"Podróż na tysiąc mil rozpoczyna się od pierwszego kroku"

27.07.2011

Niech sie mury pną do góry.... c. d.


Na wstępie bardzo dziękuję za komentarze, jak zwykle miłe i bardzo budujące.
Nie odzywałam się dość długo, glownie ze względu na nawał pracy, jak i i to, iż jestem obecnie praktycznie odcięta od świata, zamieszkałam juz bowiem w swojej chacie pod lasem i stad utrudniony kontakt ze światem zewnetrznym, a internet dopiero w pobliskim miasteczku i możliwe tylko bardzo sporadyczne zaglądanie i to też w biegu, bo tyle sie dzieje u mnie każdego dnia, że trudno to wszystko nawet opisać, bo nie wiadomo od czego zaczać i na czym skończyć.
Kazdego dnia trwa nieustająca walka. Jak na Alasce prawie.

A w wielkim skrócie wygląda to tak:

Po przestoju w tynkowaniu, spowodowanym miedzy innymi poszukiwaniami słomy, o czym nawet nie miałam pojęcia, iż tak trudno będzie mi ją znależć i dopiero po długich poszukiwaniach i objeżdzaniu pobliskich pegeer-ów i okolicznych chłopów znalazłam w końcu gospodarza, który nie tylko był w posiadaniu słomy, ale i również maszyny do jej cięcia, prawie zabytku dawno juz zapomnianego i okazalo sie, iz ów chłop może nawet mi ją pociąć.
Tak więc nadal czekam na słomę. Jak tylko będzie, zaczynamy dalej tynkowanie, bo do tej pory zamiast slomy użyte były konopie lniane.

Nadal trwa również walka o wodę, o czym nie będę sie już rozpisywac, bo to temat rozległy i zawiły. Tak wiec wodę przez cały czas czerpiemy za pomocą pompy ze strumyka obok domu, którego obecność ratuje nam po prostu życie.

Zmienila się również nasza ekipa budowlana, i tak obecnie na placu boju jesteśmy we czwórkę czyli:
- ja, głównie dowodząca, charakteryzująca się dość mglistym pojęciem o budownictwie w ogóle...
- jeden wolontariusz, o bardzo artystycznej duszy
- jeden wsiowy majster , mający jako takie pojecie o budownictwie w ogóle
- jeden bezrobotny inwalida, pomocnik majstra.. o słabym pojęciu, ale za to z dużym zacięciem do pracy
- i... jeden maly, czarny... przybląkany koteczek...
czyli tzw. silna grupa pod WYZWANIEM!

A wyzwanie szczytnym jest, bo ratowanie starej chałupy... które czynimy na przekór wszystkim i wszystkiemu... pomijjąc już ze zniecierpliwieniem wszelkie komentarze typu... dlaczegóż to tak bardzo lubimy tę całą... STARZYZNĘ!???

Tak wiec walka trwa!

11.07.2011



Niech sie mury pna do gory... !


Dopiero teraz, znalazlam chwilke, pomiedzy jednym a drugim zawirowaniem, aby wejsc na strone i odczytac Wasze komentarze, za ktore tez dopiero teraz dziekuje! Dzialaja jak zwykle balsamicznie i dopingowo. Niestety o odwiedzinach nie ma na razie mowy, taczka i lopata nie daja wytchnienia!

A wiec tak, jak przewidywalam w ten jeden, jedyny dzien wszystko sie... DOPELNILO!
Przyjechaly okna, pojawili sie z utesknieniem wyczekiwani zacni panowie elektrycy, a za nimi zaraz zacni panowie hydraulicy. Tyle szczescia na raz! I tak oto... zaczelo sie dziac!
I stalo sie nagle bardzo budowlanie!
Tak wiec moje naste- urodziny... swietowalam zaiscie budowlanie, nie przyznajac sie naturalnie do niczego... chcac tym samym zachowac panow w dobrym zdrowiu i formie.

I zaczelo sie rowniez... GLINOWANIE, czyli lepienie scian glina. Robimy to wspolnie, ja i moi przyjaciele przybyli az z... Suwalszczyzny, skad tez przyjechala glina. I zapachnialo ziemia!

I oto kilka zdjec z tego calego "dziania sie"... tylko kilka, jako, ze jak to na budowie bywa... baterie wysiadly!



Tak wiec na poczatek domek dostal - nowe drewniane okna.... biale, takie same, jakie byly.



... i pierwsza warstwa gliny polozona w salonie





I trwa praca nad sufitem, bardzo zreszta pracochlonna, bo caly sufit trzeba pokryc najpierw matami trzcinowymi, a na to dopiero nalozyc warstwy gliny.
Wnetrza nieoczekiwanie przybraly wyglad jakiejs... wloskiej tawerny... a to tez dlatego, ze glina o czerwonej barwie. Piekna. Jak Matka Ziemia.




I zrobilo sie u mnie tak jakos, nie dosc ze budowlanie, to jeszcze obozowo... namioty, przyczepa... i dwoch wolontariuszy, gdzies ze swiata zawitalo... ech, wakacje przeciez... !


1.07.2011


Oczekiwania... szerszenie... i maki...

Moje obecne poczynania remontowe mozna zamknac w jednym slowie:
- Oczekiwania.
Oczekuje... na okna, ktore mialy juz dawno byc, a ktorych jeszcze nie ma.... oczekuje na elektrykow, ktorzy mieli byc, a ktorych tez nie ma... czekam na studnie, ktorej tez nie moge sie doczekac... czekam na hydraulikow... czekam... i czekam. A czas sobie plynie. Ale jak mnie pouczono i zapewniono... wkrotce wszystko ma... BYC... a ja mam sobie tylko czekac. I to wszystko, na dodatek ma sie wydarzyc w tym jednym... jedynym dniu...?!
Wiec nie ulega watpliwosci, ze bede miala... niesamowite, pomijajac juz sam fakt, ze jesli je w ogole przezyje... urodziny!!!
Wiec ... czekam!!!

Ale, zeby nie bylo tak, ze nic nie mam, wiec mam... mam, coraz to nowe niespodzianki.
I tak mam np.... SZERSZENIE!
Owe zwierzatka, widac upodobaly sobie bardzo moj malowniczy domek, wijac sobie w nim zapewne sliczne gniazdko, gdzies tam pod dachem i nie pozwalajac mi nawet sie do niego zblizyc... co mnie wcale zreszta nie dziwi.
Tak wlasnie bylo ktoregos dnia, gdy zamiast panow elektrykow... zastalam w swojej chatce... roj szerszeni, ktory uparcie krazyl nad moim autkiem, pobzykujac zlowrogo i uziemiajac mnie w nim i tlukac w szyby i maske z niespotykana sila!
Scena, gdyby ktos sie blizej jej przyjrzal, jakby zywcem wyjeta z filmu Chitchcoca "Ptaki", w ktorym to roj ptactwa atakuje glowna bohaterke... z tym, ze te moje, mnie jeszcze nie "zzeraly"... na szczescie!

I coz bylo robic?!
Uziemiona w swoim autku, obdzwanialam wszystkich, kogo tylko sie dalo, zaczynajac od jasnie pana lesnika... i proszac pokornym glosem o pomoc, co i tak na nic sie nie zdalo... bo lesnictwo strasznie zajete i w zwiazku z tym... polecilo mi straz pozarna... a straz... gmine.... a gmina - sanepid... ale ja w miedzyczasie przestalam juz zupelnie wierzyc w... cuda, postanawiajac tym samym przejac sprawe w swoje rece... czyli udac sie po pomoc do swojej najblizszej sasiadki K. ktora jedynie... wzruszyla ramionami.
No coz, nikt przeciez nie mowil, ze bedzie latwo...?!

Gdy wiec wracalam z nadzieja, ze jakims cudownym sposobem roj zwierzatek juz sobie odlecial, a ja najspokojniej w swiecie, wejde sobie do mojego domku... myslac przy tym... jakiez to swietne mam teraz zycie... bo kazdego dnia cos sie dzieje... i kazdego dnia musze walic glowa w mur... a o stagnacji i nudzie nie ma mowy... roj szerszeniowy jakby sie zmniejszyl, ale nadal istnial, krazac zlowieszczo w powietrzu i trzymajac mnie na dystans.

I gdy tak siedzialam, uziemiona, pograzona w dosc ponurych myslach... krazacych wokol tego, czy odjezdzac... czy tez zostawac....i co robic w ogole... niespodziewanie nadszedl moj ubiegloroczny pomocnik... p. Heniu. O, jakze sie ucieszylam!
Pan Heniu, bedacy akurat w bardzo blogim stanie upojenia alkoholowego, ucieszyl sie rowniez ze spotkania... a po zapoznaniu sie z problemem, oswiadczyl, iz mam szczescie... bo trafilam wlasnie na... specjaliste od likwidowania gniazd. I ze mam czekac... a on skoczy tylko po drabine... a potem zrobi porzadek!

Wiec czekalam, blogoslawiac w duchu mojego wybawce, myslac o tym, jakaz to bede szczesliwa... gdy gniazdka juz nie bedzie! I gdy po przeszlo godzinnym oczekiwaniu... stracilam juz nadzieje... walnelam piescia w stol - /czyt.w kierownice/... mowiac sobie, ze jesli jest mi pisane... "pozarcie" przez owe owady, to niech tak sie stanie, ale ja w kazdym badz razie - wychodze!
I naubierawszy na siebie wszystko, co tylko bylo mozliwe, ruszylam im naprzeciw, myslac o tym, jak bardzo wszyscy mnie olali i... ze wzmozona wola walki, rzucilam sie w strone metrowych juz chyba chaszczy, co juz bylo i tak, w obliczu tego wszystkiego... prawie bez znaczenia.
Pracowalam z zacieciem, jakiego u siebie nawet nie podejrzewalam, myslac, ze jak tak dalej pojdzie, to w mgnieniu oka... odchaszcze te swoje pol hektara... i nie majac nawet bladego pojecia, ze znajduje sie dokladnie w miejscu, w ktorym to pod dachem obory, wisi wielki bialy, misternie utkany... kokon.

I wtedy wydarza sie naprawde cudowny przypadek.
Oto calkiem niespodziewanie, przed moja furtka staje moj najblizszy sasiad - K.
I nie byloby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, ze K. ignorowal mnie calkowicie. Nawet ze mna nie rozmawial, chowajac sie zawsze do chalupy, gdy do nich zachodzilam, a jedynymi osobami, ktore raczyly mnie jakas tam rozmowa byly jego zona i corka.

Wiec teraz, gdy K. stanal nagle przede mna... oswiadczajac, iz on... zlikwiduje u mnie owo gniazdo i pomoze mi ogarnac to cale moje... NIECHLUJSTWO... czyli skosi moj OGROD... myslalam, ze sie przeslyszalam!

Tak wiec w jednej niemalze chwili uwierzylam ponownie w ... CUDA ! Tylko, zeby az do tego stopnia?!!

Jesli wiec kiedykolwiek w ogole watpilam w mojego Aniola... tego od cudow i od zadan specjalnych... tak teraz, nie mialam juz najmniejszych watpliwosci... Blekitny byl bez watpienia ze mna!

A potem bylo juz tylko pieknie!
Cale popoludnie pracowalismy ramie w ramie... ja wyrywajac recznie wielkie chaszcze pod obora, i moj sasiad z "odzysku" koszac, a co nie skosil, to ja wyrywalam, a gdy kosa sie stepila... pojechal do wsi pozyczyc nowa! Cud... prawdziwy cud!

I tak gdzies pod wieczor w moim ogrodzie... zaczelo sie robic... calkiem OGRODOWO. A ogrod zaczal sie stawac lekko uporzadkowany... jako, ze tak bardzo ogrodowo to u mnie nigdy nie bedzie i ten element dzikosci pozostanie... rowne trawniki, to nie dla mnie.

A poznym wieczorem K. w ochronnym ubraniu i w kasku na glowie, jak rycerz jaki... przystapil do akcji - SZERSZENIE, wynoszac z pietra obory wielki szerszeniowy kokon. Jak prawdziwy bohater!
I faktycznie, nastepnego dnia po szerszeniach, ani sladu!!!
Tyle szczescia na raz!
A ja moglam juz dalej pracowac spokojnie w swoim ogrodzie. Ach, coz za ulga!
I wtedy wlasnie, spod ogromnych porastajacych podworko chaszczy, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, zaczely ukazywac sie... MAKI!
Cale poletka wysokich i dorodnych, jeszcze nie rozkwitlych makow... jakich nigdy dotad nie widzialam!
Monte Casino... jak orzekl moj sasiad !

I widzialam juz, jak to pieknie bedzie, gdy maki porozkwitaja w tym moim troche juz uporzadkowanym... a troche jeszcze dzikim ogrodzie.
I spogladajac na pecherze na rekach... poczulam, ze zrobilam... cos tak... NAPRAWDE. I ze ten dom... niezwyczajny jakis... wymagajacy bardzo jest. Nie zadowala sie byle czym. Zmusza do walki... rzucajac pod nogi coraz to nowe klody.

To chyba taka ... domena starych domow... same heroiczne w swym trwaniu, nie pozwalaja na... byle-jakosc. A moj postawil sobie widac... szczytny cel - zrobienia ze mnie twardego czlowieka.... takiego co to sie nie... uleknie i nie... odejdzie. Twardziela, jednym slowem!
Testujac bez konca i zmuszajac do dzialania... bo szerszenie... bo chaszcze... bo... stroz... bo kolejne, ktores tam z rzedu wlamanie... Ech, i tak bez konca... coraz to nowe wyzwania... na tej nie konczacej sie liscie!!!

I zeby moc napawac sie tym calym pieknem i widokiem jak marzenie... musze miec chyba... rece urobione po pachy i... pecherze na dloniach!?
I czy to wszystko, nie zostalo juz niejako wpisane w ten caly scenariusz... zanim DOM... odpusci i podaruje... Milosc?! A moze juz ja wlasnie dostalam... myslalam... patrzac na niezwyklej urody kwiaty?!
Ach, wiec to tyle... czasu trzeba... i tyle trudu... zeby dom sie otworzyl i... zeby zeslal w koncu... USMIECH!
Maki w urodzinowym prezencie. W prezencie od DOMU.
To bardzo piekny prezent i... chyba... najpiekniejszy!


Maki o niezwyklej, rozowej barwie i platkach przypominajacych... piwonie.





Maki szlachetne... jak nazwal je moj sasiad?!



Czyz nie sa piekne?!
I trzymajcie prosze kciuki za moje poniedzialkowe... oczekiwania!