"Podróż na tysiąc mil rozpoczyna się od pierwszego kroku"

28.05.2012

,,Kiedy dom zostaje ukończony....


... przez drzwi wkracza stagnacja. ,,

Tak mówi przysłowie arabskie.  Wszak przysłowia mądrością narodu są. Jak dobrze. I ku mojemu pokrzepieniu.

Chociaż... gdy spoglądam na mój dom, nie mówiąc już o chylącej się ku upadkowi... ale wciąż jeszcze niezwykle pięknej obórce, mam nieodparte wrażenie, że do jakiejkolwiek stagnacji... u mnie daleko... a nawet mogę pokusić się o stwierdzenie, iż do takowej... nigdy nie dojdzie. Ufff... cóż za ulga!!!
Ale i tak wszelkie słowa... w obecnej sytuacji są krzepiące.

... W obecnej sytuacji... !?
No, cóż nie da się ukryć, iż wielkimi krokami zbliża się...  kolejne lato i ... wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie fakt, iz wraz z nim, nieubłaganie nadchodzi kolejny sezon budowlany dla wszystkich budowlańców i dla tych  remontujących.
Mam przyjemność do tych drugich należeć.
A więc wiadomo, co mnie czeka. Kolejne wakacje z taczką i z łopatą.
I tym samym kolejny sposób na ich spędzenie.
I jak dobrze, że od lat kilku... nie muszę  nic wymyślać.
I nic wybierać, że może to... czy  tamto i  może... tu lub... tam?
U mnie wszystko jest jasne. Po prostu kolejne remontowe wakacje  i koniec!
Żadnych zastanawiań. Żadnych alternatyw.
Jakże proste i piękne może być życie!

Tak więc,w  tym roku będzie u mnie ponownie jak już wspomniałam ... REMONTOWO!
Z tym, że tym razem nieco też  inaczej. 
Przede wszystkim będzie bez.. zacnych  Panów  SPECJALISTÓW... nie, nie... żebym jakieś awersje  do owych miała... ale od pewnego czasu... jakoś uczulająco owi panowie na mnie działają... i wobec powyższego wykreślam ich z mojego życia, pozostawiając jedynie miejsce dla tych  najbardziej koniecznych i niezbędnych.
 A poza tym...to  będę ja...w roli głównej... jak zwykle... jacyś może wolontariusze... jacyś może wsiowi pomocnicy i to wszystko.

Będzie również... GLINOWO, a jakże. Glina jakoś nie odpuszcza i nie opuszcza... a i finanse dosć okrojone. Więc będzie ponownie...  zdrowo... tanio i...  naturalnie!
Aż w końcu wszystko wyjdzie mi na dobre!
Czyli wszystko w jednym! Prawdziwy cud!
Gdybym tak jeszcze wiedziala, od czego zaczynać!?
I gdybym tak, jeszcze miala  motywację, zapał i etc, które to z roku na rok niestety... topnieją, byłoby doprawdy cudnie.
Ale i tak pewnie będzie... cudnie... jako, że na budowie zawsze cudów moc!!!

Poczynilam więc plany... jako, że plany dobrze mieć, bo one, zawsze w jakiś sposób motywują!
I tu z wielorodności  i różnorodności zadań do wykonania, wybrałam z tych naj-niezbędniejszych... te najbardziej nie-zbędne, bez których trudno byłoby się obejśc, a bez których, ja i tak wystarczająco długo się obywłam. 

I tym oto sposobem sporzadzilam całkiem przyzwoitą listę, składającą się z czterech  punktów-
Oto ona:

 1. po pierwsze, pogłębię istniejącą już studnię i doprowadzę wodę, a następnie wykonam łazienkę

2. otynkuję oba pokoje północne, szybko, sprawnie i z ochota, porzucam glinę na ceglane ściany, wszak wprawę w tynkowaniu już mam.

3. następnie wykonam  klepisko, tj. glinianą podłogę, co też nie powinno sprawić mi większych problemów

 4. i  jeśli czasu zostanie... i entuzjazm dopisze ... wyrzeżbię gliniany murek wokół domu!?

Jeśli plan zawiedzie, z różnych  przyczyn, zdam się po prostu na... SPONTANICZNOŚĆ... jako, że owa nigdy nie zawodzi!
O, jak dobrze. Jak dobrze mieć plany. A plany wakacyjne szczególnie cieszą!

Tak więc już wkrótce, na letnie miesiące przenoszę się jak co roku, z całą moją menażerią tj. psem, kotami i z  ich dziećmi do mojego domku na kółkach, aby w nim wieść moje letnie... koczowniczo... cygańskie życie, ktore z biegiem lat, zdążyłam już polubić, do tego stopnia... że, nawet zdobycze cywilizacji... jak brak prądu i wody nie są mi strasznymi... 




I to tyle odnośnie wakacyjnych planów.

A tymczasem u mnie... majowo... wiosennie... upalnie i bardzo... SUCHO!.
Woda w strumyku wyschła i czerpię ją teraz z pobliskiej rzeczki, w której poziom wody też opada w zastraszajacym tempie. I gdy tak dalej będzie, zostanę wkrótce  bez wody. Modlę się zatem o deszcz... i CELEBRUJĘ  każdą kroplę wody... !
Nigdy nie myślałam, że kiedykolwiek w życiu przyjdzie mi toczyć walkę o wodę!
Coż, podobno wszystkiego należy w życiu dotknąć... aby żyć jego pełnią.
Więc mam to szczęście i... dotykam.

A w moim ogrodzie jest... za to bardzo...  kwieciście. I nie... żeby kwiatowo... o, nie... raczej różnorodnie.
I raczej dziko. Ale z pewnością naturalistycznie. Ogród, o ile w ogóle można w tym wypadku... o ogrodzie mówić, koszony jedynie ręcznie, czyli  kosą, przypomina...  KWIETNĄ ŁAKĘ... choć kwiatów raczej w nim mało... a prym wiodą... te perzaste z rodziny tzw. chwastów pospolitych,  do których ja... z czasem nabywam szczególnego sentymentu... pozostawiając je przy życiu...






... i  latawce... dmuchawce.... wiatr...






... z czego mam niewątpliwe korzyści...







...  parząc aromatyczne pokrzywowe herbatki z... dodatkiem mięty... o pięknej  zielonej barwie... komponując pokrzywowe sałatki z dodatkiem np. mlecza...





... a ostatnio pokusiłam się nawet o wiosenną fantazję... czyli zupkę pokrzywową... którą wcinałam  na zdrowie!






... a to nie wszystkie zalety takiej  łączki... bo ona sama nie dośc, że kwietna i dostarczająca  tylu bogactw... to jeszcze na dodatek... MUZYKUJĄCą  jest.... !!!






... a jej skrzydlaci  mieszkańcy odstawiają codzienne koncerty, w których  pierwsze skrzypce grają brzuchate trzmiele... a wtóruje im leśny chórek  z pobliskiego lasku...






... a gdy wkrótce dołączą do nich cykady, świerszcze i cała  ta reszta letniego towarzystwa... to czekają mnie naprawdę upojne noce... po dniach pełnych... zawirowań...







... i dlatego jestem fanką dzikich ogrodów... takich, tylko trochę muśniętych ręką człowieka... ale za to jakże żywych... barwnych... i nie pozbawiajacych ich prawowitych mieszkańców wiosennej radości...


.... a poza tym... właśnie  niedawno przekwitły jabłonie... i tu na północy, cały ten wiosenny spektakl, odbywa sie nieco póżniej... ale za to potem... dłużej  trwa...





... a  upojna ich woń.. wciąż  jeszcze unosi się w powietrzu...




... i to niezwykłe zjawisko... nie sposób było nie utrwalić...






 I kolej na moją menażerię, która ma się nadwyraz dobrze i rozrasta sie w tempie iście... piorunującym...

... i tak oto, po dzieciach  Loli ...






...uroczych i radosnych...





.... i bardzo zabawowych ...












 ... swoje rudo - nakrapiane potomstwo powila Polinka...





... a  szanowny tatuś... czyli Pan Kot, Kicią zwany ?
No, cóż... tylko kilka przelotnych spojrzeń rzucił swoim dzieciom, obwąchał czy... TO-TO  aby jego napewno... co było rzeczą wagi najwyższej i uratowało zapewne niewinne  istotki przed... ich nie - tatusiem. A stwierdziwszy, że TOTO bez wątpienia jego... zaakceptował...
 A, gdy małe chciały  pobawić sie nieco, z nowo co poznanym tatusiem, wycofał się szybko, bardzo, ale to bardzo, jak to na kota przystało, urażony... 





... no bo, jakże to tak?
Przecież... to nie uchodzi... takie nagłe i niespodziewane zakłócenie świętego spokoju!?
Który to ON , Pan Kot ceni sobie nadwyraz...





 ... po czym...  ukrył się przed... wesołą dzieciarnią w...  małym tekturowym pudełku, w najdalszym kącie domu.
Ot, mężczyzna!





 ... a może Ktoś ma ochotę na adopcję maleństw? Zapraszam, bo dzieciarnia  wyjątkowo udana i piękna...i niezwykła jak to na koty przystało!


No i jeszcze... Profesor Wilczur... czyli Maksiu?
Też ma się dobrze. Lubi łazić za swoją panią krok w krok, jak ten pies... włazić jej na kolana... i patrzeć prosto w oczy ...






.... I to byłoby na tyle najnowszych wieści.  I calkiem możliwe, że wkrótce przybędzie jeszcze COŚ... beeeeeczącego.
I tym oto sposobem...  menażeria będzie pełna! A jaka wesoła! Już to widzę!

A mnie ... no, cóż... nie pozostaje nic innego, jak tylko odnależć... dawne pokłady  motywacji... entuzjazmu...  euforii... zapału... i etc... po czym rzucić się w...  WIR PRACY!!!!!  
Co niniejszym pewnie uczynię!!!

Tak więc, wybaczcie Kochani, jeśli moje wpisy jak i odwiedziny u Was będą  dość sporadyczne i dość nieregularne, co będzie jednak oznaczało, iż rzuciłam się właśnie w... ,,ów,,  wir...   i , że pojawią się tylko wtedy, gdy... WYKONAM  jakiś kolejny punkt planu... bądż też...  gdy, zdam się na ... SPONTANICZNOŚĆ... co też w końcu wychodzi zwykle na dobre!

Wiele uścisków posyłam i do miłego zobaczenia!




2.05.2012

Łazęgostwo panny Loli i amory pana Kota...


 ... nie dały na siebie długo czekać i wszystko stało się tak oczywiste jak księżyc na niebie!
I tak oto zielonooka, kocia  piękność o arystokratyczych manierach... pewnego kwietniowego dnia z frywolnej i psotnej panny jaką była....






... zmieniła się w czułą i troskliwą mamusię czwórki dzieci...











... dwa ostatnie urodzily sie po zastrzykach, a Loli grozilo cesarskie cięcie... oj, bylo dramatycznie... ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło...
... a maleństwa są przecudne....








Lola opuszcza dzieci tylko na krótka chwilę, aby zaspokoić głód i pragnienie, po czym zaraz wraca.... i tym samym dzieci są cały czas przy niej...


...



... a gdy jej nie ma, maleństwa wtulają się w siebie.... i nigdy nie są samotne... A ona tak czule i delikatnie się nimi zajmuje...






... a potrzeba bliskości w sposób tak naturalny i oczywisty zostaje w pełni zaspokojona....


 





... a gdy, ktoreś oddali się od  matki, natychmast zaczyna  płakać... na co ona delikatnie i czule przygarnia je do siebie... Z podziwem obserwuję Lolę...





... i  bez końca moge gapić sie na cztery slodkie  łepki z chabrowymi oczkami... jak na... ósmy cud swiata!
I nie godziło się po prostu  tego faktu... nie podać do publicznej wiadomości!!!




.

...ale  na tym... nie koniec!
Bo juz wkrótce Polinka, mala ruda, porzucona lisiczka, urodzi swoje maleństwa. Oj, posypie się dzieciarnia!










 ... a pan Kot...dumny jak paw i  nieco już zmęczony tym calym zamieszaniem... z pannami... ani okiem  nie rzucił nawet na swoje potomstwo... preferując wyrażnie...  święty spokój i wylegiwanie się w  kwietniowym słońcu...








... i  jak to na kota przystało... chadzanie własnymi drogami...








... a u mnie... znów zakwitły czereśnie...









 




 ... i biale, delikatne płatki lecą z podmuchami wiatru...  jakby ktoś tam na górze... trzepał puchową pierzynkę...







  ... a z najświeższych nowin, to ta, że dołaczył właśnie do nas pies Maksiu... porzucony przy drodze, przy ktorej leżal i płakał, a młodzież gimnazjalna zaopiekowała sie nim, biorąc go do siebie na działki, ale on i tak wracał w to  miejsce przy drodze, czekając na  swojego pana. Aż w  koncu z tej drogi trafil do mnie. Dostając nowy dom, nowe imię i nowe życie.
Maksiu... piękny, wielki  owczarek, tylko troszkę chyba pomieszany, na czym się nie znam i co zresztą i tak jest  bez większego znaczenia... jako, że Maksiu jest po prostu...  KOCHANY!!! 

I tak oto życie i radość zawitały do domu pod lasem!





Życzę miłego wieczoru, dziękuję za komentarze  i do usłyszenia.

21.03.2012

Miejsce szczęśliwe... ?


     

,, ... Rzucić wszystko, schłopieć, otoczyć się lasem, 
     czerpać wodę z jeziora,
odejść od tysiąca zużytych słów, przez które sens wylatuje jak przez dziurawe rzeszoto,
odnależć miejsce dziewicze o urzekających porankach,
zamknąć się w białej celi, odnależć siebie...
(...)
 uprawa ogrodu, hodowla warzyw, gotowanie w żeliwnych garnkach,
zakupy w malych ilościach, przeczytanie książki, 
napisanie książki,
życie bez zegarka, bez kalendarza... 
to prawdziwe życie,,


         
     ... te słowa Soni Raduńskiej znalazłam kiedyś przed laty w jej Zeszytach... i od pierwszej chwili stały mi się one bliskie, przepisałam je, aby móc do nich powracać.
I powracałam... a one stały się moim wyznacznikiem i przewodnikiem po scieżkach życia. Wiedziałam już czego szukam. Stało sie to dla mnie jasne... w tym jednym momencie. A rzucone ziarno znalazło podatny grunt i zaczęło kiełkować, wydając plon.

I tak oto po latach, życie napisało mi właśnie taki scenariusz. Scenariuusz, jakiego podświadomie pragnęłam... i o jakim marzyłam..

Rzuciłam więc wszystko to, co tylko do...,, rzucenia,,  było i ... uciekłam... właśnie tak... uciekłam
od zamętu i hałasu wielkiego miasta... aby w maleńkiej wiosce na końcu świata... celebrować wiejskie życie, odnajdując miejsce... dziewicze...  o urzekających porankach, jakiego szukałam....










I choć lista rzeczy, których nie mam jest długa...  a nawet bardzo dluga... przyjmuję to z jakaś należytą pokorą, choć to trudne, myśląc, że cóż znaczą te ,,drobnostki ,, ... skoro za tak wiele mogę być wdzięczna!?

I choć nie mam  wody... nie mam  łazienki... nie mam  podłóg... nie mam ocieplenia... nie mam  pięknie wykoszonego i równego trawnika... którego pewnie nigdy mieć nie będę... a mój ,,ogród,, to nadal jedno wielkie chaszczowisko... ledwo tylko muśnięte moją ręką...  to jest jednak cała lista rzeczy, które wynagradzają te wszystkie niedostatki....więc o tamtych mogę jakby zapomnieć... !

.... Bo z czym można porównać te...  wspaniałe wschody i zachody słońca... które codziennie mogę oglądać... nie mając nigdy dosyć...


















 ... i tę przestrzeń aż po horyzont...








... i  las na wyciągnięcie ręki...


















 ... i wielką ciszę... jeśli nie liczyć krzyku przelatujących ptaków...









....i  żródełko... z wodą życia...









... i  iksowato powyginane, cudne  jabłonki... a im starsze tym bardziej... zachwycające...









... i tą moją ukochaną... stareńką... tak dzielnie jeszcze  trwającą...















  ... A mój dom ma jeszcze dlugą... Drogę przed sobą... zanim jego popękane mury, skute tynki, nieistniejące łazienki zostaną ,,ogarnięte,,... 



 ... ale wszak to Droga jest najważniejsza... i to co się na niej wydarza...










... a ponieważ zawsze bardzo tęskniłam do morza... do jego bezkresnego horyzontu... do jego siły... dlatego nie mogło być inaczej... mój dom musiał być blisko niego...











.... więc w pobliżu czarują dwa... Nieba

























... a ja celebruje to moje wiejskie życie ... i potrafię całe popołudnie siedzieć przy oknie i... patrzeć na drzewa...  albo obserwować grę świateł na horyzoncie...











 ... lub ptasią stołówkę za oknem...









...i  uroczą, wiejską drogę...











 ... ostatnio sąsiad zainstalował mi telewizję... mówiąc, iż nie godzi się tak żyć... w dobie postępu...
lecz telewizor stał sie jedynie atrapą... na której leżą różne szpargały  i...  przegrał definitywnie z... ogniem w kominku...












... zwolniłam... spowolniałam... a słońce stało się moim Zegarem.
Wita mnie, gdy wschodzi z boku domu nad wielką czereśnią, potem przesuwa się w stronę lasu i zawisa nad nim, prześwitując przez jego koronę, a kończy wędrówkę nad polami, zanurzając się w nich i zostawiając bladoróżową poświatę...











... obserwuję przemijanie czasu... to  pozwala mi na skoncentrowanie się na rzeczach, którym w moim dawnym życiu nie poświęcilabym ani sekundy... a wszystko na nowo mnie zachwyca...



... przydrożny kamień...










... i  żdżbło trawy...










... a mój stuletni dom gada... skrzypi... sapie... ożywa... budząc się jakby z wiekowego snu... odzyskuje głos... aby potem zapaść znów w spokojny bezruch... z błogo drzemiącymi kotami... na parapecie w słońcu...













 ... Ten dom to miłość od pierwszego wejrzenia....!
Absolutna i urągająca wszelkim zasadom zdrowego rozsądku!!!! 
Tak, bez watpienia zakochałam sie  w tym... widoku na zarośniętą perzem chałupę... !
I czyż mogłam jej się oprzeć.. tej miłosci... skoro tak szaleńczo pociagają mnie budowle popadające w totalną ruinę... !?













... a stara obora... wciąż tak niezwykle piękna... w swej szlachetnej formie i prostocie...
bardzo lubię na nia patrzeć... myśląc, że i ją niebawem trzeba będzie ratować... bo strop sie wali... i zdobyć na to  jakieś fundusze...






















... ten dom to nieustająca praca... wyciskająca krew i ostatnie poty... zwalająca z nóg...
a ja  ile razy zaciskałam do bólu pięści i... ,,waliłam głową w mur,,... a ściany tego domu stawały się moimi ścianami płaczu... a potem wstawałam rano i zaczynałam wszystko od początku!














... i rzucałam glinę na ceglane ściany .... z uporem nieodgadnionym jakimś... rozgłaskiwałam ją, czując, że gładzę w ten sposób cały dom... a to wszystko pomału nabierało jakiegoś sensu...










 ... ależ to czyste szaleństwo... kręci głową panna Lola!!!!












....Szaleństwo...!!!??   Ale gdyby nie poddać się temu szaleństwu... to może... jakby nie wiedzieć, że się żyje... !?



 






... tak naprawdę!?









  .... i nie mieć sypialni pod Gwiazdami... ani schodów do... Nieba...











... a jednak warto ... warto szukać i znależć zrujnowaną chatkę, gdzieś tam... w środku lasu...  i pomału  przywracać ją do życia...












... aż stanie się to... życiowym zadaniem... i Przygodą życia!?

.... a ze wszystkich przygód mojego życia... ta jest chyba tą... Największą!!!!!










I gdy patrzę na blady sierp ksieżyca... wiszący nad rozgwieżdżonym niebie.. na dom stojący w jego srebrnej poświacie... na drzewa rzucające długie cienie na domostwo... na spadające gwiazdy... na te całą niesamowitą jakąś scenerię... i wtedy myśl przychodzi sama... tak niepostrzeżenie... i mimowolnie...
Księżycowa Farma.
 Może byłaby to dobra nazwa dla tego Miejsca!?


Moje nowe życie... na początku, tak bardzo nierealne, które pewnie niewielu by zadowoliło.... stało się dla mnie... rzeczywistością..










Schłopiałam... i to bardzo, orzekła  córka....
A moje myśli krażą wciąż wokół... drzewa na opał... wody... ognia...
Ja...  miastowa paniusia.  Schłopiałam i poddałam sie wiejskiemu bytowaniu...
I pomału zaczynam lubieć to moje nowe życie... życie trochę dziwne... i trudne.... ale moje własne...
I to moje nowe miejsce...









... miejsce szczęśliwe!?!?