"Podróż na tysiąc mil rozpoczyna się od pierwszego kroku"

26.06.2014

Letnie wieści z chaty...

Wieści oscylują głównie wokół jednego w zasadzie tematu: praca!

A ja zawsze myślałam, że gdy już skończę to całe remontowanie, tak chociażby z grubsza, to będę nareszcie miała tyle wolnego czasu... i że będe zawieszała hamaki na drzewach... aby móc wylegiwać się w słońcu, obserwując płynące chmury... i spacerować, podziwiając wiejskie widoki... lub odpoczywać w cieniu jabłoni...!
Niestety, nic z tych rzeczy nie ma miejsca! Z tej prostej przyczyny, że ja nie mam po prostu na nic czasu!!! A zamiast hamaków zakupilam ostatnio nowe akcesoria ogrodnicze, tudzież wiadra i łopaty.

Doszłam też do wniosku, o czym nie miałam pojecia, iż te letnie miesiące, tak wymarzone na letni odpoczynek...  to najbardziej pracowity okres w roku! A odchwaszczanie terenu i ogrodu warzywnego to główne i nie mające w zasadzie końca zajęcie!
Ciągłe koszenie, choć u mnie już tylko ścieżki... nawadnianie, choć i to zostało już dawno z braku wody zarzucone... dosiewanie... przesadzanie... mieszanie wciąz nowych gnojówk... opryskiwanie... czyni dobę zdecydowanie za krótką!
Gdybym miała jeszcze do tego kozy, czy owce, kury lub osły... to z pewnością, jak słusznie zauważyła Olga, musiałabym sie niechybnie... sklonować, aby to wszystko ogarnąć... skoro już teraz nie ogarniam!
Nie jestem mocna w teorii prawdopodobieństwa, ale prawdopodobnie u mnie wszystko... Przyrasta... i praca i chwasty!



A mój ogród już za niedługo, zrobi się pewnie zupełnie dziki. A zresztą dlaczego nie.. chwasty też mogą być piękne... Więc może wkrótce przestanę w ogóle odchwaszczać?! A kozy czy owce dokonają reszty?!



Z innych wieści, to takie, iż ostatnimi czasy byłam też ''odwiedzana''!
Wiele osób pisze, dziwiąc się i pytając, jak tego wszystkiego dokonałam, a chcąc się o tym naocznie przekonać, przyjeżdżają.
I gdy zamiast jakiejś nadludzkiej istoty, widzą normalnego człowieka... cieszą się, myśląc, że skoro mnie się udało, to i im się powiedzie...i że oni mogą też coś zmienić w swoim życiu i ... że to jest całkiem  MOZLIWE!!!

 Tak więc Iwonka i Ela K. wyjechały ode mnie podbudowane i w nastrojach optymistycznych, a co najważniejsze z nowym pomysłem na życie!
Takie spotkania zawsze owocują czymś pozytywnym i... czymś niezwykłym.
 I właśnie to NIEZWYKŁE ...  też się wydarzyło!
Otóż Ela K.... z miejsca zakochała się w Różanych dzieciach... postanawiając dwójkę z nich adoptować!!!
 Najpierw chciała jednego, ale widząc, jak bardzo są ze sobą zżyte i nie zważając zupełnie na KOLOR... /wzięciem cieszą się bowiem najbardziej rude... jakby kolor mógł o czyimś życiu decydować/  postanowiła wziąść oba czarno-białe!
I w ten oto sposób Ela zdecydowała się na póżne, nieplanowane i spontaniczne macierzyństwo!
 A na dodatek, jak donosi w swoich telefonach, stała się przez to osobą nader szczęśliwą, a to że dzieci dobrały się już do jej nowych firanek... nie stanowi dla niej większego problemu!
Ela... Jesteś WIELKA!  I dzięki w imieniu Róży, wiesz jak ona się bała o te swoje maleństwa, jak kazała im się chować przed nami!
I co więcej, Różane dzieci będą nawet nas odwiedzać!

 

I taką oto laurkę otrzymałam od Eli, tutaj jeszcze z rudym dzieckiem, którego potem na czarno bialego wymieniła.

I cóż... w tym momencie, mogę jedynie zachęcić do póżnego i nieplanowanego  macierzyństwa!  A rzeczy nieplanowane są ponoć najlepsze!
Wiem coś o tym, sama tego doświadczyłam, adoptując spontanicznie trzy psy i cztery koty i tym samym przeżywajac pełnię szczęścia!

I na tym koniec z kocimi dziećmi, obie panny idą wkrótce do sterylizacji. Ale takich kocich istot czekających na nowe domy i kochające mamy jest wszędzie pełno... np. u Tymianków!



Z innych wieści to takie... że wszystko jakoś słabiej rośnie tej wiosny, a pogoda też bywa  dziwna. Najpierw susza, teraz deszcze... więc nawet maki, zawsze takie majowe, dorodne... dopiero teraz zaczynają swoje kwitnienie... i co dzień zakwita tylko jeden...







Obie zaś czereśnie biała i czerwona obsypane są owocami...


 

 


... Ale niestety, nie dla mnie! Chmary szpaków uwijają się miedzy nimi... i owoców coraz mniej. Zjadają je, zanim zdążą dojrzeć. A te które spadają  zjada... Maks.
Czy widzieliście kiedyś psa jedzącego czereśnie?!




U mnie chyba wszystko jest jakieś osobliwe!?

I jak wytłumaczyć to, że w owym roku, gdy po raz pierwszy zobaczyłam siedlisko, czerwona czereśnia, pomimo póżnej już pory, uginała się pod ciężarem owoców, które ja garściami zrywałam!
Jakby właśnie na mnie czekała!?
Tak długo!?
I gdzie były wtedy szpaki!?
I czy może był to kolejny ... znak... zachęta, zniewolenie słodkimi owocami do przygarnięcia tego miejsca!?

Są sprawy... których rozum ludzki nigdy nie ogarnie!




Z innych wieści to takie, że ostatnio jeżdziłam za... kozami oraz osłem... jako,  że za przykładem Eli... znów zapragnęłam  póżnego macierzyństwa. I znalazłam śliczne kózki do wzięcia... ale niestety, na razie musze odpuścić.
Może poczekam... aż się sklonuję!
Skoro z remontem sie udało, to może i z tym też jakoś pójdzie!

I na koniec ostatnia już wiadomość. Na początku przyszłego tygodniu wyruszam w podróż. Odwiedzę pewne niezwykłe miejsce, powłóczę się trochę... A będąc w okolicy, w której mieszka nasza blogowa koleżanka... wstapię do niej na małą chwilkę.

Tak więc pakuję plecak, śpiwór, mapę... kamyk zielony...
zostawiam... nieogarnięty ogród... zrozpaczone psy... obrażone koty i... JADĘ!!!




 I do usłyszenia po powrocie!