Czas plynie, swieta dawno minely i maj w pelni. I wiosna w calym swoim rozkwicie, a mnie jakby to nie dotyczylo, tak jakby wiosna nie miala do mnie dostepu. Choc ona tak bardzo daje znac o sobie... Jak zawsze. Jak co roku. A u mnie glucho.
Coz, opieszala jakas sie zrobilam. Opieszala i... posypana... tak mozna byloby ten moj stan okreslic. Za duzo niewiadomych... ktore moze z czasem... jakos same sie rozwiaza, uloza... w jakas logiczna konkretna calosc, ot, tak po prostu, same z siebie?
Jak brakujace czesci puzzle?
I choc wprawdzie nie moge powiedziec, ze nic nie robie w sprawie... remontu... bo przeciez, czyz te setki godzin spedzanych dziennie przed monitorem, na czytaniu roznych stron budowlanych, na wchlanianiu tej calej wiedzy remontowo- budowlanej, az do calkowitego wyjalowienia umyslu i wszechogarniajacego wstretu do wszystkiego, co nierozerwalnie wiaze sie ze slowem - remont... to malo?!
A jednak, nieodparte wrazenie, iz wciaz stoje jakby w miejscu, nie opuszczalo mnie. Zaprzestalam nawet, do czego musze sie niestety ze wstydem przyznac, wchodzenia na zaprzyjaznione blogi... ktore przeciez tak chetnie odwiedzam... Coz, ogolne zniechecenie, przesyt migajacego ekranu a raczej tzw. komputerowy wstret... wprawily mnie w rozne, blizej nie dajace sie okreslic stany ducha... a raczej w jeden calkiem konkretny stan, ktory mozna by bylo zdefiniowac jako tzw. ogolne zdolowanie... I pewnie tak bym trwala w tym stanie... gdybym nie powiedzialam w koncu - dosc!
I gdyby moja corka, bedaca niemym swiadkiem moich stanow ducha nie zarzadzila w koncu... wyjazdu. Wyjazdu do chaty. Wyjazdu i wspolnego ogarniecie sytuacji. I ustalenia jakichs tam... dalszych dzialan. Dzialan ewentualnych, jak podkreslila z naciskiem.
Myslalam wiec, ze sie przeslyszalam.
I to wlasnie ona. Ta, ktora przed rokiem, w ow czerwcowy dzien, po raz pierwszy i jak sie wtedy wydawalo, ostatni, przekroczyla prog chaty... witana radosnie przez... wytaczajacych sie z glebi chaty na nasze powitanie... trzech roslych panow tzw. okolicznych meneli.
Panowie owi na tle rozpadajacej sie chaty.... tworzyli bardzo malowniczy obraz, ktory to niezwykle wyraziscie zadzialal na wyobraznie mlodej osoby... powodujac reakcje natychmiastowa w postaci... ucieczki.
Ucieczki na zawsze, jak to okreslila wowczas, moja rezolutna corka.
Uciekala, a ja nie majac wyjscia, uciekalam za nia.
I pamietam, jak to w pobliskim lesie, do ktorego obie wpadlysmy niemalze bez tchu... wyrzucala mi prosto w oczy... te moja, niczym nie dajaca sie wytlumaczyc i niczym nie dajaca sie usprawiedliwic... nieodpowiedzialnosc i... cala reszte, zapowiadajac zdecydowanie, iz noga jej wiecej tu nie postanie.
I gdy ja ze lzami w oczach probowalam wyjasniac, argumentujac, ze... to przeciez cos cudnego uratowac stary dom i tchnac zycie w szlachetna forme?!... i... ze... ten dom zanim mnie przyjmie... musi bezlitosnie wystawic na proby?!... i czy pojscie utartym szlakiem... nie oznacza utraty marzen?!
... i ze przeciez... istnieje w koncu cos takiego jak... milosc od pierwszego wejrzenia... nawet jesli... jest to milosc do popadajacego w ruine domu?!
Ech... i wtedy juz sama przestalam w to wszystko wierzyc. A ona machala tylko reka, nie wiadomo, czy odganiajac sie od chmary krazacych nad nami komarow... czy tez od moich slow. I tylko jedno nie ulegalo watpliwosci, iz z pewnoscia przedstawialysmy dosc dziwna i osobliwa scenerie w tym lesie.
I jak dzis pamietam ow dzien, gdy niemalze do zmroku siedzialysmy w tym przekletym lesie, ku niewatpliwej uciesze komarow, nie majac odwagi ani na powrot, ani tym bardziej, nie wiedzac co dalej.
I od tamtego dnia minal rok. Rok, w ktorym wszystko sie zmienilo.
I teraz, po roku, znow obie przyjechalysmy do chaty. I gdy ona stanela przed nia, zdumiala sie na jej widok. Rozsypujaca sie ruina, ktora tak dobrze pamietala, nabrala ksztaltu domu.
I widzialam nieukrywany podziw w jej oczach. Podziw nie tylko dla domu ale i nawet dla calego tego obrosnietego chaszczami, przypominajacego dziki ogrod obejscia.
Podziw, ktory utwierdzil mnie w przekonaniu, ze jednak to... cos tak bardzo niekiedy nieodpowiedzielnego... jest byc moze, czyms najlepszym, co mogloby sie w zyciu przytrafic?!
I tak w ciagu nastepnych trzech dni zabralysmy sie do pracy. Zakupujac na poczatek, kolejna, ktoras tam z rzedu taczke i kolejna, ktoras tam z rzedu lopate, zrobilysmy plan prac, choc i tak wiadomo bylo, ze sie jego nie bedziemy trzymac. Zaczelysmy wiec od odgarniania pozostawionej przez ubieglorocznych "fachowcow" fury piachu sprzed domu. Piach, ktory w niektorych miejscach w polaczeniu z woda i cementem stworzyl tam, gdzie w ubieglym roku rosly resztki kwiatow... sadzonych jeszcze reka Heleny, twarda warstwa betonu, ktora teraz jedynie koparka bedzie mozliwa do usuniecia. Moje usilne wowczas prosby do owych panow, aby uwazali na kwiaty, trafialy i tak w proznie. Dzika zlosc opanowala mnie na mysl o zabetonowanych kwiatach i jeszcze wieksza na mysl o ich bezmyslnych sprawcach.
Ale gdy tylko chwycilam za szpadel, poczulam sie w swoim zywiole. Chyba wlasnie tego mi brakowalo. I zapomnialam o wszystkim. A wiec to prawda, ze praca to apogeum na wszystko?! Pracowalysmy wiec ramie w ramie. A ja czulam, jak balsamem splywa na mnie jakis niezwykly spokoj ducha. Czulam jak ta ziemia oddaje mi swoja energie i sile. I czulam jakis nierozerwalny zwiazek z ta ziemia... i poczulam sie jej nieodlaczna czescia.
I chwilami, gdy podnosilam wzrok z nad taczki, ocierajac reka pot z czola... i obejmujac wzrokiem to wszystko, co tylko wzrok mogl objac... i myslac o ogromie pracy, ktory mnie czeka... wydawalo mi sie wtedy, iz widze siedzaca na laweczce przed domem Helene... z rekoma splecionymi na kolanach i z nieco ironicznym usmiechem, patrzaca na mnie... jakby chciala dac mi do zrozumienia, iz moje obawy sa calkowicie bezplonne, bo.... skoro tysiace kobiet przede mna dawalo sobie rade, nie wylaczajac jej samej, wiec i ja podolam wszystkiemu!
I uwierzylam. I ze zdwojona sila wbijalam szpadel w ziemie... czujac wzbierajaca we mnie sile i jakas rozpierajaca dziwnie radosc. Corka krecila glowa, widzac, jak wychodza ze mnie geny przodkow... a ja pomyslalam, ze nie moglo byc inaczej... i ze w swoim kolejnym zyciu.... mialam zapewne zostac... rolniczka.
I zawolalam glosno, ze skoro juz los obdarzyl mnie tym wszystkim... a wlasciwie, gdy dom wybral mnie sobie... nietaktem byloby wiec.... sie jemu sprzeciwiac!
Dom... ?! Domem to to wszystko bedzie po jakichs tam.... kilkudziesieciu-kilku latach remontu... ! Dosc trzezwo zauwazyla coreczka.
I tylko Helena ze swej laweczki... potakiwala moim slowom. A poniewaz bylo pieknie, las szumial, ptaki koncertowaly jak oszalale, a lekki wiaterek tak delikatnie poruszal zachaszczonym obejsciem i drzewami... nic wiec nie bylo w stanie zmacic mojego stanu ducha.
A potem, zbieralysmy smieci, jeszcze te po panach fachowcach i butelki po nocnych libacjach mojego stroza, ktorych to nazbieralo sie, oj, niemalo, bo kilka wiader.
Stwierdzilysmy tez, ze jest bardzo sucho i w zwiazku z tym, zrezygnowalysmy z ogniska powitalnego, na rzecz skromnego pikniku pod czeresnia, bo przeciez i las tak blisko.
W dalszej kolejnosci podcinalysmy swierki, wycielysmy leszczyne zaslaniajaca jedno z wejsc do obory, uporzadkowalysmy ponarzucane w niej byle jak przez jasnie panow fachowcow belki i deski, zabezpieczylysmy okna przed kolejnymi wlamaniami.
Czerpalysmy wode ze strumyka i podlewalysmy nia posiane nasiona slonecznika.
Zrywalysmy miete, parzac aromatyczne herbatki i... rabarbar... ktory wyrosl w dawnym ogrodku Heleny.
I tak krok po kroku ogarnialysmy cale obejscie, ktore pod naszymi rekami budzilo sie jakby do zycia, odzyskujac dawny blask i ukazujac cale swoje zapomniane piekno.
A my dumne ze swoich osiagniec... odpoczywalysmy pod stara czeresnia.
I tak przez trzy dni. Praca i odpoczynek. I nowy naplyw sil i nowy naplyw energii, ktory daje praca w zgodzie z natura.
I ta nieodparta mysl, ze wszystko da sie zrobic. I ze to wszystko ma jakis niewyobrazalny sens.
Sens rzeczy prostych?!
I tak oto sezon remontowo-budowlany wreszcie zaczety!!!
I ja w swoim zywiole!
... poskladane drzewo po podcince
... i podciete swierki.
... i odpoczynek w cieniu czeresni.
I powtorne przezywanie wiosny, ktora tu na polnocy, przychodzi znacznie pozniej.
Jeszcze kwitnace jablonie.
A zakonczenie pracy nagradzaly... wypady nad morze...
... i zlota plaza...
... i morze po horyzont...
... i krzyk mew...
... i przedsmak zblizajacych sie wakacji!
bardzo dobrze,że Ci przeszło a córa -na medal!i widoczki piękne:)
OdpowiedzUsuńAleż pięknie rozpoczęłaś sezon! Witaj na pokładzie!
OdpowiedzUsuńPozdrowienia serdeczne
pięknie opisane..roboty zawsze jest w bród, gdzie się nie spojrzy :)..ja na bieżąco iglaki podcinam..zazdroszczę Morza :D
OdpowiedzUsuńAmelio ! Ciesze sie ,ze narezcie obudzilas sie z tego " zimowego snu !!!Czy Ty wiesz ile osob chcialoby byc na Twoim miejscu ?Pokazujac ta plaze i morze wprawilas mnie w zachwyt !Nie wiem ile km. masz do morza ? Ja tyralabym tam w kazda wolna chwile ,zeby byc blizej konca ,a wlasciwie blizej warunkow w ktorych juz mozna by tam mieszkac jako,tako ,a bedac na miejscu to wiadomo ,ze zrobi sie wiecej ...Kiedy tak czytalam Twoj opis,jaka to energia w Ciebie wstapila,po obejsciu domu i terenu ,przypomniala mi sie cudowna scena z filmu " Przeminelo z wiatrem " kiedy to Scarlet po powrocie zastaje zrujnowany i zniszczczony majatek ,posiadlosc rodzinna ...Delikatna ,rozkapryszona Scarlet chociaz podlamana ,zrozpaczona postanawia ,ze odbuduje posiadlosc !!! Zycze Tobie Amelio uporu i wytrwalosci ...Bedziesz miala tam pieknie :) Pozdrawiam i czekam na wiesci z " placu boju " ;))Magdalena
OdpowiedzUsuńOLGA, tak coreczka na medal!
OdpowiedzUsuńGo i Rado... w koncu dolaczylam do grupy, nie moglo byc inaczej!
Grey Wolf, roboty pelno i gdzie by nie spojrzec i zawsze... ale majac te nasza ziemie, mamy przynajmniej zapewnione... dozywocie w dobrym zdrowiu.
Magdaleno! dalas mi "kopniaka" w ostatnim poscie i dobrze i dzieki Ci za to!
Niekiedy kopniak jest bardzo potrzebny... i
Obudzilam sie i znow dzialam i walcze jak Scarlett! I beda dalsze wiesci z placu boju!
Kobiety to wyjatkowo, odporna na wszystko rasa ludzka!
Pozdrawiam serdecznie:)
Amelio, Ty poczułaś "zew ziemi"! Pamiętasz Przystanek Alaska? właściciel baru też go poczuł, zapłacił farmerowi, wprzągł się w szory i orał ziemię, a potem młoda żona prasowała mu plecy żelazkiem, bo nie mógł się wyprostować. I my też dostajemy takiego kopa wiosną, każdy chyba tak ma, ja do dziś jestem jeszcze połamana. Morze przecudne, masz to cudo obok siebie?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
Tak Mario, dobrze jest poczuc ten "zew ziemi", dostac porzadnego kopniaka i zabrac sie do roboty. Wiec bede jak ten farmer w "Przystanku...", bede orac, tynkowac i uprawiac ziemie...!
OdpowiedzUsuńTak, mam to cudo obok siebie, jakies 10 km drogi... i dobrze, ze mi o tym przypominasz, bo jakze latwo mozna zapomniec o tym, czym los nas obdarza i stac sie niepokornym?!
Pozdrawiam serdecznie i lece nadrabiac zaleglosci czytelnicze:)
Amelio, przeczytałam, zadumałam się, z moją córką było podobnie, ale pamiętaj, że młoda krew lubi wrzeć i pamiętaj, że te nasze córki kochają nas mimo wszystko i wcześniej czy później, krew płynie wolniej, myśli spokojnie układają się w głowie...i są z nami przy nas...Życzę Wam obu wielu radosnych dni w tej wymarzonej chacie, teraz podczas ciężkiej remontowej pracy i później ze szklaneczką soku w ogrodzie. Rozumiem doskonale Twoją "miłość od pierwszego wejrzenia" bo ja przeżywałam to samo, i myślę, że Twoja córka też to zrozumiała, tak jak moja.
OdpowiedzUsuńA ja będę tu zaglądać i patrzeć jak odnawiacie to cudo.Po tym poście trochę mnie zmartwiłaś,bo strasznie się ostatnio napaliłam na zakup starego domu.Obejrzałam je już setki i zastanawiam się czy jest sens się w to pakować,nie mając wielkich funduszy.Ile tak naprawdę trzeba zainwestować w odbudowę starej chaty? Czy starczy mi siły ,pieniędzy?I czy nie usłyszę za plecami:zwariowałaś kobieto,za tą ruderę chcesz tyle dać...
OdpowiedzUsuńgosiulaart- to jest inwestycja bez końca, małymi kroczkami, i sił często brak..
OdpowiedzUsuńEch chwile zwątpienia przychodzą chyba do każdego kto boryka się z remontem starej chałupy. Ja gdy mi już to brzydnie, zastanawiam się czy nie lepiej było wyburzyć i postawić nowe bo i szybciej i w tych samych kosztach... Ale to stany przejściowe i cieszę się, że i ty masz to już za sobą. Patrząc na zdjęcia widać jak wiele prac już za tobą i jak dom się zmienił, jak odżył myślę, że to najlepszy dowód na to iż WARTO! Cieszę się, że twoje dzieci i córa i syn spojrzeli przychylniej na twoje dzieło, we troje szybciej wam pójdzie i raźniej będzie. Wspieram myślami w tej podróży przez remont i trzymam kciuki za to aby zwątpień było jak najmniej. :D
OdpowiedzUsuńJola,
OdpowiedzUsuńjak dobrze, ze rozumiesz te moja milosc od pierwszego wejrzenia!
Gosuilaart,
nieraz lepiej nie zastanawiac sie, nie analizowac, tylko isc za glosem serca... moze rozsadek nie zawsze jest dobry?!
Stare domy mozna tanio, a nawet bardzo tanio remontowac, ale tylko wlasnym nakladem pracy... jesli wezmiesz fachowcow zniszcza cie nerwowo i "kasowo".
Ale wiesz, ze chyba warto... bo masz klimat na poczatek, czego zaden nowy dom ci nie da?!
Grey Wolf,
wlasnie malymi kroczkami i sil czesto brak...
Aradhel,
watpliwosci towarzysza nam zawsze... chyba sa juz wpisane niejako w nasze zycie...
24. Mai 2011 20:13
no właśnie, jedną rzecz się robi, a następnych 10 pilnych czeka w kolejce :)
OdpowiedzUsuńSpotkanie z córką właśnie Tam i Wasza wspólna praca - bezcenne! To może być nowy, piękny etap więzi matczyno-córkowej.
OdpowiedzUsuńAmelio, a nie dałoby się zaprosić do chaty jakichś przyjaciół, znajomych, na wędrówkę po okolicy i ognisko? Zobaczyć Twoje Miejsce ich oczami i zachwycić się na nowo. Napełnić je dobrą, przyjazną energią. Ona zostanie tam na długo i pomoże Ci przetrwać zwątpienia.
Życzę siły!
Wspaniale, że już działasz na całego :)
OdpowiedzUsuńA nasze córcie żeby docenić wartość niektótych miejsc, przedmiotów muszą po prostu do tego "dojrzeć".
Prędzej czy póżniej docenią to co nam się podoba, przecież to jest nasza krew :)
lepiej żeby to było wcześniej :)))
Ogrom prac żeście wykonały, ale jaka frajda potem usiąść i patrzeć, napawać się tym co sie zrobiło.
Morze - matko jak Ci zazdroszczę, że masz tak blisko !
Piękny dom i morze - tyle szczęścia tak blisko siebie :)
Pozdrawiam
M.
OdpowiedzUsuńsa ludzie, ktorzy takimi miejscami sie zachwycaja, tak jak Wy, ale sa i tacy, nawet wsrod moich znajomych, ktorzy twierdza, iz to czyste szalenstwo... zapalac miloscia do takiego miejsca i do tego ogromu pracy?!!
Tych juz dawno przestalam zapraszac.
Ale ci "zachwycajacy" sie i "rozumiejacy" sa zawsze mile widziani i wlasnie oni moga poczuc sie juz zaproszeni!
Mirka,
to prawda, ze ogrom pracy przeraza, ale potem ta radosc, gdy mozna usiasc i podziwiac dzielo swoich rak... jest naprawde nieopisana... i to, ze sie cos pozytecznego robi i ze to nie tylko, jakies bzdurne niekiedy przewalanie papierkow w wielkiej kolporacji, dla jakiegos anonimowego szefa... tylko dla siebie!
I to dodaje sil. Pzdr.
Tak właśnie, droga Amelio, praca ma sens, brak działania powoduje w nas marazm i ten sens rozmywa. Ale z każdym dniem spędzonym TAM, z każdym wyrzuconym wiaderkiem śmieci, z każdym posadzonym kwiatem, ten sens będzie się potęgował i napędzał Cię - do przodu!
OdpowiedzUsuńPiękna wiosna u Ciebie, świeża i rześka, jak zapowiedź czegoś... wspaniałego!
A wakacje to chyba tylko... z taczką i łopatą, w Twojej chacie! ;-))
Ściskam czule!
Amelio to dostałaś w sumie piękny prezent od córki na Dzień Matki :). Mojej córce bardzo podobają się stare chaty. Niestety jest daleko od nas i nie może uczestniczyć w pracach remontowych.
OdpowiedzUsuńSerdeczności i tak trzymaj :)
Anula z Chaty
Doskonale rozumiem o czym piszesz. My mieszkamy w naszym domu od tygodnia w samym sercu remontu i w samym sercu błaganu. Czasem wracamy wieczorem i nic nam się nie chce robić, po całym dniu pracy, wielu wykonanych telefonach do "fachowców" i spotkaniu wielu niemiłych ludzi w sklepach budowlanych (miłych jak na lekarstwo, a te wszchobecne "olewajstwo" zniechęca i dobija), mimo to kiedy wraca się wieczorem i widzi się to miejsce, w którym zakochało się od pierwszego wejrzenia to w mózgu otwiera się mała klapka, a w niej schowane łopata i grabie, wtedy wszystko nabiera sensu. Powodzenia, bo uratować stary dom, to rzeczywiście coś pięknego!
OdpowiedzUsuńWonne Wzgorze, ja za pare tygodni tez znajde sie w sercu remontu, podziele Wasz los! Tak, ci olewajacy fachowcy, setki nic nie dajacych telefonow, spotkania wielu niemilych ludzi... tak to wszystko mi jakze dobrze znane! Ludzi obojetnych, cynicznych, bezmyslnych...! Ech, szkoda mowic!
OdpowiedzUsuńAle gdy patrzy sie na to swoje wymarzone miejsce, wszystko nabiera sensu...!
Dziekuje za Wasze slowa i dobre mysli, ktore balsamem klada sie na moim sercu!
Usciski przesylam i milego dnia zycze!
no patrzą tylko jak tu najwięcej wyciągnąć, a robotę byle jak, aby szybciej..
OdpowiedzUsuńTak,przeszlam to w ub. roku i to byla dobra szkola zycia... a wynik to daleko posunieta alergia na tychze panow... ech, czlowiek uczy sie cale zycie, a i tak to malo... i dlatego obecnie planuje sytemem tzw. gospod. tj. ja - plus jakis tam pomocnik i moze jacys wolontariusze?
OdpowiedzUsuńMarzy mi sie jakis uczciwy gorol... taki tzw. czlek zlota raczka... uczciwy i rzetelny rzemieslnik... ech, pomarzyc dobrze niekiedy?
Amelio! Dobrze podziałały na mnie Twoje słowa, pisz częściej :) Właśnie tak trudno jest dostrzec "sens rzeczy prostych", ale gdy już się to stanie ... życie wtedy wkracza na właściwe tory i płynie swoim prawdziwym rytmem. Naprawdę do szczęścia tak niewiele nam trzeba ...
OdpowiedzUsuń