W nocy napadało świeżego śniegu. A rano już wszystko wyglądało zjawiskowo!
I właśnie takie dni, jak ten, lubię najbardziej. Gdy lekki śnieg i mróz i piękne słońce. I gdy nie trzeba się martwić, że ręce drętwieją i do taczki przymarzają.... albo, gdy nie sposób się przebić przez zaspy do domu z taczką pełną drewna... albo, gdy lodowaty wicher zacina prosto w twarz i ... cały czas trzeba uważać, aby się nie poślizgnąć... Albo, gdy samochód utknie w metrowych zaspach....!
O, tak... Królowa Zima, mimo całego swojego nieziemskigo piękna, potrafi być bardzo okrutna!
Dlatego takie dni, jak ten, są wyjątkowe i należą do rzadkości. A gdy już się zdarzają, cieszę się jak dziecko! I wtedy scenariusz jest zawsze taki sam!
Napalam pod kuchnią, zostawiając sobie przyjemność palenia w centralnym na póżniej. I gdy już ogień buzuje, a przyjemne ciepło rozchodzi się po kuchni, zapalam lampki na choince i przysuwam fotel do ognia, tak, aby widzieć okno i zaśnieżony ogród.
A w międzyczasie śnieg zaczyna padać, najpierw powoli, leniwie, a potem coraz szybciej. I robi się wtedy tak niezwykle!
Zaparzam dzbanek imbirowej herbaty i wstawiam wielki gar rosołu... bo jeśli ktoś wpadnie, to zawsze będzie mógł pogrzać się przy ogniu i... zjeść talerz gorącego rosołu. Gotuję go rzadko, ale gdy już jest, to bywa tak, że zwykle ktoś się pojawia!?
A ja lubię takie chwile... gdy w piecu trzaska ogień, a na nim "pyrka'' sobie powolutku rosól. Bo rosół to taka "zupa mocy", która nie tylko rozgrzewa, ale też dodaje sił. A gotowany długo na ogniu ma energię, która uzdrawia.
No i pachnie nim w calym domu. Może dlatego, że dodaję do niego trochę ziół, ususzoną pokrzywę i lubczyk, albo liście czarnego bzu... albo coś innego... bo trochę magii w życiu nigdy nie zaszkodzi... i może stąd ten zapach.... który ludzi przyciąga?
Tak, jak którejś zimy, gdy dwaj wędrowcy w "biegówkach", pobłądzili, a każda z dróg, którą wybierali prowadziła ich do lasu... tak jak i mnie kiedyś. Aż w końcu, zapukali do moich drzwi, zmęczeni i zziębnięci, jako że mój dom jedyny w pobliżu. Na kuchni pyrkał sobie właśnie rosół. "Ależ tu pachnie!"... zgodnie orzekli. Po czym odpięli narty i zasiedli przy ogniu, bo przecież ogień w mieście to rzadkość. I zjedli po talerzu rosołu. A śnieg był wtedy prawie po kolana!
Tak więc, mój rosół "pyrkał" sobie powolutku na ogniu, bo im dłużej, tym lepiej, a ja postanowiłam, że skoro już tak pięknie się zrobiło, to czas na spacer. Psy oczywiście, czytając w moich myślach, z miejsca oszalaly!
Najpierw więc, jak zwykle była zabawa w "śnieżki", którą Maks uwielbia, a która polega na tym,że ja rzucam śniegiem, a on usiłuje go złapać i zjeść. Mój piesek bardzo lubi śnieg, zresztą nie ma się co dziwić, ja też jako dziecko uwielbiałam go zjadać! Wandzia nie bawi się, a nie mając możliwości "poczołgania się", siedzi i patrzy na tę bardzo głupią zabawę.
Za to my, bawimy się świetnie!!!
A potem, krótki odpoczynek i małą furtką z boku i przez zamarznięty strumyk, wchodzimy do lasu....
Las stoi uśpiony, zasypany bielą. Jaki tu spokój, jaka cisza. Nareszcie, myślę, te drzewa mogą odetchnąć, odkąd Gumisie wynieśli się z lasu!
A las jest taki piękny. Spokojny i cichy. Odpoczywa. Tak jak ziemia pod ciepłą białą pierzynką. Biel zakryła wszystko. Wszystkie brudy i rany. Świat zrobił sie taki czysty, taki spokojny. To tak, jakby nagle przykrył się białą flagą pokoju.
I gdyby tak już zostało... Wtedy, wszyscy mogliby odetchnąć!
Wychodzimy z lasu i drogą wsród pól dochodzimy do niewielkiej rzeczki, tej z której na początku czerpałam wodę, gdy mój strumyk zamarzł. Pamiętam, jak trzymałam się wtedy kurczowo Maksa, a on ciągnął mnie z wiadrami pełnymi wody pod górę, z których połowa się wylewała, więc procedurę trzeba było zaczynać od nowa! To były czasy!
Na mostku spotykam sąsiadkę na rowerze, jedzie do oddalonego o dwa kilometry sklepu. Pokazuje mi sarnę, która uciekając przed myśliwymi, wpadła do rzeki. Wiem, dobrze pamiętam tamten dzień, gdy stado ludzi uzbrojonych po zęby na te kilka zwierząt, zebrało się pod moim domem i stąd wyruszyło do lasu. A potem padały strzały. W końcu przyszli do mnie po łopatę, bo auto im się zakopało. O! w takich momentach robię się jędzowata.... i wtedy długo szukałam tej łopaty, a oni nieżle się namarzli czekając pod płotem!
Jest pięknie, słońce świeci. Polami wracamy do domu. Jak ja lubię, tak włóczyć się ściętymi mrozem polami, gdy śnieg skrzypi pod nogami, a mróz skrzy się na płatkach śniegu, aby potem móc wrócić do ciepłego domu i pogrzać się przy ogniu. Taką zimę lubię najbardziej!
Gdy wracamy, rosół już gotowy. Podkładam do pieca. Dom z trzaskajacym ogniem i domowym rosołem, daje wspomnienie dzieciństwa, tego niezwykłego ciepla i spokoju, za którym potem całe życie się tęskni?!
A za chwilę, pod dom podjeżdża sąsiadka. Pyta jak żyję, czy mnie nie zasypało, czy nie zamarzłam? I oczywiście: "A co tak pachnie?" I już po chwili, mości się przy piecu i obie siadamy do rosołu. Mówi, że każe "swojemu" też taką kuchnię postawić. A pamiętam, gdy stawiałam swoją, wszyscy mówili po co? Teraz, w czasach, gdy centralne w domu? Jak to dobrze, że nikogo nie posłuchałam, tylko robiłam swoje!
A teraz przychodzą, siadają przy ogniu... O, tak... Serce domu jest niezastąpione!
Po południu znów z kubkiem herbaty i z książką zasiadam przed oknem.... tym razem w pokoju Żabci, która nadal tam rezyduje, ale już, ośmiela się na coraz więcej, a nawet je z mojej ręki. Najbardziej boi się kotów, gdyż obie "jaśnie Królowe" nie pozwalając sobie odebrać królestwa, syczą złowrogo na każdą jej próbę opuszczenia pokoju. Pewnie trzeba jeszcze trochę czasu, aby i to się ułożyło.
Ale już pozwoliła zrobić sobie zdjęcie! I mogę tylko powiedzieć, że jest urocza!
Śnieg znów zaczyna padać. Wielkie płatki wirują najpierw leniwie, potem coraz szybciej. Jest coś magicznego w tym zjawisku, bo oczu od niego oderwać nie mogę. I mogłabym tak siedzieć i... siedzieć... zapatrzona w śnieżną dal. I na myśl przychodzą mi, gdzieś wyczytane słowa:
"... Siedzę sobie w swojej prostej chacie,
piję herbatę, patrzę na drzewa, na potok płynący w dole.
Jaki spokój... jaka wolność...! "
Tak... to wciąż jest możliwe, że cieszą mnie te wszystkie drobne rzeczy, takie błahostki, duperele... nieważne właściwie .... tak jak picie herbaty, czytanie książki, zabawa z psem... ?
I wiem, że nikt, nie zdoła... tej radości, która wciąż we mnie jest... mi odebrać! Tej radości dziecka.
Tego TU I TERAZ.
Nawet wtedy, gdy przez świat będą przelewać się wciąż nowe wichry i burze!
Biorę do ręki książkę, którą właśnie kończę. To "Siedem życzeń". Piękna, pełna nadziei, typowo świąteczna opowieść, którą napewno będę czytała wielokrotnie, tak jak to zwykle robię z niektórymi książkami.
Zakupiłam ją wraz z kilkoma innymi, trafiając na stoisko z tanią książką.
Niektóre z nich miały być na prezenty gwiazdkowe, ale obdarowani, po ich rozpakowaniu, stwierdzili,że zostawią je u mnie, a gdy przyjadą, to zawsze będą mieli co czytać. A póki co, to i ja mam co czytać.
Zima to właściwie mój jedyny czas na czytanie. Potem już bywa trudno. Wiosna jak wiadomo, jest "ogrodowa", a lato od lat "remontowo-budowlane".
Więc teraz wykorzystuję ten czas. Telewizora prawie nie włączam, bo gdy włączę i zalewa mnie "fala żółci" to i tak od razu wyłączam.... zaczęłam też sobie robić dni "bez netu" . Jedyne co jeszcze słucham to radio... i to jeden program, Jedynka, jako, że koty kiedyś pogryzły antenę, a radio i tak przedpotopowe.
I tak płyną sobie te zimowe dni. Odmierzane ogniem trzaskającym w kominie... cichym mruczeniem kotów, śpiących na ciepłym piecu... zachwytem nad światem, obsypanem białym puchem... zapatrzeniu się w śnieżną dal... przeczytaniu książki.... spacerach i... na tak zwanym ogólnym
SPO-WOL-NIE-NIU!
Zawsze mówiłam, że chcę żyć w zgodzie z przyrodą, no więc pomału mi to wychodzi, choć nie zawsze... ale staram się.
I na zakończenie dla Was Kochani, ponadczasowe przesłanie M. Grechuty "Świecie nasz".
Miłego wieczoru i dużo ciepla, zwłaszcza tego w sercu.
https://www.youtube.com/watch?v=fcz7klh-qdI
I właśnie takie dni, jak ten, lubię najbardziej. Gdy lekki śnieg i mróz i piękne słońce. I gdy nie trzeba się martwić, że ręce drętwieją i do taczki przymarzają.... albo, gdy nie sposób się przebić przez zaspy do domu z taczką pełną drewna... albo, gdy lodowaty wicher zacina prosto w twarz i ... cały czas trzeba uważać, aby się nie poślizgnąć... Albo, gdy samochód utknie w metrowych zaspach....!
O, tak... Królowa Zima, mimo całego swojego nieziemskigo piękna, potrafi być bardzo okrutna!
Dlatego takie dni, jak ten, są wyjątkowe i należą do rzadkości. A gdy już się zdarzają, cieszę się jak dziecko! I wtedy scenariusz jest zawsze taki sam!
Napalam pod kuchnią, zostawiając sobie przyjemność palenia w centralnym na póżniej. I gdy już ogień buzuje, a przyjemne ciepło rozchodzi się po kuchni, zapalam lampki na choince i przysuwam fotel do ognia, tak, aby widzieć okno i zaśnieżony ogród.
A w międzyczasie śnieg zaczyna padać, najpierw powoli, leniwie, a potem coraz szybciej. I robi się wtedy tak niezwykle!
Zaparzam dzbanek imbirowej herbaty i wstawiam wielki gar rosołu... bo jeśli ktoś wpadnie, to zawsze będzie mógł pogrzać się przy ogniu i... zjeść talerz gorącego rosołu. Gotuję go rzadko, ale gdy już jest, to bywa tak, że zwykle ktoś się pojawia!?
A ja lubię takie chwile... gdy w piecu trzaska ogień, a na nim "pyrka'' sobie powolutku rosól. Bo rosół to taka "zupa mocy", która nie tylko rozgrzewa, ale też dodaje sił. A gotowany długo na ogniu ma energię, która uzdrawia.
No i pachnie nim w calym domu. Może dlatego, że dodaję do niego trochę ziół, ususzoną pokrzywę i lubczyk, albo liście czarnego bzu... albo coś innego... bo trochę magii w życiu nigdy nie zaszkodzi... i może stąd ten zapach.... który ludzi przyciąga?
Tak, jak którejś zimy, gdy dwaj wędrowcy w "biegówkach", pobłądzili, a każda z dróg, którą wybierali prowadziła ich do lasu... tak jak i mnie kiedyś. Aż w końcu, zapukali do moich drzwi, zmęczeni i zziębnięci, jako że mój dom jedyny w pobliżu. Na kuchni pyrkał sobie właśnie rosół. "Ależ tu pachnie!"... zgodnie orzekli. Po czym odpięli narty i zasiedli przy ogniu, bo przecież ogień w mieście to rzadkość. I zjedli po talerzu rosołu. A śnieg był wtedy prawie po kolana!
Tak więc, mój rosół "pyrkał" sobie powolutku na ogniu, bo im dłużej, tym lepiej, a ja postanowiłam, że skoro już tak pięknie się zrobiło, to czas na spacer. Psy oczywiście, czytając w moich myślach, z miejsca oszalaly!
Najpierw więc, jak zwykle była zabawa w "śnieżki", którą Maks uwielbia, a która polega na tym,że ja rzucam śniegiem, a on usiłuje go złapać i zjeść. Mój piesek bardzo lubi śnieg, zresztą nie ma się co dziwić, ja też jako dziecko uwielbiałam go zjadać! Wandzia nie bawi się, a nie mając możliwości "poczołgania się", siedzi i patrzy na tę bardzo głupią zabawę.
Za to my, bawimy się świetnie!!!
A potem, krótki odpoczynek i małą furtką z boku i przez zamarznięty strumyk, wchodzimy do lasu....
Las stoi uśpiony, zasypany bielą. Jaki tu spokój, jaka cisza. Nareszcie, myślę, te drzewa mogą odetchnąć, odkąd Gumisie wynieśli się z lasu!
A las jest taki piękny. Spokojny i cichy. Odpoczywa. Tak jak ziemia pod ciepłą białą pierzynką. Biel zakryła wszystko. Wszystkie brudy i rany. Świat zrobił sie taki czysty, taki spokojny. To tak, jakby nagle przykrył się białą flagą pokoju.
I gdyby tak już zostało... Wtedy, wszyscy mogliby odetchnąć!
Wychodzimy z lasu i drogą wsród pól dochodzimy do niewielkiej rzeczki, tej z której na początku czerpałam wodę, gdy mój strumyk zamarzł. Pamiętam, jak trzymałam się wtedy kurczowo Maksa, a on ciągnął mnie z wiadrami pełnymi wody pod górę, z których połowa się wylewała, więc procedurę trzeba było zaczynać od nowa! To były czasy!
Na mostku spotykam sąsiadkę na rowerze, jedzie do oddalonego o dwa kilometry sklepu. Pokazuje mi sarnę, która uciekając przed myśliwymi, wpadła do rzeki. Wiem, dobrze pamiętam tamten dzień, gdy stado ludzi uzbrojonych po zęby na te kilka zwierząt, zebrało się pod moim domem i stąd wyruszyło do lasu. A potem padały strzały. W końcu przyszli do mnie po łopatę, bo auto im się zakopało. O! w takich momentach robię się jędzowata.... i wtedy długo szukałam tej łopaty, a oni nieżle się namarzli czekając pod płotem!
Jest pięknie, słońce świeci. Polami wracamy do domu. Jak ja lubię, tak włóczyć się ściętymi mrozem polami, gdy śnieg skrzypi pod nogami, a mróz skrzy się na płatkach śniegu, aby potem móc wrócić do ciepłego domu i pogrzać się przy ogniu. Taką zimę lubię najbardziej!
Gdy wracamy, rosół już gotowy. Podkładam do pieca. Dom z trzaskajacym ogniem i domowym rosołem, daje wspomnienie dzieciństwa, tego niezwykłego ciepla i spokoju, za którym potem całe życie się tęskni?!
A za chwilę, pod dom podjeżdża sąsiadka. Pyta jak żyję, czy mnie nie zasypało, czy nie zamarzłam? I oczywiście: "A co tak pachnie?" I już po chwili, mości się przy piecu i obie siadamy do rosołu. Mówi, że każe "swojemu" też taką kuchnię postawić. A pamiętam, gdy stawiałam swoją, wszyscy mówili po co? Teraz, w czasach, gdy centralne w domu? Jak to dobrze, że nikogo nie posłuchałam, tylko robiłam swoje!
A teraz przychodzą, siadają przy ogniu... O, tak... Serce domu jest niezastąpione!
Po południu znów z kubkiem herbaty i z książką zasiadam przed oknem.... tym razem w pokoju Żabci, która nadal tam rezyduje, ale już, ośmiela się na coraz więcej, a nawet je z mojej ręki. Najbardziej boi się kotów, gdyż obie "jaśnie Królowe" nie pozwalając sobie odebrać królestwa, syczą złowrogo na każdą jej próbę opuszczenia pokoju. Pewnie trzeba jeszcze trochę czasu, aby i to się ułożyło.
Ale już pozwoliła zrobić sobie zdjęcie! I mogę tylko powiedzieć, że jest urocza!
Śnieg znów zaczyna padać. Wielkie płatki wirują najpierw leniwie, potem coraz szybciej. Jest coś magicznego w tym zjawisku, bo oczu od niego oderwać nie mogę. I mogłabym tak siedzieć i... siedzieć... zapatrzona w śnieżną dal. I na myśl przychodzą mi, gdzieś wyczytane słowa:
"... Siedzę sobie w swojej prostej chacie,
piję herbatę, patrzę na drzewa, na potok płynący w dole.
Jaki spokój... jaka wolność...! "
Tak... to wciąż jest możliwe, że cieszą mnie te wszystkie drobne rzeczy, takie błahostki, duperele... nieważne właściwie .... tak jak picie herbaty, czytanie książki, zabawa z psem... ?
I wiem, że nikt, nie zdoła... tej radości, która wciąż we mnie jest... mi odebrać! Tej radości dziecka.
Tego TU I TERAZ.
Nawet wtedy, gdy przez świat będą przelewać się wciąż nowe wichry i burze!
Biorę do ręki książkę, którą właśnie kończę. To "Siedem życzeń". Piękna, pełna nadziei, typowo świąteczna opowieść, którą napewno będę czytała wielokrotnie, tak jak to zwykle robię z niektórymi książkami.
Zakupiłam ją wraz z kilkoma innymi, trafiając na stoisko z tanią książką.
Niektóre z nich miały być na prezenty gwiazdkowe, ale obdarowani, po ich rozpakowaniu, stwierdzili,że zostawią je u mnie, a gdy przyjadą, to zawsze będą mieli co czytać. A póki co, to i ja mam co czytać.
Zima to właściwie mój jedyny czas na czytanie. Potem już bywa trudno. Wiosna jak wiadomo, jest "ogrodowa", a lato od lat "remontowo-budowlane".
Więc teraz wykorzystuję ten czas. Telewizora prawie nie włączam, bo gdy włączę i zalewa mnie "fala żółci" to i tak od razu wyłączam.... zaczęłam też sobie robić dni "bez netu" . Jedyne co jeszcze słucham to radio... i to jeden program, Jedynka, jako, że koty kiedyś pogryzły antenę, a radio i tak przedpotopowe.
I tak płyną sobie te zimowe dni. Odmierzane ogniem trzaskającym w kominie... cichym mruczeniem kotów, śpiących na ciepłym piecu... zachwytem nad światem, obsypanem białym puchem... zapatrzeniu się w śnieżną dal... przeczytaniu książki.... spacerach i... na tak zwanym ogólnym
SPO-WOL-NIE-NIU!
Zawsze mówiłam, że chcę żyć w zgodzie z przyrodą, no więc pomału mi to wychodzi, choć nie zawsze... ale staram się.
I na zakończenie dla Was Kochani, ponadczasowe przesłanie M. Grechuty "Świecie nasz".
Miłego wieczoru i dużo ciepla, zwłaszcza tego w sercu.
https://www.youtube.com/watch?v=fcz7klh-qdI
Tak, Amelio, życie w pewnym oddaleniu od ludzi sprzyja takim przemyśleniom; i ja tak lubię pobyć sama ze sobą, przejść się z psami po polach, popatrzeć na ich zabawy, i wcale nie tęsknię za wielkim światem; piec to najbardziej potrzebny "mebel" w domu, tego nie zastąpi centralne ogrzewanie, absolutnie:-) tylko tych panów z fuzją i piórkiem w kapelutku przegoniłabym na cztery wiatry, bo rozplenili się nad wyraz; pozdrowienia ślę serdeczne.
OdpowiedzUsuńTak, Marysiu, centralne to nie to, nie specjalnie je lubie, a zwlaszcza palenia w nim. Panów z fuzja też serdecznie nie znoszę, bo cóz to za mężczyżni, którzy wyżywają się na biednych bezbronnych zwierzętach?!
UsuńPozdrawiam serdecznie
Jak pięknie jest u Ciebie :)
OdpowiedzUsuńChciałabym zabłądzić w Twoich stronach i zmarznięta zapukać do drzwi, gdzie zaproszą serdecznie do środka. Usiadłabym przy kuchni, racząc się ciepłem, ciesząc się, że ktoś urzeczywistnił moje skryte marzenia. I na mnie przyjdzie kiedy pora :)
Ciepłe pozdrowiena ze stolicy :)
Będę więc czekała z rosłkiem gorącym i ciepłym piecem!
UsuńNa wszystko przyjdzie pora, napewno i Ty się doczekasz!
Pozdrawiam stolicę.
Wiele sciezek trzeba wydeptac aby trafic na wlasciwa. Ty Amelio, trafilas na swoja i dzielnie kroczysz nia.
OdpowiedzUsuńSpokoj, cieplo i dobroc jest w Tobie, kazde slowo ktore napisalas plynie z Twojego serca - to czuc nawet przez kable internetowe.
Wpraszam sie na rosol pyrkajacy na piecu z magicznym lubczykiem.
Moc serdecznosci Ci przesylam w Nowym Roku:)
Ataner, rosołu napewno nie zabraknie, będzie sobie spokojnie pyrkał i czekał!
UsuńWszystkiego dobrego w Nowym Roku!
Ja też poproszę o rosołek i trochę tej pięknej zimy, której u nas nie ma...
OdpowiedzUsuńHana, rosołek masz jak w banku!
UsuńTylko żeby zabłądzić, choć mozna to zrobić też celowo!
O, cóż to zimy u was nie ma???!
I u mnie czas spowolnił. Dom w którym mieszkam ma dwa ogrzewania. Jest piec i ogrzewanie gazowe. Prawie codziennie schodzę do piwnicy napalić. Nie muszę, ale chcę. Lubię patrzeć na płomień.
OdpowiedzUsuńAmelio zima piękna u Ciebie.
Wiesz, to dobrze,że spowalniamy, nie mozna przecież cały czas "gnać", trochę odpoczynku nam sie przecież należy, a zima to dobra pora.
UsuńOgień to z pewnością magiczna rzecz!
masz piękne życie, Amelio. wymagające wiele trudu i bardzo piękne. i tak pięknie je doceniasz i opisujesz. wypracowałaś je sobie ogromnym nakładem sił, za co Cię nieustająco podziwiam.
OdpowiedzUsuńbardzo urokliwe zdjęcia! kocham zimę (w granicach rozsądku :)), dziękuję za te widoki :)
Ja też kocham zimę w granicach rozsądku, czyli właśnie taką jak jest teraz u mnie.
UsuńA widoki są górskie niemalże, tylko szczytów brakuje, choć mnie one niepotrzebne, i można poczuć się jak na górskim urlopie, a widoki rzeczywiście niezwykłe!
A jak zima w stolicy?
stepowiejemy.
Usuńod ponad pół roku opady są szczątkowe albo wcale. z tydzień temu wreszcie i u nas spadł śnieg i nawet przez jeden dzień było bajkowo, cudownie, bo mokry śnieg oblepił wszystko. ale to ciągle dużo za mało opadów. i jest jedna jaskółka ;) - mam wrażenie, że w tym roku mniej szczodrze sypią solą, co ogromnie cieszy.
nie martw się o to, że koci rezydenci fuczą na Żabcię. poukładają sobie swoje relacje, czasem to musi potrwać. a Żabcia pewnie się za bardzo nie przejmie.
tak, w miescie tak bywa z zimą, czyli prawie jej nie ma, a jak już jest, to zmienia się w maż, oblepiającą buty.
UsuńZabcia sie nie daje i też potrafi przylozyć łapka, a więc bywa ostro!
niemalże każde Twoje słowo wyobraziłam i... jakoś tak fajniej na duszy się zrobiło; u mnie tylko centralne... aaaa... jeszcze kominek mam otwarty ale to tylko namiastka tego co u Ciebie;
OdpowiedzUsuńpiękną masz zimę... ja też
pozdrawiam Amelio :)
Joanno, ciesze się, ze mogłam tak na wyobrażnię zadziałać. Otwarty kominek to tez coś fajnego, ja tez mam kominek, ale nie otwarty i palę w nim głównie jesienią lub wiosną, ale kuchnia kaflowa przebija jednak wszystko!
UsuńPozdrawiam również
Ładnie napisane, duży spokój rozlał się po moim sercu...
OdpowiedzUsuńPiękne są chwile, kiedy zmarzniętym, można się ogrzać przy trzaskającym ogniu.
Ja mam tylko kominek..., ale u mojej babci działa jeszcze "kuchnia pod blachą"... Fajnie jest wygrzać plecy o gorący filar..., i woda na herbatę zawsze gorąca..., i macę do pochrupania upiec...
Eh, fajnie...
Pozdrawiam - Kordian
Wiesz, zima, ta wszechobecna biel, to taki wielki spokój!
UsuńTak, taka kuchnia pod blachą to naprawdę fajna rzecz, a wszystko zawsze gorące sobie stoi. Ja dopiero po kilku latach tą swoją zbudowałam... zawsze więc można taka postawić, a warto naprawdę!
Pozdrawiam ciepło
Znam i ja takie białe, czyste, zimowe dni, gdy w izbie czeka, na gorącej płycie, gar smakowitego jedzonka. Dobrze mi samej ze sobą i dobrze, gdy zbłądzi ktoś 'na chwilę'.
OdpowiedzUsuńCudny i nostalgiczny ten widok Twojego gospodarstwa z oddali i nawet wypatrzyłam w rogu 'wóz drzymały'. I furteczkę masz uroczą. Pozdrawiam zimowo.
A tak,wóz Drzymały to zabytek prawie, długie lata w nim spędzalam, mam do niego niezwykły sentyment, więc stoi tak sobie staruszek! Latem mam w nim kuchnię letnią, lub sypiają goście, lub komu tam przyjdzie ochota na takie przygody!
UsuńAmelio, Twoje słowa jakby płynęły w moich myślach.
OdpowiedzUsuńPodobne odczucia, podobne widoki, podobna radość, tylko okolica ciutkę inna.
Pozdrawiam serdecznie
Jolu, wyobrażam sobie tę zimę u Ciebie, na pewno jest jeszcze piękniej! W takich miejscach jak te nasze, trudno czuć inaczej!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Och! Ta trzecia fotografia! Ta z Maksiem-wilkiem... Cuuudowna!! Mogę sobie na pulpit wrzucić?
OdpowiedzUsuńTak, oczywiście wrzucaj...i witam noworocznie!
UsuńPiękna zima u Ciebie. Wypróbowałam Twój sposób na rosół, dodałam suszonej pokrzywy, która ususzona latem tak sobie czekała.
OdpowiedzUsuńi o lubczyku nie zapomnij, może być ten kupny!
UsuńPiękny język, Amelio.
OdpowiedzUsuńLekturę na potem zostawiam.
Witaj Margo! Dziękuję za miłe słowa, a lekturę naprawdę polecam!
OdpowiedzUsuńJak twój post przeszedł nie zauważony przeze mnie to nie wiem... muszę to naprawić... Zima i Ciebie hohoho... lepsza od mojej, która na szczęście już się skończyła :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńZ ogromną przyjemnością przeczytałam od dechy do dechy ten post :))) Mnie też się marzy taka kuchnia... ale ja nie szukałam miejsca do zamieszkania ani nie szukałam domu... wyszło jak wyszło i wszystko jest nie tak jakbym chciała, a teraz zmienić to trudno... Zostaje mi czytanie takich szcześliwych blogów :D
OdpowiedzUsuńAle możesz obok postawić taki mały domek np. gliniany z taką kuchnia i z piecem. Ja tez o takim domku myślę i w przyszłym roku będę go budowac, więc będziesz mogła przyjechać i zobaczyć i potem samej zbudować... to taka jedna z mozliwych opcji, a druga to cieszyć się z tego co się już ma!
OdpowiedzUsuńMagia rosołu jest niezaprzeczalna, a jak poparta jeszcze ciepłem prawdziwego kuchennego pieca to już naprawdę więcej od życia nie trzeba :)
OdpowiedzUsuńWitam i pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńTak, rosól i piec bardzo do siebie pasują.
Amelio, niesamowite jest to co zrobiłaś. Przeczytałam całego bloga z ogromna przyjemnością! Ten ogrom pracy jaki włożyłaś w to piękne miejsce jest kosmiczny! Z jednej strony zazdroszczę Ci, bo juz jesteś po, z drugiej zazdroszczę sobie, bo właśnie zaczynam taką przygodę. Mam nadzieję, że zakończy się równie pięknie jak u Ciebie :)
OdpowiedzUsuńWitaj Czaro, na pewno, jeśli bedziesz w to wierzyła, w swój sukces, wszystko zakonczy się pomyslnie tak jak i u mnie!
OdpowiedzUsuńI tego ci zyczę! pozdrawiam serdecznie