"Podróż na tysiąc mil rozpoczyna się od pierwszego kroku"

21.05.2011

Sens rzeczy prostych... czyli rozpoczecie sezonu!


Czas plynie, swieta dawno minely i maj w pelni. I wiosna w calym swoim rozkwicie, a mnie jakby to nie dotyczylo, tak jakby wiosna nie miala do mnie dostepu. Choc ona tak bardzo daje znac o sobie... Jak zawsze. Jak co roku. A u mnie glucho.

Coz, opieszala jakas sie zrobilam. Opieszala i... posypana... tak mozna byloby ten moj stan okreslic. Za duzo niewiadomych... ktore moze z czasem... jakos same sie rozwiaza, uloza... w jakas logiczna konkretna calosc, ot, tak po prostu, same z siebie?
Jak brakujace czesci puzzle?

I choc wprawdzie nie moge powiedziec, ze nic nie robie w sprawie... remontu... bo przeciez, czyz te setki godzin spedzanych dziennie przed monitorem, na czytaniu roznych stron budowlanych, na wchlanianiu tej calej wiedzy remontowo- budowlanej, az do calkowitego wyjalowienia umyslu i wszechogarniajacego wstretu do wszystkiego, co nierozerwalnie wiaze sie ze slowem - remont... to malo?!
A jednak, nieodparte wrazenie, iz wciaz stoje jakby w miejscu, nie opuszczalo mnie. Zaprzestalam nawet, do czego musze sie niestety ze wstydem przyznac, wchodzenia na zaprzyjaznione blogi... ktore przeciez tak chetnie odwiedzam... Coz, ogolne zniechecenie, przesyt migajacego ekranu a raczej tzw. komputerowy wstret... wprawily mnie w rozne, blizej nie dajace sie okreslic stany ducha... a raczej w jeden calkiem konkretny stan, ktory mozna by bylo zdefiniowac jako tzw. ogolne zdolowanie... I pewnie tak bym trwala w tym stanie... gdybym nie powiedzialam w koncu - dosc!

I gdyby moja corka, bedaca niemym swiadkiem moich stanow ducha nie zarzadzila w koncu... wyjazdu. Wyjazdu do chaty. Wyjazdu i wspolnego ogarniecie sytuacji. I ustalenia jakichs tam... dalszych dzialan. Dzialan ewentualnych, jak podkreslila z naciskiem.
Myslalam wiec, ze sie przeslyszalam.

I to wlasnie ona. Ta, ktora przed rokiem, w ow czerwcowy dzien, po raz pierwszy i jak sie wtedy wydawalo, ostatni, przekroczyla prog chaty... witana radosnie przez... wytaczajacych sie z glebi chaty na nasze powitanie... trzech roslych panow tzw. okolicznych meneli.
Panowie owi na tle rozpadajacej sie chaty.... tworzyli bardzo malowniczy obraz, ktory to niezwykle wyraziscie zadzialal na wyobraznie mlodej osoby... powodujac reakcje natychmiastowa w postaci... ucieczki.
Ucieczki na zawsze, jak to okreslila wowczas, moja rezolutna corka.
Uciekala, a ja nie majac wyjscia, uciekalam za nia.

I pamietam, jak to w pobliskim lesie, do ktorego obie wpadlysmy niemalze bez tchu... wyrzucala mi prosto w oczy... te moja, niczym nie dajaca sie wytlumaczyc i niczym nie dajaca sie usprawiedliwic... nieodpowiedzialnosc i... cala reszte, zapowiadajac zdecydowanie, iz noga jej wiecej tu nie postanie.
I gdy ja ze lzami w oczach probowalam wyjasniac, argumentujac, ze... to przeciez cos cudnego uratowac stary dom i tchnac zycie w szlachetna forme?!... i... ze... ten dom zanim mnie przyjmie... musi bezlitosnie wystawic na proby?!... i czy pojscie utartym szlakiem... nie oznacza utraty marzen?!
... i ze przeciez... istnieje w koncu cos takiego jak... milosc od pierwszego wejrzenia... nawet jesli... jest to milosc do popadajacego w ruine domu?!

Ech... i wtedy juz sama przestalam w to wszystko wierzyc. A ona machala tylko reka, nie wiadomo, czy odganiajac sie od chmary krazacych nad nami komarow... czy tez od moich slow. I tylko jedno nie ulegalo watpliwosci, iz z pewnoscia przedstawialysmy dosc dziwna i osobliwa scenerie w tym lesie.
I jak dzis pamietam ow dzien, gdy niemalze do zmroku siedzialysmy w tym przekletym lesie, ku niewatpliwej uciesze komarow, nie majac odwagi ani na powrot, ani tym bardziej, nie wiedzac co dalej.

I od tamtego dnia minal rok. Rok, w ktorym wszystko sie zmienilo.

I teraz, po roku, znow obie przyjechalysmy do chaty. I gdy ona stanela przed nia, zdumiala sie na jej widok. Rozsypujaca sie ruina, ktora tak dobrze pamietala, nabrala ksztaltu domu.
I widzialam nieukrywany podziw w jej oczach. Podziw nie tylko dla domu ale i nawet dla calego tego obrosnietego chaszczami, przypominajacego dziki ogrod obejscia.
Podziw, ktory utwierdzil mnie w przekonaniu, ze jednak to... cos tak bardzo niekiedy nieodpowiedzielnego... jest byc moze, czyms najlepszym, co mogloby sie w zyciu przytrafic?!

I tak w ciagu nastepnych trzech dni zabralysmy sie do pracy. Zakupujac na poczatek, kolejna, ktoras tam z rzedu taczke i kolejna, ktoras tam z rzedu lopate, zrobilysmy plan prac, choc i tak wiadomo bylo, ze sie jego nie bedziemy trzymac. Zaczelysmy wiec od odgarniania pozostawionej przez ubieglorocznych "fachowcow" fury piachu sprzed domu. Piach, ktory w niektorych miejscach w polaczeniu z woda i cementem stworzyl tam, gdzie w ubieglym roku rosly resztki kwiatow... sadzonych jeszcze reka Heleny, twarda warstwa betonu, ktora teraz jedynie koparka bedzie mozliwa do usuniecia. Moje usilne wowczas prosby do owych panow, aby uwazali na kwiaty, trafialy i tak w proznie. Dzika zlosc opanowala mnie na mysl o zabetonowanych kwiatach i jeszcze wieksza na mysl o ich bezmyslnych sprawcach.

Ale gdy tylko chwycilam za szpadel, poczulam sie w swoim zywiole. Chyba wlasnie tego mi brakowalo. I zapomnialam o wszystkim. A wiec to prawda, ze praca to apogeum na wszystko?! Pracowalysmy wiec ramie w ramie. A ja czulam, jak balsamem splywa na mnie jakis niezwykly spokoj ducha. Czulam jak ta ziemia oddaje mi swoja energie i sile. I czulam jakis nierozerwalny zwiazek z ta ziemia... i poczulam sie jej nieodlaczna czescia.
I chwilami, gdy podnosilam wzrok z nad taczki, ocierajac reka pot z czola... i obejmujac wzrokiem to wszystko, co tylko wzrok mogl objac... i myslac o ogromie pracy, ktory mnie czeka... wydawalo mi sie wtedy, iz widze siedzaca na laweczce przed domem Helene... z rekoma splecionymi na kolanach i z nieco ironicznym usmiechem, patrzaca na mnie... jakby chciala dac mi do zrozumienia, iz moje obawy sa calkowicie bezplonne, bo.... skoro tysiace kobiet przede mna dawalo sobie rade, nie wylaczajac jej samej, wiec i ja podolam wszystkiemu!

I uwierzylam. I ze zdwojona sila wbijalam szpadel w ziemie... czujac wzbierajaca we mnie sile i jakas rozpierajaca dziwnie radosc. Corka krecila glowa, widzac, jak wychodza ze mnie geny przodkow... a ja pomyslalam, ze nie moglo byc inaczej... i ze w swoim kolejnym zyciu.... mialam zapewne zostac... rolniczka.
I zawolalam glosno, ze skoro juz los obdarzyl mnie tym wszystkim... a wlasciwie, gdy dom wybral mnie sobie... nietaktem byloby wiec.... sie jemu sprzeciwiac!

Dom... ?! Domem to to wszystko bedzie po jakichs tam.... kilkudziesieciu-kilku latach remontu... ! Dosc trzezwo zauwazyla coreczka.
I tylko Helena ze swej laweczki... potakiwala moim slowom. A poniewaz bylo pieknie, las szumial, ptaki koncertowaly jak oszalale, a lekki wiaterek tak delikatnie poruszal zachaszczonym obejsciem i drzewami... nic wiec nie bylo w stanie zmacic mojego stanu ducha.

A potem, zbieralysmy smieci, jeszcze te po panach fachowcach i butelki po nocnych libacjach mojego stroza, ktorych to nazbieralo sie, oj, niemalo, bo kilka wiader.
Stwierdzilysmy tez, ze jest bardzo sucho i w zwiazku z tym, zrezygnowalysmy z ogniska powitalnego, na rzecz skromnego pikniku pod czeresnia, bo przeciez i las tak blisko.

W dalszej kolejnosci podcinalysmy swierki, wycielysmy leszczyne zaslaniajaca jedno z wejsc do obory, uporzadkowalysmy ponarzucane w niej byle jak przez jasnie panow fachowcow belki i deski, zabezpieczylysmy okna przed kolejnymi wlamaniami.
Czerpalysmy wode ze strumyka i podlewalysmy nia posiane nasiona slonecznika.
Zrywalysmy miete, parzac aromatyczne herbatki i... rabarbar... ktory wyrosl w dawnym ogrodku Heleny.
I tak krok po kroku ogarnialysmy cale obejscie, ktore pod naszymi rekami budzilo sie jakby do zycia, odzyskujac dawny blask i ukazujac cale swoje zapomniane piekno.

A my dumne ze swoich osiagniec... odpoczywalysmy pod stara czeresnia.

I tak przez trzy dni. Praca i odpoczynek. I nowy naplyw sil i nowy naplyw energii, ktory daje praca w zgodzie z natura.
I ta nieodparta mysl, ze wszystko da sie zrobic. I ze to wszystko ma jakis niewyobrazalny sens.
Sens rzeczy prostych?!



I tak oto sezon remontowo-budowlany wreszcie zaczety!!!
I ja w swoim zywiole!








... poskladane drzewo po podcince




... i podciete swierki.






... i odpoczynek w cieniu czeresni.






I powtorne przezywanie wiosny, ktora tu na polnocy, przychodzi znacznie pozniej.


Jeszcze kwitnace jablonie.











A zakonczenie pracy nagradzaly... wypady nad morze...



... i zlota plaza...




... i morze po horyzont...




... i szum fal




... i krzyk mew...





... i przedsmak zblizajacych sie wakacji!