"Podróż na tysiąc mil rozpoczyna się od pierwszego kroku"

25.05.2010

Dom z marzen...

"Poranne slonce,
nowa slodka ziemia,
i wielka cisza."


Pomimo zapowiadanych pogrozek, ze : KONIEC Z SZUKANIEM! i NIGDY WIECEJ!... po odjezdzie dziecka... wyruszylam znow z jakims nieprawdopodobnym uporem maniaka na moja piesza wedrowke, nie majac odwagi na podjecie samotnej jazdy moim autkiem,na ktore spogladalam jedynie z glebokim smutkiem, obiecujac mu, ze moze kiedys... ale jeszcze nie teraz...gdyz jeszcze nie jestem calkiem gotowa...
I tak wiec zaczelo sie znow obchodzenie okolicznych wiosek i wioseczek, a to co znajdowalam to bylo znow nie takie...albo nie do kupienia...albo wlasciciela nie bylo... albo sprawa spadkowa w toku...
I rece mi coraz bardziej opadaly!
W miedzyczasie dzwonilam rowniez regularnie do gminy w sprawie przetargu. W koncu po ktoryms tam z rzedu telefonie,gmina oswiadczyla mi uprzejmie,iz przetarg juz sie... wlasnie odbyl,a pani Urzednik najwidoczniej w nawale pracy... wiadomo przeciez!...no coz....po prostu zapomniala mi o tym powiedziec...! Pocieszono mnie jednak, mowiac, iz nikt i tak sie nie stawil, gdyz zapewne nikt nie... wiedzial! Poinformowana zostalam rowniez,iz nastepny przetarg odbedzie sie najprawdopodobniej w pazdzierniku. Odetchnelam z ulga, chwalac w duszy owa pania Urzednik za jej nieposkromiona pracowitosc...i zaprzestajac tym samym definitywnie dalszych poszukiwan, WIERZAC przy tym swiecie... iz przetarg napewno wygram!
I...tak tez sie stalo! Przetarg wygralam i tak oto stalam sie szczesliwa wlascicielka BEDZIESZEWA, posiadlosci na odludziu w skladzie: dwoch ruin,uroczej rzeczki, garbatych jablonek,starych czeresni i zarosnietego perzem ogrodu! Potem bylo jeszcze...tylko szesc kolejnych umow notarialnych z gmina i reszta rodziny... po czym wreczono mi klucze,pogratulowano i pozyczono duzo, duzo szczescia!
Z kluczem w reku i skrzydlami u ramion bieglam do MOJEGO domku, przebywajac trase pieciu kilometrow w rekordowym jak na mnie tempie.
Domek stal przycupniety przy drodze, pod lasem, taki biedny i opuszczony... tak jakby na mnie tylko czekal, ale jakze zachwycajacy ta swoja siermiezna prostota i wiejskim wdziekiem, wlasciwym jedynie starym domostwom.
"Jam ci to... jam!" zawolalam w uniesieniu do mojego KROLEWICZA... i z duma, pobrzekujac kluczami wkroczylam do srodka. Znow ogarnal mnie jego mily, zatechly chlod i znow przebieglam wszystkie pokoje po kolei, witajac sie z kazdym z nich z osobna.
Dom przyjal mnie przyjaznie...tak jakby otwieral przede mna swoje podwoje i swoja dusze zarazem... Przez kuchenne drzwi wybieglam do ogrodu i stanelam, pod wielka czeresnia, przytulajac sie do jej chropowatego konaru, obejmujac wzrokiem swoje wlosci i pobrzekujac radosnie kluczami.
Coz za historia...! zupelnie jak w tym filmie "Pod sloncem Toskanii", pomyslalam... i nawet podobne klucze, dwa duze staroswieckie na koleczku,do ktorego dawny wlasciciel przyczepil breloczek wyciety z szarej tekturki i starannie wykaligrafowal wiecznym piorem i duzymi okraglymi literami napis: BEDZIESZEWO.

6 komentarzy: