"Podróż na tysiąc mil rozpoczyna się od pierwszego kroku"

19.02.2015

Wsi spokojna... wsi wesoła...

....  życzliwa ludziom i zwierzętom.
 

O takiej wsi marzyłam! Taką też, znałam z dzieciństwa, spędzanego u babci na wsi. Wieś pełną zapachów i smaków. Pachnącą świeżym sianem, ziołami i chlebem... sprzedawanym w jedynej piekarni, gdzie wszystkie kobiety z rana ustawiały się w kolejce po gorący, dopiero co wyjęty z pieca chleb, który piekarz Pipek piekł dla całej wsi.  Dobrze pamiętam ten wesoły, rozjazgotany tłum  kobiet pod sklepem, te poranne wyjścia po chleb, były jedyną okazją do wspólnych spotkań i rozmów.
A potem wracało się do domów, niosąc przed sobą ten  pachnący, wielki, rumiany bochen chleba... jak skarb jaki... na wierzchu, którego leżały zawsze dwie jagodzianki, obsypane obficie krzyształkami cukru... o tak zniewalającym zapachu i smaku.... które ja, niemal natychmiast pochłaniałam, czując jak jagodowy, słodki  sok spływa mi po twarzy...
Nie, tego... nie sposób zapomnieć, nawet gdyby....bardzo się tego chciało!

Te smaki i zapachy dzieciństwa, przetrwały lata. I z czasem stało się to moim marzeniem. To, aby odnależć je i... taką wieś. A potem żyć szczęśliwie wsród zapachu kwiatów i ziól, wśród przyjaznych ludzi i szczęśliwych zwierząt.
W poszukiwaniu takiej wsi, zjeżdzilam szmat drogi, a moje wędrówki trwaly latami. Widzialam wiele wiosek, niektóre były tak cudne, a ludzie tak życzliwi, że chciało się... natychmiast tam pozostać... i tylko miejsca w nich dla mnie nie było.

I tak w końcu trafiłam do mojej wsi. Niewielkiej, takiej na kilka domów, otoczonej  lasem i polami, z dala od bitych dróg, o zapachu lasu i świeżo skoszonej trawy, ziół i kwiatów.  Wszystko zdawało się być tak, jak wtedy w dzieciństwie... Idylla! Tak wówczas myślałam... zakochana i zauroczona miejscem, które znalazłam. 
Wsi...  moja. Czy naprawdę moja?!


Ostatnio, gdy jeżdziłam i szukalam Bubusia, zajechałam do mojej wsi.
Wiem, to brzmi dziwnie, to tak, jakbym miieszkała gdzieś poza nią. Ale tak właśnie jest. I jedyne,co mnie wiąże z tą wsią, to adres. Należę do niej, choć w rzeczywistości nie mam z nią nic do czynienia. I nawet droga do mojego domu prowadzi przez las, a nie przez wieś.


 


Ufff...i  chyba zanosi się na coś dłuższego... może jakoś przez to przebrniecie?!

Tak więc, gdy zaginął Bobo, wybrałam się tam. Do mojej wsi..
To dziwne, myślałam, zawsze tam jadę, gdy coś się dzieje z moimi psami, ale zawsze je znajduję... tylko  teraz jest inaczej. Choć jeszcze wtedy miałam nadzieję.
Już sama droga do wsi nie napawa otuchą, zwłaszcza jesienia i zimą, wielkie koleiny i zwały błota nie pozwalają ani przejśc, ani przejechać, a auto ślizga się, jak na lodowisku, rozbryzgując zwały błota.
W połowie drogi między moim domem, a wsią, stoi dom  najbliższego sąsiada. Mijam go, postanawiając zostawić to, co "najlepsze" na koniec.


 


Wjeżdżam do wsi. To biedna wieś, robi wrażenie zapomnianej przez Boga i ludzi. Kilka domów, stojących w niewielkiej od siebie odległości, wszystkie z eternitowymi dachami, odrapane i zaniedbane, z tyłu skromne podwórka i niewielkie ogródki warzywne.

 Staję przed pierwszym z nich po prawej stronie.
Mieszkają w nim miastowi, jak mówi się  powszechnie o osiedleńcach  z miasta. To najładniejszy z domów, odremontowany, choć nie całkiem, z nowym czerwonym dachem.
Bylam już tu kiedyś... i to wówczas dowiedziałam się o ich zastrzelonym przez leśniczego psie.
Tym razem nie zostaję zaproszona do środka, a drzwi uchyla mi starsza kobieta, matka młodych, mówiąc krótko, że mojego psa nie widziała. Wiem, ma do mnie pretensje, że moje oba psy biegają po ich podwórku i rzucają się na ich psy, a  Bobuś podobno porwał latem obrus na stole ogrodowym. Od tego czasu nie rozmawia ze mną, choć tłumaczyłam, że to niemozliwe, bo Bobuś to najgrzeczniejszy pies pod słońcem...  Był?!
Tę sprawę puściłam dawno w niepamięć. Ale ona widać nie zapomniała i pewnie nigdy nie zapomni... nawet, teraz, gdy Bubusia już nie ma!
Cóż, tak już jest, że ludzie pielęgnują w sobie pamięć o tych wszystkich nieważnych sprawach, zapominając o tych naprawdę ważnych...


 


W domu obok mieszkąją dwie młode rodziny z małymi dziećmi. Jedna z nich, to też osiedleńcy z miasta. Wielki owczarek niemiecki podbiega do płotu, ujadając grożnie, po chwili z domu wychodzi młoda kobieta, wiąże psa i zaprasza do środka.To jedyna sąsiadka, z którą utrzymuję nieco bliższe, choć też raczej sporadyczne kontakty.
Jej pies został w ubiegłym roku zastrzelony. K. parzy herbatę, a ja myślę, że to jedyny dom, w którym mogę liczyć na jakiś poczęstunek.
Rozmawiamy o psach.Teraz łączy nas tak wiele, myślę ze smutkiem, obie nie ukrywamy łez.
Potem temat schodzi na sąsiadów. I gdy mówię, że jej sąsiadka nie wpuściła mnie do domu, K. wcale się nie dziwi. Z nia też nie rozmawia, po tym jak nasłała na nich policję,gdy  mąż wywoził gruz, a ona myślała, że to śmieci. I od tej pory ich sąsiedzka  "przyjażń" się skończyła.
 Opowiada też o A. swojej sąsiadce obok, z którą od dawna są skłóceni, a wciąż toczy się spór o renowację współnego dachu, bez skutku, a ona ostatnio została obrzucona wyzwiskami, gdy powiedziała że i tak dach  zrobi, nawet bez jej zgody, skoro takowej dostać nie może.
 "Jak ja tobie zazdroszczę" wzdycha " że mieszkasz na uboczu. Jak ja mam już tego dosyć, tych pomówień,  donosów, kłótni! Myślimy poważnie  o sprzedaży i wyprowadzce! "
 Szkoda, pomyślałam ze smutkiem , bo domek naprawdę ładny, a oni tacy mili i życzliwi.

 

Żegnam się i idę do sąsiadki mieszkającej obok. Drzwi otwiera mi młoda, bardzo szczupła kobieta, o smutnej twarzy. Zaprasza do środka. A. znam przelotnie, któregoś  roku wzięła ode mnie dla swoich dzieci dwa kotki. Najpierw małe były w domu, potem ze względu na zanieczyszczenia jakich dokonały, zostały wyeksmitowane do garażu, z którego uciekły i  podobno dzieci sąsiadów je zamęczyły.
A. ponownie wraca do tego tematu, choć wcale o to nie pytam, a może dręczą ją jakieś wyrzuty sumienia? Słucham , a ona wylewa z siebie potok żalu, który płynie jak rzeka, słucham o ... dzieciach, wiecznie chorych i nie mogących odnależć sie w tej wsi... o sąsiadach nieżyczliwych i złośliwych... o mężu pijaku i nierobie... o tym, jak to jej samej jest ciężko. Patrzę na jej zbolałą twarz, na śliczne wnętrze domku, które mąż wyremontował... i gdy o tym mówię... ona macha jedynie ręką, wydyma usta z pogardą,  mówiąc, że  to taka prowizorka! I, że już  tego nieroba i pijaka nareszcie wyrzuciła! Tylko kiedy zdołal to wszystko zrobić, skoro tak pił, myślę. Wiem, że był pracowity, poprawiał u mnie kilka rzeczy, po fachowcach. Ludzie mówią, że to ona zatruwała mu życie, bo i kontakty z dziećmi miał utrudnione. A teraz jak odszedł, to dzieci tylko chorują, a mały gdy wraca ze szkoły, to od razu kładzie się do łóżka, tak go żoładek boli.... i są pod opieka psychologów... przerywam powtórny potok...  i zbieram się do wyjścia.

Jadę dalej, otwieram szybę, z przyjemnoscią czując chłodny powiew wiatru na twarzy. Obok na siedzeniu Wandzia, zawsze radosna, szczęśliwa...





Podjeżdżam do ostatniego, trzeciego domku po lewej stronie.Mieszka w nim dwoje starszych ludzi. Dwa niewielkie kundelki witają mnie, ujadając zaciekle, po chwili z domu wychodzi ich właściciel. Uśmiecha się przyjażnie. Lubię go, choć zaledwie parę  razy z nim rozmawiałam. " Nie proszę do domu, ale żona taka słaba i trochę nieporządku przez to jest" mówi przepraszająco.
" Kiedy ja tak  przy płocie lubię" mówię i  pytam o Bubusia...  nie, nie widział, choć czasami tak... widział, jak oba z naszymi biegali po wsi. Jeszcze przez chwilę rozmawiamy, pytam o zdrowie, o syna, który za granicą pracuje, a którego żona niedawno opuściła, zabierając obie córki... a nowo wyremontowany dom stoi teraz pusty. Patrzę na dom, pamiętam jak syn go remontował, a śmiech dzieci niósł sie echem po polach.
Jaka szczęśliwa rodzina, myślałam wówczas, gdy któregoś dnia tamtędy przejeżdżałam... i dziadkowie tacy mili...! Głęboki cień kładzie się na twarzy starszego człowieka, gdy o tym mówi.


 

Idę do domku naprzeciwko, w którym mieszka jego córka. To ostatni dom we wsi, pięknie położony wśród pól, pod ścianą lasu. Wstrzymuję na moment oddech, patrząc na roztaczający się wokół widok. Czy ci ludzie w ogóle  to dostrzegają... czy widzą to, w jak pięknym miejscu przyszło im żyć... czy jedynie pochłonięci są tysiącami spraw, nie pozwalającymi cieszyć się życiem?!

Do domu nie pukam, wiem, że U. i tak nie wyjdzie. Tylko raz jeden, wyszła na moje powitanie,gdy męża w domu nie było. Szkoda, bo lubię tę kobietę i chętnie bym z nią pogadała.
Z obory wychodzi jej mąż, idzie do mnie chwiejnym krokiem. Pytam o Bobusia... śmieje się, małe cwane oczka, zawsze przenikliwe, dziś zamglone i wesolutkie patrzą na mnie... "a co to tylko o tych psach i psach  stale... napije się z nami!". Widać zeszłam już na psy. W oborze siedzi jeszcze jeden chłop, macha do mnie zachęcająco, na prowizorycznym stole stoi  butelka i szklanki.  S. pije od rana i nawet się z tym nie kryje przed żoną. Wiem, ona i tak nie ma tu nic do powiedzenia. 


 


Ostatnim domem we wsi jest długi, parterowy budynek po byłym PGR-rze, brzydki i odrapany, sprawia przygnębiające wrażenie. Mieszkają w nim cztery rodziny. To najgorsze miejsce, jakie znam. Przez resztki pięknej niegdyś bramy i ceglanego muru wchodzę na podwórze. Mam wrażenie, że jestem na jakimś złomowisku, czego tu nie ma! Stare maszyny, rowery, polamane meble, dechy, złom... a między tym wszystkim gromada psów wszelakiej maści, szczekających teraz zajadle. Mijam to wszystko, zgrabnym slalomem, wpadając przy okazji w błoto. Ale moje gumiaki są niezawodne w takich chwilach.


 


W pierwszej części domu mieszkają "gospodarze". Dwójka starszych ludzi, którzy kiedyś gospodarzyli, a teraz rządy przejęli synowie, nie bardzo przejmujący się gospodarką, a bardziej życiowymi uciechami.
W stronę obór i kurników nawet nie patrzę, nigdy tam nie byłam, ale i tym razem chcę sobie zaoszczędzić tego widoku.
 Pukam do drzwi, gospodyni o kuli staje w progu, pytam o psa... nie, nie widziała. Drzwi zostają zamknięte.
Wiem, że nie darzą mnie sympatią. To właśnie ona opiekowała się Heleną, pod koniec jej życia, gdy ta nie mogła już chodzić. A w zamian za opiekę Helena zapisała jej dom. Potem odnalazla się jakaś dalsza rodzina Heleny i Władysława, która podważyła testament i dom w jednej części przyznano owej rodzinie, a w czterech częściach gminie. A potem ja stałam się jego właścicielką. Ale oni ,wciąż mają o to do mnie żal.




 W następnej części budynku mieszka trzech braci P. z rodzinami. Są słynni na całą okolicę. I w zasadzie nie trzeba mówić, gdzie się mieszka, wystarczy, wymienić to nazwiskao, a już wszyscy wiedzą, że to tam, gdzie mieszka "dewiacja"...  I mówią.... Aaaa... to tam!
Przed  drzwiami pietrzą się stosy śmieci, szmat, starych rupieci i niesamowite ilości butelek, walających się dosłownie wszędzie. Omijam zgrabnie to wszystko i  pukam do ledwo trzymających się kupy drzwi. Tu mieszka W. z żoną i 9-tką dzieci.
Drzwi otwiera jeden z najstarszych chłopaków... i w oczy od razu rzuca mi się sterta leżących w kącie butów, narzucanych jeden na drugi, byle jak... duże, małe... ten stos butów wydaje mi się tak dziwnie znajomy... już gdzieś to przecież widziałam...!
Pytam o psa, nie odrywając wciąż wzroku od tych butów, z chęcią weszłabym dalej, ale chłopak nie zaprasza. Większość dzieci w tej chwili jest w szkole, z głębi słychać jedynie głośne dudnienie muzyki. Ciekawa jestem bardzo, jak oni żyją w tych dwóch pokojach, ale pewnie nigdy tego nie zobaczę. Słyszalam różne wersje, ale nie wiem, czy prawdziwe, więc nie bedę ich przytaczać.
"Jest mama." pytam. Nie ma. O ojca nie pytam. Wiem, że siedzi w więzieniu. Po tym, jak okazało sie, że żona dopuściła się zdrady małżeńskiej, a zdradzona przyjechała do zdradzonego, aby go o tym poinformować... W. nie zdzierżył i rzucił się na swoją połówkę, wezwano policję... W. rzucił się również na policjantów, jednego pobił dotkliwie, innego ugryzł w palec. Potem był proces, matka zapłaciła dzieciom, aby zeznawały przeciwko ojcu. Udało się. W. dostał wyrok kilku lat. Za znęcanie się nad dziećmi, żoną i zwierzętami. On podobno palił psy i koty na oczach własnych dzieci..........!!!
Teraz matka ma  podobno nowego przyjaciela i w związku z powyższym, w domu rzadko bywa.
Dzieci są więc same. Ostatnio rodzina się zmniejszyła, jedna córka uciekła z domu, nie kończąc szkoły i już ma własne dziecko. Druga, nastoletnia zajmuje się młodszymi i nie ma czasu na naukę. Tam ponoć już dzieci piją.

To właśnie W. pracował u mnie przy rozbiórce dachu, a potem jako stróż. Gdy przyjeżdżałam w przyczepie była melina pijacka, a stosy butelek sięgały okna. Wyrzuciłam go ... a on wygrażał mi, że tu jest PAW....O! I żebym o tym nigdy nie zapominała! Bo nawet, gdy zapomnę, to on szybko mi  to przypomni!!!!
Cóż, bałam sie przez jakiś czas. Potem W. ucichł. A dzieci okazały się grzeczne i miłe, pomimo takiego życia. Zawsze witają się grzecznie, nawet ze starszymi chłopakami, których sie najpierw bałam, teraz żyję w zgodzie.  Młodsze przychodzą niekiedy pomagać, dostają parę groszy na słodycze.

Daję chłopakowi  kilka puszek dla psów, mówiąc, że to po Bobusiu i idę dalej.

Drugi z braci, w mieszkaniu obok,  z żoną i piątką dzieci, drzwi wcale nie otwiera. Wiem, ze obydwoje piją i wstają dopiero po poludniu, gdy dzieci wracają ze szkół. 

W ostatnim lokum mieszka trzeci brat z trójką nastoletnich dzieci, które sam wychowuje po tym jak żona go pozostawiła, a raczej uciekła z innym. On sam najporządniejszy ponoć z nich wszystkich i jedynie sporadycznie pijący. Rezygnuję z odwiedzin, wołam Wandzię i wyjeżdżam ze wsi.

Staję pod domem najbliższego sąsiada. To ci ,od Adasia, którego w ubiegłym roku zabrano do Domu Dziecka, pisałam już o tym w "Opowieści  wigilijnej"....

,


 W domu mieszkają oprócz matki i jej przyjaciela, jeszcze babcia i dziadek Adasia. To właśnie Wandzia jest od nich, uciekła, gdy było jej już bardzo żle. Była ciężarna, więc czuła jaki los może ją spotkać. To właśnie ona nauczyła moje psy uciekać do lasu i polować na zwierzęta, gdyż sama w ten sposób musiała zapewnić sobie pożywienie. Wiem, że zwierzęta maja tutaj ciężki żywot, podobnie jak dzieci.  Adaś ma rocznego braciszka. Wrócił latem z Domu Dziecka... ale nadal jest jak małe, bardzo zranione, agresywne zwierzatko. Matka twierdzi, że...  "psychika już mu siadła, więc i dziwić się nie ma co!"

 Pukam do drzwi. Na progu siedzi mały czarny kotek, bez... ogonka. Jest młody, wiem, wzięli go latem wraz z drugim, po tym, jak ja im swoich odmówiłam. Patrzę osłupiała. Wychodzi córka z dzieckiem na ręku, pytam o kotka, co z ogonkiem...?!  "Mama przytrzasnęła mu drzwiami od auta!" Wzroku nie mogę oderwać od tego maleństwa, pozostałe dwie kotki leżą nieruchomo na parapetach.... są osowiałe, nic dziwnego, skoro nigdy jescze nie wykarmiły swoich małych! Czy też zostają spalone?! Pytam, gdzie drugi kotek, przecież były dwa?! Wzruszenie ramion, to jedyna odpowiedż.

Z tyłu domu, całkiem na uboczu skamle i szczeka starszy pies, który tylko nocą jest niekiedy spuszczany.
Drugi, wzięty tego lata piszczy i skamle, łasząc się do jej nogi, ale  ona odpycha go brutalnie nogą.
To Adaś kiedyś tak rzucił Wandzię o beton, że była cała we krwi.
Myślę... dlaczego w szkołach uczą tylu różnych bzdur.... !!!
I dlaczego...  Empatia nie jest pierwszym i podstawowym przedmiotem szkolnym!!!

Mówię do sąsiadki, że wezmę tego kotka. Absolutnie nie chce o tym słyszeć. Są do niego przywiązani, choć on nigdy nie był w domu. A koty są im potrzebne, bo myszy sie rozplewiły  i nieważne,że one nawet się nie ruszają, aby je złapać... i dlatego latem wezmą dwa nowe koty od jej brata!  Myślę, że się przesłyszalam... i mówię, ze jeśli zwierzęta czują się kochane i nakarmione, to napewno będą łowić!
Moje słowa, trafiają w próżnię, tutaj, w tej rodzinie.

Powinnam... wiem, dobrze wiem, co powinnam! 
Ale... jestem skazana na tych ludzi, tu na tej wsi, to moi najbliżsi sąsiedzi i gdy potrzebuję pomocy, tylko oni mogą mi jej udzielić!
I ta prawda mnie powala... pokazując mi całą moją bezsilność!


Wracam. Jadę wzdłuż ściany lasu. Las zawsze jest piękny, dostojny i szlachetny. Przyroda nigdy się nie skala... A człowiek?!
Obok mnie Wandzia, szczęśliwa, kochana, ufna.  Chociaż ją zdołałam uratować, myślę i czuję jak fala wsciekłości mnie zalewa!
A bezsilność... to najgorsze ze wszystkich uczuć, dławi w gardle. Chce mi się wyć, krzyczeć...i  jak dobrze, że nikt nie słyszy !
Wsi spokojna... wsi wesoła...! Tak długo cię szukałam i w końcu... znalazłam, wybierając tę... jedną,  jedyną,  spośród tysiąca innych!

I tylko idylli brak!
Ale... czy życie to idylla?!
Przecież to... płacz i śmiech,  radość i rozpacz, ból i krzyk! Życie to...  jak opera, w której żadnego z tych uczuć, nie może zabraknąć!
I może... tylko wtedy, człowiek wie, że żyje naprawdę!? Tak prawdziwie! Tak... jak ja, tutaj... w mojej wsi!


 
















.










49 komentarzy:

  1. Amelio...To prawda. Nie ma ideałów. Idylli bez skazy. Wszystko zalezy od tego, co widzimy, co jest dla nas ważne i jak wiele potrafimy unieść. Jesli mamy cel, ideały, marzenia oraz własne czyste sumienie - jestesmy ocaleni. Mimo tego smutku, okruciestwa i zła, które napotykami i na które nie mamy wpływu.
    Żyjemy, gdzie zyjemy...Nie ma lepszych czy gorszych wsi. Wszędzie jest mieszanka tylu róznych postaw, tradycji, nawyków, rażących nas albo zachwycajacych zachowań. Czy w mieście było lepiej...? Tam może łatwiej sie schować pod tymi wszystkimi kulturowymi naleciałościami, w tłumie bezosobowym, w instytucjach i pozorach. Na wsi nas mniej i dlatego wszystko widać wyraźniej.
    Tylko w naszym domu, w obrębie naszego gospodarstwa jestesmy w stanie budować swoją arkę. To i tak duzo. A poza tym często ci spoza arki, ci co nas tak przerażają, ci co nas odsuwaja poza nawias - oni czasem pekają. Pojawiaja sie w ich postawach jakieś drobne zmiany. Moze cos dobrego przenika od nas do nich...Moze czasy sie zmieniają...
    Jestesmy tu, gdzie jesteśmy. My i nasze zwierzęta. nasze szczęście, nasza dola wybrana...Tyle w niej blasku, co ciemnej goryczy. Ale tak chyba musi być.
    Tulę Cię mocno Amelio (szkoda, że nie mieszkasz w mojej wsi!:-))***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Los skierował mnie do tej wioski... do tego miejsca i tak widocznie miało być, wierze w przeznaczenie...

      Usuń
  2. Amelio, przytulam Cię i powiem za Olgą: szkoda wielka, że nie mieszkasz w mojej, albo sąsiedniej wsi. Wieś może nie jest najpiękniejsza, ale mieszka tu wielu naprawdę dobrych i życzliwych ludzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda Owieczko... Widzisz, wieś nie musi być najpiękniejsza, to ludzie są ważni!

      Usuń
    2. I dlatego jednak zostałam tu, choć miałam wielką ochotę znaleźć dom gdzie indziej. Doszłam do wniosku, że piękniejsze miejsce i piękniejszy dom nie gwarantuje mi tej życzliwości i takich sąsiadów (także w sąsiednich wsiach, nie tylko tych za płotem). Bilans wyszedł więc na korzyść tego miejsca. Pozdrawiam Cię serdecznie.

      Usuń
  3. Odpowiedzi
    1. Los dzieci, zwierząt zawsze najbardziej porusza...

      Usuń
  4. Amelio kochana, gdzie Ty mieszkasz? Tu nie zgadzam się z Olgą, bo sporo jeździłam po Polsce, pracowałam w różnych regionach (Pomorze z wioskami PGR, Bieszczady, Mazowsze, Mazury i nasze Podlasie) i kiedy z naszego regionu, gdzie wsie są może nie bogate, ale zasobne, rządne i dość życzliwe, a patologia jest marginesem, wyjechałam na tereny ziem odzyskanych, to przeżyłam szok. Tam to patologia była normą, tak jak to opisujesz. Przytulam Cię mocno i zapewniam, że my, cała Twoja wirtualna wioska, czekamy na Ciebie ze szklanką kawy czy herbaty, ciastem i kanapką. A może wolisz ziółka albo soczek? Usiądź, zagrzej się, porozmawiamy o wszystkim. Podzielimy się życzliwością, pokiwamy głowami nad smutkami, uśmiechniemy się z żartów. Jesteśmy, choć daleko, ale w sercu blisko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawa jestem jaki region konkretnie masz na myśli pisząc o Ziemiach Odzyskanych.

      Usuń
    2. A czy to ważne? Były to, wtedy jeszcze funkcjonujące, PGR-y, do których w latach 40 i 50 siłą przesiedlano całą patologię z większych miast. Było to szeroko pojęte Pomorze, myślałam, że to pieśń przeszłości, ale w zeszłym roku z podobną sytuacją spotkałam się na Mazurach.

      Usuń
    3. Myślę, że taka patologia występuje wszędzie, i wszedzie można spotkac ludzi wyzutych z sumień, nie majacych serca do własnych dzierci, a tymbardziej do zwierząt...
      Jak dobrze mieć tylu wirtualnych przyjaciół i wiedzieć, że czekają ze szklanką gorącej herbaty... Dziękuję!

      Usuń
  5. Nie jest łatwo na pewno mieszkać na wsi... Ja mieszkam w mieście, a marzę o wsi... ale właśnie takiej idyllicznej, jak piszesz... jak z moich wyobrażeń... Tylko czasem głos rozumu puka mi w głowe i pyta, czy zwariowałam..... Na wielu wsiach polskich jest tak jak piszesz...
    Życzę Ci wszystkiego dobrego, byś czuła się u siebie jak u siebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzisz,gdy szuka sie domu, należy na tak wiele rzeczy zwracać uwagę... że, często zapomina się o tej jednej bardzo ważnej - o sąsiadach. O tym sie naprawde nie mysli, a potem okazuje się tak jak u mnie. Tylko, że pewnie wtedy musielibyśmy szukać ideału... a ideałów niestety nie ma!

      Usuń
  6. Całym sercem podpisuję się pod postem Jagody nie gorzkiej. :)
    Amelio kochana byłoby wspaniale gdyby wszystkie te domy zasiedlili "miastowi", bo tym "ludziom" nie należy się bliskość ze zwierzętami i Naturą, są niestety bardzo obolali od gniewu złości i zazdrości. Przepiją swoje życie, bo tylko tak potrafią żyć. Patologia nie bierze się z niczego, tylko to widzieli tego się nauczyli i to znają.
    Zapraszam na herbatkę ziołową ciepło i serdecznie przytulam. ♥
    Amelio koniecznie trzeba ogrodzić posiadłość, koniecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak własnie jest jak piszesz... ci ludzie nie zasłużyli na to , aby zyć w tak pięknych miejscach, oni nawet tego nie dostrzegają, a tymbardziej posiadać zwierzęta, a dzieci?! Najbardziej zal mi właśnie tych dzieci i zwierząt, nie potrafiacych obronić się przed okrucieństwem swych 'bliskich", którzy stali sie ich oprawcami !
      O, ziołowa herbatka dobra na wszystko! Dziękuję.

      Usuń
  7. Podziwiam Cie niezłomnie za Twa odwagę mieszkania na takim odludziu.....
    Dzielna kobieto pozdrawiam serdecznie....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odludzie jest piękne...tylko ludzie nie zawsze!

      Usuń
    2. oj tak!!! Zyczę Ci za to wspaniałych odwiedzających:):):
      Do miłęgo!!!!!

      Usuń
  8. A mówiono, że słynna "Arizona" Borzęckiej to zafałszowany obraz wsi popegieerowskiej i ustawka.
    Czy aby naprawdę?

    OdpowiedzUsuń
  9. Smutna ta Twoja opowieść o wsi... Z tak wielką patologią trudno walczyć. Płakać mi się chce nad losem dzieci i zwierząt. A bezsilność jest straszna. Jak ja Cię podziwiam...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma mnie za co podziwiać, nic takiego nie zrobiłam, zamieszkałam tylko na wsi, dla której też nic nie zrobiłam...choć najpierw chciałam walczyc z tą patologią, tylko nie wiadomo, jak się za to zabrać, skoro już sam jej widok poraża!!

      Usuń
    2. Podziwiam za to, że dajesz tam radę. Ja bym nie wytrzymała. A walka z patologią, przynajmniej w pojedynkę, jest niemożliwa. Znam podobne sytuacje. Niektórzy ludzie nie są w stanie zawrócić z obranej przez siebie drogi. Można to zgłaszać do GOPS-u. Dużo zależy od tego, jacy ludzie tam pracują. Oni czasem nie chcą a czasem boją się reagować.
      A może jednak coś zrobiłaś dla tej wsi? Wyremontowałaś dom, zaprzyjaźniłaś się z dziećmi... Jeśli coś może pomóc tym dzieciom, to odrobina dobra, którą doświadczą w życiu.

      Usuń
    3. A zdrugiej strony zazdroszczę uroków życia w ciszy, z dala od miasta. No cóż... Nie może być chyba idealnie. Patologia zdarza się wszędzie, w różnym natężeniu.
      Nie mogę przestać myśleć o tych dzieciach...

      Usuń
  10. to co opisałaś jest takie prawdziwe, co prawda moja wieś nie jest w całości taka jak twoja ale doskonale rozumiem o czym piszesz, widzę to na codzień w najbliższym sąsiedztwie. słów brak. ale wirtualnie przytulam i zapraszam na herbatkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję... i może ją kiedyś wspólnie wypijemy!

      Usuń
  11. Smutni Ci ludzie i ich życia. Smutne, że zatargi i zadry utknęły tak głęboko, że zdławiły głos rozsądku. Ja Ci życzę dużo odwagi bo z takim dobrym sercem nie wiem ile zdołasz udźwignąć takich sytuacji. W moim życiu takie przypadki o jakich piszesz to nieliczne wyjątki, nie wyobrażam sobie jak to jest mieszkać wśród takich ludzi, wiem że na pewno nie jest lekko. Ściskam mocno :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tych ludzi mi nawet nie żal, jedynie ich dzieci i zwierząt, to one są ofiarami... i to one bedą tworzyły nasze społeczeństwo, jakie ono bedzie... nawet o tym nie myślę! Tak, lekko nie jest, ale cóż... tak wybrałam...

      Usuń
  12. Wszystko to prawda ...Bida z nedza i to nie dlatego ,ze winien rzad ,ludzie itd,itd...Patologia tworzy patologie i moga obrazic sie mieszkancy wsi ...Od razu widac gdzie mieszkaja naplywowi ludzie ,bo ogrodzenie ,trawniki i biale sciany ,a kawalek dalej syf !!!..Smutne to wszystko ,ale i wkurzajace!!! Stac na piwo i wodke ...jest czas zeby siedziec pod sklepem i plotkowac o tych h_ _ _ch ze wsi i w rzadzie i piwko i jakie to wszystko p_ _ _ _ _ _ _ _ _ne ..a nie ma czasu zeby zakasac rekawy i porobic ...ale takiego juz nie nawrocisz...niestety ! :( Wiesz Amelio ...mieszkasz od nich daleko ..ma to swoje plusy ...nie widzisz tego ! Minus taki ,ze nie bedziesz mogla liczyc na niczyja pomoc ! Smutne to :(...,bo jest powiedzenie ,"ze dobry sasiad wiecej niz rodzina !"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze wiem co to znaczy dobry sąsiad, przekonać się o tym można najbardziej mieszkając właśnie na wsi... a ja niestety na dobrych sasiadów liczyć nie mogę... i tak sobie myślę niekiedy, co dalej?!

      Usuń
  13. Ameli, to strasznie smutne co piszesz.
    Smutni ludzie, smutne zwierzeta. jakby wpadl im do serca odlamek zimnego szkla,lustra, z bajki o Krolowej Sniegu. Tylko, ze to nie bajka.

    OdpowiedzUsuń
  14. Mieszkam w zasobnej Wielkopolsce, na wsi - też nie biednej. Jest i patologia, a jakże, ale to margines. Jeśli ktoś ma porządny, dostatni dom i wypasione auto, o ciągniku nie mówiąc, nie znaczy wcale, że nie jest patologią. Jak jeden mąż, niezależnie od statusu i zasobności portfela, mają do zwierząt taki stosunek, o jakim piszesz. PATOLOGICZNY. Przed domem chodnik w mauretańskie wzorki ułożone z kostki brukowej w 5 kolorach, a na podwórzu pies na kupie gnoju przywiązany łańcuchem do wbitego tam kołka, bez dachu nad głową.
    Jednym z kryteriów w szukaniu domu na wsi było to, by nie była to wieś popegeerowska. I nie jest, ale niewiele to zmienia, zapewniam. Może mam pecha, nie wiem. Może za często zaglądam w opłotki?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzisz, tych ludzi to mnie nawet nie żal, a niech się zachleją na amen... tylko te dzieciaki i ten ich stosunek do zwierząt, no i one same, te biedne zwiarzaki... to jest najtragiczniejsze w tym wszystkim!

      Usuń
  15. Amelio, bardzo mnie poruszyłaś swoim postem. Przywołałaś te dawne wspomnienia o wsi. Poczułam ten pachnący chleb w siatce. Te kobiety przystające w grupkach,żeby pogawędzić. Zobaczyłam sąsiadkę wołającą, żeby zbierać papierówki, bo lecą, a tyle ich, że szkoda nie jeść...Zobaczyłam te otwarte wrota, może było spokojnie przejść przez czyjeś podwórko na drugą stronę wsi do innych domów, było krócej.
    Tamtej wsi już nie ma. To bogata, czysta i zadbana wieś. Zamknięta, odgrodzona betonowymi i kutymi płotami. Nie ma kobiet stojących grupkami, o sąsiadach nie chce mi się pisać. Nie lepiej jest na mojej mazurskiej wsi, choć wieś jest biedna. Wszechobecny alkohol od rana do nocy. Też mi się wydaje, że Ci ludzie nie widzą tego, co obok nich. Nie widzą wschodów i zachodów słońca, nie czują zapachu sosen. Prowadzą wojny sąsiedzkie, często bywa policja...Dlaczego? Dlaczego tak to się wszystko zmieniło? Chyba mi się chce płakać:(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba tak , takich wsi jak te z naszego dzieciństwa juz nie ma... teraz wszędzie porządek, asfalt, wypasione domy z neogotyckimi wieżyczkami, wysokie płoty... wszystko zamknięte przed swiatem i ludżmi... a w srodku co... patologia w najlepszym wydaniu!!!
      Albo bida z nędzą i też patologia!
      Mnemo, wierz mi ja wyłam, gdy wracałam z tej mojej wsi!!!

      Usuń
  16. I ja marzyłam o wsi, gdzie się domu nie zamyka na klucz, tylko na haczyk, by wiatr ich nie otwierał. Ale czy takie wsie są gdzieś jeszcze?
    Czytałam te Twoją odyseję przez wieś i zgroza podnosiła mi siwe włosy. Cały czas miałam nadzieję, że może w trzecim, może w piątym, może w siódmym ... powieje nadzieją i znajdziesz pokrewna duszę.
    Jest tak, że dom nas zauroczy albo czereśnia przed nim, albo widok ze schodków albo studnia i już nas ma, już kupujemy ruderę bo chwyciła nas za serce. A trzebaby i rozsądku by sprawdzić co z dojazdem, z sąsiadami, z mediami, z ziemią. Takie to nasze miękkie serca. Zresztą te rozsądkowe sprawy wyłażą dopiero później, gdy już zainwestowaliśmy czas, uczucia i forsę.
    Przytulam serdecznie Amelio.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzisz Krysiu, to właśnie tak jest ... że ten urok starego domu cię powali na kolana i nic więcej juz się nie liczy...miłość zaślepia!
      A poza tym, wszystko wychodzi w "praniu"!

      Usuń
  17. Odpowiedzi
    1. Marysiu, wierz mi ,bardzo bym chciała żeby to był tylko sen...

      Usuń
  18. Idylliczna wieś istnieje, ale trudno ją znaleźć.
    Mentalność ludzką ciężko jest zmienić. Czasami się udaje, a czasami niestety nie.
    Smutne jest t,o co piszesz. Czasami odnoszę wrażenie, że taki krajobraz przeważa w Polsce.
    Mam nadzieję, że kiedyś z czasem, to się zmieni.
    Życzę Tobie, byś znalazła w tych okolicach, które tak pokochałaś, bratnią duszę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czesto zdarza mi się mysleć..odejść, czy zostać...?

      Usuń
  19. Natomiast w naszej wsi mieszkańcy są życzliwi i sympatyczni i mimo, że też mieszkam na uboczu wsi, to jakoś czuję się związana z moją wsią i z tymi ludźmi, a nawet z ludźmi ze wsi obok, którzy też z uśmiechem uchylają rondo kapelusza kiedy jedziemy rano do pracy. Są małe ploteczki, jakieś drobne niesnaski, ale to tylko element folkloru chyba każdej wsi, a są one niegroźne. Chyba mieliśmy szczęście.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to wielkie szczęscie mieszkać w takiej wsi, ja dopiero teraz, mieszkając już tutaj o tym się przekonałam!

      Usuń
  20. Od Natalii dobre wieści z Warmii, ode mnie z Mazur też pomyślne.
    Mieszkamy też na kolonii, między dwoma wsiami. Spotykamy się tu z wielką życzliwością i pomocą. Wokół wiele b. kreatywnych ludzi, stale czegoś uczymy się od nich, spotykamy się, mile spędzamy czas. Wakacje nasze wnuki spędzają z tutejszymi dzieciakami. Oczywiście są wyjątki, ale raczej marginalne.
    A najbliższe sąsiedztwo to wspaniali ludzie, niczym najbliższa rodzina.
    Do elkiblog - co zmieni ogrodzenie posesji?
    Murem ogrodzić ponad 4 ha w naszym przypadku? Ale od czego mamy się izolować? Podoba nam się tu ten bezkres i wolność, wśród pól i łąk, przy lesie czujemy się cząstką otaczającego nas świata, integrujemy się z nim, oddychamy pełną piersią, chłoniemy każdym zmysłem ... bez ograniczeń.
    Smutny post, bardzo poruszający, bo tak naprawdę to miejsce tworzą ludzie, a Ty Amelio samiusieńka, jak palec. Przykro czytać o takich miejscach i takich ludziach, i o rozdarciu.
    Uściski serdeczne

    OdpowiedzUsuń
  21. Się prawie poryczałam... Można popaść w depresję.
    Mam nadzieję, że nie wszędzie tak bywa.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  22. Gdy czytam ten przygnębiający opis to przede wszystkim rozumiem bezsilność w zetknięciu z takim ogromem bezmyślnego i jakby wrodzonego okrucieństwa.
    Zaraz potem przychodzą mi na myśl moje narzekania na sąsiedztwo. I głupio mi bo zupełnie zapomniałam o tym, że niestety jest wiele podobnie beznadziejnie smutnych miejsc.
    To mój przysiółek jawi się jako miejsce niemal idylliczne. Owszem jest kilka problemów - hodowla psów, " trujący" sąsiad lakierujący pokątnie auta, czy hałaśliwi sąsiedzi. W zrujnowanym z lekka domu mieszkają drwale - górale, ale całe dnie spędzają na wyrębie, a nawet jak popiją to tak jakby ich nie było. A na weekendy gnają do żon. Żadnej patologii !
    Wielka szkoda, że o takich miejscach jak Twoja wioska zwykle nie udaje się nie pamiętać.
    I każda radość jest niezupełna i nie do końca.
    Serdecznie pozdrawiam - jestem tu pierwszy raz, ale na pewno nie ostatni.
    Andzia - z bloga "zapiski spod lasu"

    OdpowiedzUsuń
  23. O takich miejscach i ludziach czesto się zapomina. Dorośli swoimi postawami "uczą" dzieci jak żyć, uczą bycia bez uczuć, przetrwania dnia za pomocą czegoś mocniejszego, uczą braku miłości do wszystkich... To takie smutne i żałosne, a najbardziej martwi to, że te dzieciaki nie mając innych wzorców bedą podobne do swoich rodziców.... Czy można to jakoś zatrzymać?

    OdpowiedzUsuń
  24. smutne... cholernie smutne co piszesz ale niestety prawdziwe... i skąd ja to tak dobrze znam ?
    pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń