"Podróż na tysiąc mil rozpoczyna się od pierwszego kroku"

24.06.2010


Kwitay przed domem:)



Moja urocza oborka









Moja ulubiona jablonka, pod ktora rosl slonecznik...




Niespodzianki... Niespodzianki...




Kolejny tydzien mojego pobytu zaczal sie... co juz wlasciwie stalo sie rytualem,od odwiedzin moich... TRZECH KROLI,jak ich pieszczotliwie nazywalam,a ktorych to w miedzyczasie zdazylam juz nawet polubic.Chodzilo mi ZNOW o wykonanie projektu na nowa wiezbe dachowa.I chociaz zarowno posrednik S. jak i pan A. zgodnie twierdzili, iz takowego nie potrzeba,to ja jednak upieralam sie przy swoim. Tak wiec zaszlam znow do PIERWSZEGO, ktorego naturalnie... nie bylo, ale za to jego mili podwladni z wielkim przejeciem wysluchali mojej relacji o moim problemie i powiedzieli,ze przekaza wszystko Pierwszemu,jak tylko sie pojawi,bo on jest w ciaglych rozjazdach a jeszcze oprocz tego "uprawia polityke",jak nadmienili.
Chcac nie chcac odwiedzilam wiec DRUGIEGO,ktorego rowniez... nie bylo,a jego sekretarz powiedzial,ze moze po poludniu bedzie,ale tak naprawde to nie wie i z pewnoscia... najlepiej bedzie jak przyjde jutro. Westchnelam i poszlam do TRZECIEGO, a raczej TRZECICH bo bylo ich dwoch. Niestety na drzwiach wisiala karteczka - wracam za ok. 45 min. To "okolo" siegnelo 2 godzin,ktore spedzilam jakze milo na laweczce pod sklepem spozywczym,raczac sie lodami i chipsami,ktorych nienawidze,ale ktore to,jak stwierdzilam idealnie ukoily moje nerwy. I gdy stwierdzilam, ze TRZECI juz zapewne dzis nie wroca,zrezygnowana pojechalam do Urzedu popytac o jakies dotacje na agroturystyke, o czym czytalam i mialam nawet cos tam zapisane,ale niestety Pana mogacego udzielic mi informacji...rowniez nie bylo. Skierowano mnie wiec do innego Pana,ktory powinien wiedziec... ale niestety tez nie wiedzial. Ale wiedzial za to, gdzie znajduje sie moja chalupa, bo kiedys byl mieszkancem tej wioski,wiec zaczelismy mila rozmowe i ja spytalam wiec przy okazji,czy nie zna przypadkiem jakichs dobrych fachowcow,ktorych moglby mi polecic. Owszem pan Urzednik znal godnych polecenia fachowcow,ktorzy remontowali jego mieszkanie,i ktorych to z checia mogl mi polecic. Bylam zachwycona. Dostalam adresy i telefony PRAWDZIWYCH FACHOWCOW!
I tak wiec na nastepny dzien umowilam sie z fachowcem z polecenia Pana z Urzedu,niejakim panem S.
Nastepny dzien zaczelam od telefonow. Pierwszy byl do PIERWSZEGO, ktory tym razem osobiscie odebral,czym bylam tak zaskoczona...iz prawie mowe mi odjelo, wiedzac jak bardzo jest zajety no i jeszcze ta polityka... ale byl bardzo mily i obiecal, ze dom obejrzy i to nawet dzisiaj,jesli mu sie TYLKO naturalnie uda.
Do Drugiego i do Trzecich juz wiec nie dzwonilam,tylko ucieszona pojechalam do chalupy, gdzie mialam sie wlasnie spotkac z fachowcem S.
Zawsze, niemalze zawsze i tym razem rowniez z biciem serca jechalam... myslac czy ona tam jeszcze aby naprawde stoi i...czy to nie jakis dziwny sen przypadkiem... i jaka to tym razem niespodzianke mi moja kochana szykuje... I wcale sie nie zdziwilam i nie pomylilam...niespodzianka byla,a jakze...i to nie jedna.
Przed domem... polyskiwaly w sloncu ogromne czerwone maki i wielkie liliowo- niebieskie dzwonki,gorujace dumnie wsrod chaszczy wygladaly naprawde imponujaco. Zdumiona i zachwycona chwycilam natychmiast za aparat. Alez byly piekne! A druga partia makow wyrosla tuz pod krzyzem... a wkolo nich cale poletko... czerwonej koniczyny, ktorej wszedzie naprozno szukalam. A tu wyrosla ona ot tak sobie... jakby specjalnie dla mnie. Alez niespodzianki moj domek mi zgotowal, westchnelam w zachwycie,z wdziecznoscia spogladajac na swoja ruinke,ktora stala tak sobie spokojnie,jakby nigdy nic. Zaczelam zbierac koniczyne i tak oto zastal mnie fachowiec S.
Najpierw dziwil sie dlugo i wytrwale,jak kazdy zreszta kto tu zajedzie... gdzie to mnie wywialo... i co ja tu bede robic! Pokiwal glowa nad moim brakiem wyobrazni... po czym poszedl ogladac ruine. Pochodzil, popatrzyl, popukal i orzekl, ze trzeba nowa wiezbe i projekt oczywiscie, bo bez tego to on nie ruszy. Powiedzialam, ze wlasciwie nikt za bardzo nie chce robic projektu i grzebac sie w starej chalupie. Pan S. powiedzial, ze zna TRZECIEGO i ze do niego zadzwoni.Odetchnelam z ulga, myslac ze nareszcie COS sie ruszy.Po czym pan S odjechal a ja zaczelam obchodzic swoje wlosci, odkrywajac... kolejne niespodzianki.
Pierwsza bylo to,iz pan J. skosil traktorem chaszcze,ale niestety zgrabic,to juz nie zgrabil, co mial niewatpliwie zrobic i za co mial z gory / nigdy wiecej!/ zaplacone. Pokiwalam glowa i postanowilam sama zabrac sie do pracy.Poszlam wiec do chlewika i tu czekala mnie kolejna niespodzianka... Otoz w chlewiku, bedac bardzo przezorna, jak mi sie wydawalo,schowalam nowiutka taczke przykrywajac ja folia i deskami.Ucieszylam sie,ze wszystko jest na swoim miejscu... i zaraz bede mogla przystapic do pracy,zdjelam folie i sprobowalam wyciagnac taczke.... nie moglam, taczka nawet nie drgnela.Co jest,pomyslalam i wtedy zobaczylam ze... kolo od mojej nowiutkiej taczki jest zdjete... po prostu zdjete! Jeknelam glosno. Ktos odkrecil kolko od taczki, po czym wlozyl ja na miejsce, przykrywajac z powrotem folia!
Sparalizowalo mnie, gdy o tym pomyslalam... To bylo cos wiecej niz kradziez! Nie byl to jednak koniec niespodzianek. Poprzednim razem przywiozlem pieknego slonecznika w doniczce,prezent od mojej coreczki na dzien matki i byl on tak cudny,ze postanowilam wkopac go do ziemi. Podlewalam go potem codziennie,a on pieknie sie rozrastal... I teraz gdy poszlam zobaczyc jak rosnie... zdebialam... w ziemi sterczala tylko sama lodyga,a kwiat lezal urwany i zwiedly nieopodal...!
Moja dusza zalkala!
Mialam dosyc.Popatrzylam na wszystko raz jeszcze blednym wzrokiem,po czym wsiadlam w samochod i odjechalam,myslac o tym,czy ja naprawde... czy ja NAPRAWDE... CHCE JESZCZE TUTAJ BYC!

4 komentarze:

  1. nie poddawaj się:)wiernie Ci kibicuję

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaskakujące, jak wiele jest wspólnych mianowników takich przedsięwzięć. (Ociągamy się z kupnem taczki ze względu na podobne ekscesy;))

    A chipsy...no cóż, jako entuzjaści zdrowej żywności...leczymy nimi budowlano-remontową depresję;)

    OdpowiedzUsuń
  3. głowa do góry. to tylko drobne niepowodzenia... trzymam kciuki.

    OdpowiedzUsuń
  4. Pozwolę sobie przytoczyć pewne zdarzenie: któregoś pięknego dnia jadę na naszą wieś, staję przed płotem (jeszcze wtedy był) i oczom nie wierzę - nie ma drzewka białego bzu - co się okazało, Pan który przyjechał koparką zapytał, czy może sobie je wziąć, a mój M. tak po prostu bez namysłu powiedział, że tak. Myślałam, że się popłaczę. Teraz już wie, że wszystko, co jest w naszym obejściu jest dla mnie bezcenne. Choć niestety nie wszyscy to rozumieją i szanują ...

    OdpowiedzUsuń