I rece mi coraz bardziej opadaly!
W miedzyczasie dzwonilam rowniez regularnie do gminy w sprawie przetargu. W koncu po ktoryms tam z rzedu telefonie,gmina oswiadczyla mi uprzejmie,iz przetarg juz sie... wlasnie odbyl,a pani Urzednik najwidoczniej w nawale pracy... wiadomo przeciez!...no coz....po prostu zapomniala mi o tym powiedziec...! Pocieszono mnie jednak, mowiac, iz nikt i tak sie nie stawil, gdyz zapewne nikt nie... wiedzial! Poinformowana zostalam rowniez,iz nastepny przetarg odbedzie sie najprawdopodobniej w pazdzierniku. Odetchnelam z ulga, chwalac w duszy owa pania Urzednik za jej nieposkromiona pracowitosc...i zaprzestajac tym samym definitywnie dalszych poszukiwan, WIERZAC przy tym swiecie... iz przetarg napewno wygram!
I...tak tez sie stalo! Przetarg wygralam i tak oto stalam sie szczesliwa wlascicielka BEDZIESZEWA, posiadlosci na odludziu w skladzie: dwoch ruin,uroczej rzeczki, garbatych jablonek,starych czeresni i zarosnietego perzem ogrodu! Potem bylo jeszcze...tylko szesc kolejnych umow notarialnych z gmina i reszta rodziny... po czym wreczono mi klucze,pogratulowano i pozyczono duzo, duzo szczescia!
Z kluczem w reku i skrzydlami u ramion bieglam do MOJEGO domku, przebywajac trase pieciu kilometrow w rekordowym jak na mnie tempie.
Domek stal przycupniety przy drodze, pod lasem, taki biedny i opuszczony... tak jakby na mnie tylko czekal, ale jakze zachwycajacy ta swoja siermiezna prostota i wiejskim wdziekiem, wlasciwym jedynie starym domostwom.
"Jam ci to... jam!" zawolalam w uniesieniu do mojego KROLEWICZA... i z duma, pobrzekujac kluczami wkroczylam do srodka. Znow ogarnal mnie jego mily, zatechly chlod i znow przebieglam wszystkie pokoje po kolei, witajac sie z kazdym z nich z osobna.
Dom przyjal mnie przyjaznie...tak jakby otwieral przede mna swoje podwoje i swoja dusze zarazem... Przez kuchenne drzwi wybieglam do ogrodu i stanelam, pod wielka czeresnia, przytulajac sie do jej chropowatego konaru, obejmujac wzrokiem swoje wlosci i pobrzekujac radosnie kluczami.
Coz za historia...! zupelnie jak w tym filmie "Pod sloncem Toskanii", pomyslalam... i nawet podobne klucze, dwa duze staroswieckie na koleczku,do ktorego dawny wlasciciel przyczepil breloczek wyciety z szarej tekturki i starannie wykaligrafowal wiecznym piorem i duzymi okraglymi literami napis: BEDZIESZEWO.

24.05.2010

Dom z marzen c.d.

Na wstepie musze przeprosic za to, ze pisze zagraniczna klawiatura,jeszcze troche to potrwa... i za to,ze moje zdjecia sa troche nie tak umieszczane... ale technika to moja slaba strona.
A teraz ciag dalszy mojej historii...

....Gdy wiec przez otwarte na rozciez drzwi weszlam do domu, owial mnie jego przyjemny lecz niestety zatechly chlod. Przeszlam przez wszystkie pokoje po kolei, potykajac sie o niezmierzona ilosc walajacych sie po podlodze przedmiotow, ubran, butelek i wszystkiego co tylko mozliwe.Serce scisnelo mi sie na ten widok.Przeszlam do kuchni, w ktorej stal cudny babciny kredens a w nim gipsowa figurka madonny,i z ktorego wszystkie naczynia i wszystko co bylo tylko mozliwe zostalo powywalane i potluczone pietrzylo sie na ziemi. W ostatnim pokoju chyba sypialnym staly lozka i rozwalona mebloscianka, zaczelam grzebac w zwalach tego co lezalo na podlodze i wyciagnelam maly drewniany krzyzyk oraz jakies dokumenty,z ktorych to wynikalo ze wlascicielami domu byli: Wladyslaw i Helena P. Schowalam je i drewniany krzyzyk jak talizman do torby. Zachwycily mnie kaflowe piece i weglowa kuchnia w dosc dobrym stanie. Po czym przez kuchenne drzwi wyszlam do ogrodu.
Naprzeciw domu stala cudna ceglana oborka, dluga i w calkiem niezlym stanie, oslonieta przez dwie ogromne stare czeresnie. Po prawj stronie byla rzeczka, przypominajaca raczej strumyk z niezwykle krystaliczna woda, a za nia las. Po lewej stala ogromna czeresnia otoczona pogarbionymi jablonkami. Z tylu za oborka rozciagal sie widok na pola i las, obok byla stara studnia.
Stalam jak urzeczona patrzac na to wszystko. TO bylo wlasnie TO! Alez cudnie, szeptalam jedynie patrzac zauroczona na zarosnieta perzem chatke i oborke, na rzeczke,na powyginane jablonki, na garbate wierzby i bialy krzyz przy szutrowej drodze.
Bylo wszystko, absolutnie WSZYSTKO o czym marzylam i czego szukalam!
I ta wielka cisza!
A calosc sprawiala wrazenie zakletego domostwa.
Wrocilam do autka,budzac spiacego synka i zarzadzilam podjazd do najblizszego sasiada.
U niego tez dowiedzialam sie, iz wlasciciele umarli, a dom stoi pusty od pieciu lat i nikt nic nie wie... ale w pobliskim S. mieszka rodzina zmarlych. "Jedziemy",rzucilam do dziecka,ktore to juz naprawde mialo dosyc moich wyczynow i bylo bardzo zmeczone, glodne i spiace. Ale ze S. bylo niedaleko, a wizja napoju chlodzacego typu cola, podniosla go na duchu, wiec ruszylismy.
W S. podjechalismy pod sklep,w ktorym milo zagadnelam sprzedawczynie o rodzine P., na co stojaca obok lady kobieta spojrzala ze zdziwieniem na mnie, mowiac - "ja jestem P!" Ach!...coz za zbieg okolicznosci,pomyslalam... a moze ZNAK!? Spytalam wiec o dom i tu pani P. wyluszczyla mi cala sprawe, otoz okazalo sie,ze dom jest w 3/4 wlasnoscia gminy a w 1/4 rodziny porozrzucanej po calym/doslownie!/ calym swiecie, a od pieciu lat toczy sie wlasnie sprawa spadkowa, o ktorej wyniku nikt nie wie i trzeba dowiadywac sie w gminie i tu pani P. rozlozyla bezradnie rece i... zyczac mi sukcesow wyszla ze sklepu. Jeknelam glosno, az sprzdawczyni spojrzala na mnie z wyraznym niesmakiem. Po czym wsiadlam do auta i ruszylismy do gminy. W gminie potwierdzono uprzejmie to, co juz wiedzialam i nakazano dowiadywac sie, bo jesli tylko sprawa spadkowa sie zakonczy to odbedzie sie przetarg. Ale kiedy to bedzie, to tego oczywiscie gmina nie wie, wiec wcisnieto mi numer telefonu, dajac do zrozumienie, ze to juz koniec naszej rozmowy.
Zrezygnowana powloklam sie do matiska, gdzie pochlonelam w jednej sekundzie cala paczke znienawidzonych chipsow, oswiadczajac synkowi, ze to juz NAPRAWDE KONIEC!
Synek widzac moja desperacje, napomnial; ze mozemy WPRAWDZIE jeszcze troche pojezdzic i.... NIE!!! zawylam.
NIE! MAM JUZ DOSYC!!! MAN DOSYC SZUKANIA I dosyc wszystkiego!
Wracamy!

23.05.2010

Poszukiwania...

...i tak oto pewnego pieknego dnia...a bylo to w ubieglym roku w czerwcu, bedac juz w posiadaniu swojego nowo zakupionego "Matizka", jak z czuloscia nazywalam moje dziesiecioletnie, w kolorze blekitnego nieba CUDO... i nie posiadajac sie ze szczescia, na mysl,o tym,iz oto wlasnie konczy sie koszmar moich pieszych wedrowek, wyruszylam ochoczo na szlak... a raczej wyruszylismy... gdyz Matisek owszem byl, ale ja nieszczesna, majac 10-letnia przerwe w jezdzie... niezdolna bylam do poruszania sie moim cudownym autkiem. Nie pozostawalo mi wiec nic innego,jak tylko uprosic mojego nastoletniego syna, aby wyruszyl wraz ze mna.
Synek,aczkolwiek bez wiekszego entuzjazmu,zgodzil sie... w koncu!
Uff...odetchnelam z prawdziwa ulga!
I tak oto,w najpiekniejszym miesiacu maju - wyruszylismy. Towarzyszyl nam nasz wierny przyjaciel - pies Bubi.
Tym razem spanko mielismy w NASZEJ przyczepce, ktora to ja poprzedniego lata korzystnie nabylam i ustawilam na poletku pewnego milego gospodarza pod jakze urocza jablonka.
I tak oto zaczelismy znow nasze poszukiwania...
A wygladaly one tym razem tak,ze moj nastoletni syn jechal glownymi drogami,a ja... bocznymi i polnymi. I szlo mi naprawde calkiem niezle... tak przynajmniej myslalam, az do chwili,gdy synek kiwajac smutno glowa,oswiadczyl pewnego dnia,iz cytuje: "jestem bardzo trudnym przypadkiem!" i,ze on moze jeszcze wprawdzie troche ze mna pojezdzic, poswiecajac swoj drogocenny czas... ale uczyc to on mnie na pewno nie ma zamiaru... bo moje manewry na drodze sa nad wyraz dziwne i racjonalnie niewytlumaczalne!!!
Coz bylo robic! Nie pozostawalo mi nic innego,jak bardzo szybko COS znalezc,aby uniknac perspektywy samodzielnych jazd!
Tak wiec objezdzalismy ze zdwojona energia /z mojej strony/ i ze zdwojona niechecia /ze strony synka/ okoliczne wsie i wioseczki. Wyruszalismy zwykle rano po obfitym sniadanku pod urocza jablonka, wytyczajac sobie na mapie nasza "dzisiejsza" trase.
I w droge!
Zwykle wjezdzajac do wioski podjezdzalismy pod sklep i kupujac nasza "setna" bulke, pytalismy miejscowych panow tych "od piwa" /bo to kopalnia wiedzy/ tak calkiem od niechcenia o to,czy w okolicy nie ma PRZYPADKIEM czegos do kupienia... Panowie zwykle bardziej lub mniej milo informowali nas o tym, co wiedza na dany temat. A my jechalismy potem ochoczo we wskazane miejsce i ogladalismy To cudo... ktore zwykle okazywalo sie nie TYM. Zajezdzalismy tez do soltysa oraz wieszalismy ogloszenia, gdzie tylko sie dalo.
I czekalismy... Telefonow bylo niewiele, a wszystko to,co widzielismy bylo,ze tak powiem nie w moim "guscie".
Czas plynal nieublaganie, maj sie konczyl...synek coraz bardziej sie denerwowal, zreszta oboje bylismy zniecheceni i zmeczeni,a moje umiejetnosci jazdy nie poprawily sie ani o "jote"... i sama no coz... sama mialam juz po prostu DOSYC!!!
Tego wlasnie, "OSTATNIEGO" jak z grozba w glosie przy sniadanku zapowiedzial moj kierowca, wyruszylismy ot tak sobie bez wytyczonego celu i bez wiekszej ochoty... myslac,ze to juz chyba naprawde ostatni raz. Wiec jechalismy, nie spieszac sie zupelnie przez znane i nieznane nam juz wioski, wsrod pol... i nie majac nawet ochoty na wyjscie z auta, ani na zadne pytania. Mielismy juz naprawde DOSYC!
I wyjezdzajac z jakiejs wioski, ktorej nazwy nawet nie zauwazylismy, mielismy juz skrecic w strone glownej drogi...
Gdy nagle przy koncu drogi...oczom moim ukazalo sie COS, co mnie calkowicie zelektryzowalo!
Moj okrzyk STOJ, sprawil,iz Matisek z piskiem opon niczym Ferrari zaryl w szutrowej drodze,a moje dziecie spojrzalo na mnie nieprzytomnie jak na wariatke jaka!
A ja nie patrzac na nic wyskoczylam z autka i jak zahipnotyzowana bieglam w strone opuszczonej chatki! A ze chatka byla opuszczona nie ulegalo watpliwosci, swiadczyly o tym powybijane okna i otworem stojace drzwi... jakby zapraszajace do wejscia...
przez ktore to wlasnie dumnie wkroczylam do srodka.../zaraz dam zdjecia/

22.05.2010




A to oborka


A to moje cudne jablonki ;)


A to moja rzeczka


Lasek i rzeczka



.... a potem zaczelam wywedrowywac coraz dalej i dalej na... polnoc, przewedrowalam lubuskie i znalazlam sie w szczecinskim... az w koncu wywialo mnie az nad... samo morze. Najwidoczniej - to jednak morze mnie ukochalo. Zaczelam wiec swoje poszukiwania tutaj, wedrujac po wioskach i wioseczkach, a im bardziej "zgrzebne" one byly, tym bardziej mnie urzekaly.
Chcialam zamieszkac na takiej prawdziwej wsi, takiej na kilka domow, z szutrowa droga i wiejskim sklepem, na takiej... gdzie pachnie krowim obornikiem i... gdzie sa wierzby przy drodze, gdzie zycie plynie powolutku odmierzane zachodami i wschodami slonca...
O takiej wsi marzylam i takiej szukalam....
A wszystko co znajdowalam bylo albo za drogie, albo nie do kupienia, albo za bardzo ucywilizowane...
Az ktoregos pieknego dnia...

21.05.2010

A teraz kilka slow o poczatku tej historii.
A zaczelo sie wszystko dawno... dawno temu,wtedy gdy to po stracie swojego ukochanego domku, postanowilam za wszelka cene znalezc nowy dom. Szukalam dlugo i z przerwami, w sumie 5 lat, trwalo to tyle, gdyz moje poszukiwania uskutecznialam w zasadzie... pieszo. Wygladalo to tak, ze do miejsca poszukiwan dojezdzalam jakimis srodkami komunikacji dalekobieznej, po czym penetrowalam dany teren pieszo. Wynajmowalam zwykle jakies niedrogie lokum, najczesciej u prywatnych ludzi, po czym zaopatrzona w mapy okolicy, wygodne buty i plecak.... wyruszalam na szlak.
Przez pierwsze dwa lata szukalam w Izerach, tak sobie wymyslilam, ze wlasnie tam, w gorach uwije sobie gniazdko. Wiec chodzilam od wsi do wsi, pytajac miejscowych o jakies domy do kupiena, badz widzac jakies opuszczone domostwa, szukalam ich wlascicieli. Oprocz tego
wertowalam gazety i zachodzilam tez do miejscowych biur nieruchomosci. Bylo to dla mnie o tyle dobre i wygodne, ze gdy ktos z takiego biura wiozl mnie, aby pokazac mi dom... to ja potem zostawalam w tej okolicy i penetrowalam ja na swoj sposob. I tak kazdego roku po kilka miesiecy poszukiwan, wedrowek, rozczarowan.... bo wszystko bylo albo za... male, albo za duze, albo za drogie... albo za bardzo ucywilizowane. Uff... mialam naprawde dosyc!

19.05.2010

"Bez elementu: Absolutny brak watpliwosci i codziennie zrob Cos, nawet magia nie zdziala."

Ten oto cytat zawisl na mojej scianie jak wyrocznia jaka... a obok niego wdzieczne zdjecie urokliwej chalupki w stanie niemalze agonalnym i rownie uroczej oborki w podobnym stanie, w zdziczalym starym ogrodzie. Zupelnie jak z bajki.!
I tak codziennie, od chwili gdy z wielkim entuzjazmem po nabyciu ruinki, zawiesilam owo zdjecie..., aby sie nim rozkoszowac.... , i z ktorego to teraz patrzy na mnie moja bajkowa chatka..., przypominajac mi codziennie o raz danej obietnicy!
Obietnicy, ktorej tak jak w slubnej przysiedze, nie rzuca sie przeciez na wiatr!
Bo to ja wlasnie w wielkiej euforii, polaczonej niemalze z miloscia, przyrzeklam chatce, ze... "Na dobre i na zle, w biedzie i w bogactwie i ze nie opuszcze cie az do.... smierci!"
A teraz odwracam glowe..., mruczac jedynie "juz dobrze.... dobrze.... bede cie przeciez remontowac!"
Ba, latwo powiedziec, tylko jak to zrobic!