"Podróż na tysiąc mil rozpoczyna się od pierwszego kroku"

19.01.2012

Wystarczy znależć dość dobrze zrujnowany domek w środku lasu... i zamienić go w chatkę z piernika....

... a potem należy wziaść jedną miarkę gliny, dwie miarki piasku.... trochę wody... wsypać garsć lnianych konopii lub garść słomy... albo sieczki... do tego dodawać chudy twaróg, bądż mleko... może być również maślanka... jak kto woli... kilka jajek i mąkę ziemniaczaną... na koniec trochę lawendy... i kilka płatków roży.... i wymieszać to wszystko w wielkim garze... i puszczając wodze fantazji... rzucić na scianę!
Oto gotowy przepis na dom. Dla tych, co kochają bajki. I jak to w bajkach bywa... przeszkodom i trudnościom nie ma końca. A im bliżej celu... o dziwo, tym ich więcej!!!
I tym oto sposobem, ja sama, znalazłam sie w samym środku... pewnej bajki.

Ale po kolei. Wrócę więc znów do tamtego września.

Tak więc, gdy w dwóch południowych pokojach tynki w końcu... po-prze-kwi-ty-wały... pos-chły i... po-pło-wiały... przybierając zupełnie nieoczekiwany łososiowy kolor, a ja pełna euforii... szykowałam sie do następnego etapu, czyli malowania... moja radość, niestety w oka mgnieniu się ulatniała... gdy przechodziłam na stronę połnocną, gdzie następował proces wręcz odwrotny... i tu tynki schły, ale bardzo powoli, a właściwie to... nie schły wcale.

I choć pogoda w tej końcówce września była naprawdę cudna.... to jednak dla gliny było już trochę póżno, chociażby ze względu na to, iż dość szybko nastawał chłód, co bylo dla niej bardzo zgubne w skutkach. Ale o tym wszystkim miałam sie dopiero naocznie przekonać.

W tym czasie nasza grupa uszczupliła się i po odjeżdzie miłej i dbajacej bardzo o nasza kuchnię polową wolontariuszki A, oraz córki, zostaliśmy w trójkę -K. nasz nieoceniony wolontariusz o zacięciu artystycznym, R. nasz pomocnik do tzw. robót specjalnych... jak np. kopanie dołów, czy też przewalanie gruzu, który to w tempie wysoce zadziwiającym przyrastał... no i oczywiście ja, główny sprawca wszystkiego!

Najwyższa więc pora zaczynać było malowanie. Farby miały być też gliniane. A jakże!
O glinianych farbach wiedziałam tyle, co nic. Czytałam, gdzieś, że do gliny, aby uzyskać kolor dodaje się jakieś farbki do farbowania tkanin lub plakatówki i że najlepsze są farby wodne!?
I na tym moja wiedza się kończyła.
Należało więc poeksperymentować, porobic próbki, porzucać je na ścianę, poczekać aż wyschną i wtedy wybrać tę odpowiednią. Ale, cóż na żadne eksperymenty nie było już czasu, ryzyko i tak było zbyt duże, że to wszystko nie powysycha!!!
Machnęłam na to wszystko ręką i postanowiłam stworzyć swoje własne farby metodą prób i błędów!?!? I jako pigmentu użyć ciasta wapiennego. I tym razem taplałam się nie tylko w błocie ale i w wapnie, ktore mieszałam z wodą ręcznie w wielkim dole przed domem.
Widok przedstawiałam iście opłakany, jak orzekł K, który sam zresztą nie wyglądał wcale lepiej,
mieszajac ręcznym mieszadłem glinę z wodą w wielkim baniaku... która rozpryskiwała się we wszystkich możliwych kierunkach, oblepiając go dokladnie z góry na dół. Był więc, nie gorzej niż ja, utaplany w... błocie.
A tym razem do naszej mieszanki dodawaliśmy... jajka i krochmal z mąki ziemniaczanej, który to ja osobiście w wielkim garze... wielką łychą warzyłam w naszej polowej kuchence.

Po okolicy znów rozniosły się wieści, że robię jakieś dziwne... ziemniaczane tynki i co ciekawsi zaglądali. K. twierdził, że jak tak dalej pójdzie to i... jaka Wyższa Władza może zawita... i może w końcu... jakie dofinansowanie do tego... bagna dostanę... bo teraz to i na ekologię się stawia... podobnoż!!?

Niestety... Wielcy tego świata nie zajmują się przecież takimi duperelami... tylko ważnymi sprawami wagi państwowej... o czym K. pewnie już zdążył zapomnieć... przebywając na tym odludziu... więc tylko... Mali tego świata nas odwiedzali... kiwając jedynie głowami, lub trzymając się za brzuchy w... zdrowym ludzkim śmiechu!!!
A niech tam!!! Niech się ludziska chodż trochę pośmieją!!!

Tak więc, w takim oto klimacie, przystąpiliśmy do malowania.
Malowaliśmy pędzlami, ja ściany, a K. sufity, wszystko dwukrotnie. I chwilami miałam wrażenie, iż maluję obraz na wielkim płótnie... I byl to chyba najprzyjemniejszy etap naszej pracy, farby tak szybko schły, a ja doszlam do wniosku, ze mogłabym z powodzeniem zostać malarzem pokojowym.
A ściany przybrały kolor... piernika w mlecznej czekoladzie. Były trochę ciemne, mimo zatarcia woda, ale... gdy przyjdzie lato, to pewnie znów tak pięknie popłowieją i zrobią się... może znów łososiowe lub przybiorą... jakąś inną nieoczekiwaną barwę!? Kto wie?...
A teraz, na zimę niech więc będzie czekoladowo. To dobry i rozgrzewający kolor. A ja, no cóż, mam wciąż słabość do czekolady.

Tak więc, gdy pokoje południowe zostały pomalowane i musiały jedynie powysychać, zabraliśmy się za malowanie kuchni i korytarza. I tu zrobiło się dość problematycznie, gdyż dodałam,niestety za dużo krochmalu i farby zaczęły niespodziewanie pękać.
Ze zgroza patrzyliśmy na efekt naszej pracy i niestety nie pozostawało nic innego, jak tylko zdrapywanie farby. Zdrapywanie farby... ale tak, aby nie uszkodzić tynku, łatwo powiedziec... a w efekcie okazało sie to niezwykle trudne. Mozolna i beznadziejna praca. Mieliśmy naprawdę dosyć, nie wiedząc, iż najgorsze dopiero przed nami...!!!
I niestety, tynku nie udało się nie uszkodzić... i ściany takie już pozostały, nierówne... i jakby podrapane. Na to nałożyłam, nie majac już innego wyjscia, jako, że na nowy tynk nie było już po prostu czasu... farbę, dodając jedynie więcej pigmentu wapiennego, aby było jaśniej. I kolor wyszedł... waniliowy! Całkiem dobrze prezentujacy sie na podrapanych i nierównych ścianach kuchni i korytarza.

I gdy z częścią południowa domu udało nam się jakoś uporać, to część północna i łazienki przyprawiały o zawrót głowy!!! W łazienkach wprawdzie twarogowy zapach z dnia na dzień wyrażnie się zmniejszał, ale za to na ścianach pojawiały sie szaro-białe, puchate, nawet dość niebrzydkie, przypominajace... letnie dmuchawce... wykwity!!!
Najgorzej było jednak w obu północnych pokojach... tam nie dosć, że praktycznie nic nie schło, to na dodatek na ścianach tworzyły się... wielkie czarno-siwe plamy pleśni.
Jednym słowem nasze tynki przeżywały powtórne... kwitnienie!!!

Krótko mówiąc zaczęło się robić maaaaakabrycznie!!!

I wtedy zaczęło się wielkie osuszanie!!! Wszystkim czym tylko się dało... pożyczonymi farelkami, elktrycznymi grzejnikami, grzałkami, a w końcu wielką benzynową, niemiłosiernie cuchnącą machiną.
Na nic wszystko się zdało, plamy znikały, aby nazajutrz pojawić się ponownie!!! Co było dla nas jedną wielką niewiadomą!!!
I to zwłaszcza na jednej ze ścian,tej łaczącej dwa pokoje, na której mieściły się kiedyś drzwi, teraz już zamurowane. Czyżby tutaj kryła się przyczyna wszystkiego, myśleliśmy, patrzac z przerażeniem na kwitnące tynki!?
I wtedy to, po raz pierwszy miałam naprawdę dosyć gliny. I co gorsza, ani cienia pomysłu... co dalej!!??


I na tym Kochani, aby Was tak całkiem nie zanudzić, na razie zakończę, jako, że tym razem i bez-zdjęciowo będzie. Córcia pożyczyła aparat z moimi fotkami. Więc czekać muszę, aż znów któregoś dnia wpadnie do wiejskiego domu.
Miłego wieczoru zatem życzę.

17 komentarzy:

  1. o matko! jak czytam o wykwitach to aż mnie mrozi...chyba nie dałabym rady- szacun wielki!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zanudzić???!!! Dziewczyno, przerywasz opowieść w najciekawszym miejscu. To powinno być karalne:-)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Jakie zanudzanie?! Znowu wzmagasz napięcie, niczym mistrz horroru ;-)) A ja nie mogę doczekać się... finału, i to z happy endem!
    Jesteś szalona, ale tak pozytywnie ;-))
    Ściskam czule!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dobrze, ze nie uznali ludzie, że jesteś czarownicą. Glinę miesza się z różnymi tlenkami żeby ją zabarwić, a gotowe kolorowe barwniki do gliny można kupić w specjalistycznych sklepach.

      Usuń
    2. Olgo,
      dałabyś radę, gdybyś musiała, ja nie miałam wyjścia, nie miałam już nawet dokąd uciekać... no chyba, że na miotle do lasu... jak to jędze czynią!!!

      Asiu,
      ale dzięki temu... będziesz do mnie zaglądać... przynajmniej, aby dowiedzieć się tego końca!!!
      A do końca jeszcze troszeczkę... u mnie przecież dopiero piękny wrzesień!!!

      Inkwizycjo,
      masz rację... wszystkie jędze są szalone... i dlatego pewnie u mnie trochę horrorystycznie się dzieje!
      Ale możesz być spokojna... bajki przecież zawsze kończą się happy endem!!!

      Wonne Wzgórze,
      ech, może i uznali... ale na stosie nie spalili... więc tak żle nie było!
      Co do farb, to masz rację,w specjalistycznych sklepach w dużym mieście napewno bym je dostała... ale ja się spieszyłam, chcąc już to mieć za sobą. Teraz, już bedę wiedziała, przeżyłam to na własnej skórze i na własnych błędach się nauczyłam!!!

      Usuń
  4. Ja mojego domku szukac bede pod koniec lata, zdecydowanie musi byc zruinowany, w lesie ale jeszcze jeden warunek: pod wschodnia granica :) a potem dopiero zacznie sie zabawa! Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kamphoro,
      szukaj... swojej bajki! Ona zresztą już gdzieś tam na Ciebie czeka... bo jeśli jest marzenie, to i plan gdzieś zapisany!!!
      I tylko... żeby ten ogień w duszy nie wygasł!!!

      Usuń
  5. Przerywasz jak najlepsi Mistrzowie Grozy!!!

    To nieludzkie!


    Dalej Amelio!


    Pzdr.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I czyż Wam nie wiadomo,że jędze uwielbiają grozę!!!
      Jeszcze tylko troszeczke polatam na miotle po swoim lesie... i bardzo proszę będzie ciag dalszy!

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  6. Hymm...ale to nie będzie tak zakwitać co bardziej wilgotny miesiąc? Jesteś odważna, ja bym się bała, tak eksperymentować z tym serem i innymi. A że wierzę iż wszystko zakończy się szczęśliwie, może jakiś podręcznik o tym jak gliną tynkować napiszesz? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie będzie zakwitać,jeśli tylko tynk wyschnie to zrobi się twardy jak beton i wtedy już nic złego się nie dzieje.
      Ja też się bałam, ale nie miałam wyjścia i musiałam w to brnąć dalej.
      Może i napiszę jak już wszystko ogarnę!

      Usuń
  7. Amelio, Ty możesz już prowadzić warsztaty "w glinie", wiesz o niej wszystko, i odważna jesteś, podziwiam.
    Pozdrawiam serdecznie i czekam na dalszy ciąg.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, Mario, wszystkiego na pewno nie wiem, ale dużo się nauczyłam na własnych błędach, czyli mam tak zwaną praktykę,a to dużo.
      Tak warsztaty z chęcią, mam zresztą takie plany.
      Pozrdrawiam serdecznie.

      Usuń
  8. Amelio zadziwiasz mnie z każdym następnym postem...jesteś niesamowicie pracowita, pomysłowa i wytrwała!!!! Nie wyobrażam sobie rozrabiania takiego klajstru z dziwnych składników:))) Twoje opisy prac, ciężkich prac czytam jak najlepszą powieść przygodową!!!!Tak mnie ciekawi obejrzenie tego Twojego dzieła, że nie masz pojęcia...już widzę czekoladową ścianę i ten kolor waniliowy toż to takie smakowite:))) Wcale mnie nie nudzisz...czytam z ogromną przyjemnością - siedząc w cieplutkim domku i przy smacznej kawusi:))) Pozdrawiam Cię najserdeczniej i trzymam kciuki za wysychanie północnej części domu!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie, Graszko, to wszystko co się działo to,gdy teraz na to patrzę z perspektywy czasu,to jak jakaś powieść przygodowa,bo przygodom faktycznie nie było końca! I właściwie te najlepsze bedą sie dopiero zaczynać!!!
      Więc miłego dalszego czytania i pozdrawiam!!!

      Usuń
  9. Ogrom włożonej pracy rekompensuje urok pięknego , starego domu.
    Życzę wytrwałości w pracy - bo naprawdę warto.
    Zapraszam do mnie.
    Pozdrawiam Katrin

    OdpowiedzUsuń