"Podróż na tysiąc mil rozpoczyna się od pierwszego kroku"

14.03.2016

Ocalić od zapomnienia.

Są takie miejsca, są tacy ludzie, sa takie chwile... o których myśląc, robi się człowiekowi tak bardzo ciepło na sercu, to tak, jakby ktoś nagle... plaster cieplego miodu na nim położył.
Dla mnie, takim plastrem ciepłego miodu na sercu są... wspomnienia z dzieciństwa, spędzanego w wiejskim domu moich dziadków. 

I to będzie taka... podróż sentymentalna do tych chwil mojego dzieciństwa, do wspomnień, do smaków, do zapachów, do tamtych szczęśliwych dni.
Do mojej  Krainy Szczęśliwości!
Krainy, do której jak na skrzydłach leciałam... i z której, ze smutkiem wracałam!


Pamiętam dom w dolinie i ogród i sad... i otaczające go wzgórza... i rzekę i las.
I pola...  i łąki aż po horyzont... i  pasące się krowy, a dalej konie i owce.
A na podwórku kury, kaczki i gęsi.
I studnię z niemalże żródlaną, krystaliczną wodą.

Pamiętam, jak każdego ranka budziło mnie glośne pianie wielkiego koguta, zawsze o tej samej porze i zawsze bardzo wcześnie, a potem zapach świeżego chleba i kubek ciepłego mleka, jeszcze z pianką, z porannego udoju babcinej Krasulki, czekał na kuchennym stole. Taka mleczna "latte" na dobry początek dnia.

Taką właśnie wieś, sielsko-anielską, w której wszystko miało swoje właściwe miejsce, człowiek, zwierzę, ptak i  owad, zapamiętałam z dzieciństwa. Wieś, w której ludzie, przyroda i zwierzęta żyli w zgodzie ze sobą i z otaczającym ich światem.
To byla wieś przyjazna człowiekowi, bo i świat był wówczas jakby bardziej przyjazny. Pamiętam, że babcia, nigdy domu nie zamykała, a klucz wisiał w sieni, tak sobie, na wszelki wypadek, gdyby komuś chciało się go użyć.


Dom dziadków był niewielki, raptem dwa pokoje i kuchnia, wyposażony w proste meble i sprzęty. 
W sypialni wielkie dębowe łoże, na którym piętrzyły się  puchowe pierzyny, nad nim święte obrazki. W rogu piec, przy oknie telewizor, bardziej chyba jako ozdoba, bo nie przypominam sobie, aby kiedykolwiek był włączany, a leżąca na nim koronkowa serwetka i wielka rozłorzysta paprotka, jedynie to potwierdzały.

Drugi pokój był kiedyś pokojem czterech synów babci, choć właściwie w niczym nie przypominał pokoju dziecinnego, a śladu biurka, czy regału na książki trudno byłoby się w nim doszukać. Synowie, gdy jeszcze w domu mieszkali odrabiali lekcje przy stojącym na środku pokoju stole, a spali w kuchni. Do szkoły jeżdzili jedynym, wysłużonym już rowerem i to na zmiany.
W domu nie było łazienki, ani bieżącej wody. Studnia, miska i mydło... to było wszystko, co do codziennej higieny było potrzebne.

Dzisiaj powiedziano by może... "taka nędza". I może nawet, zabrano by te dzieci do jakichś pełnych wygód Ośrodków, gdzie mogłyby rozwijać się prawidłowo, korzystając z tych wszystkich wygód, których we własnym domu nie mieli.
Ale oni sami, nigdy nawet tych niedogodności  nie zauważyli, zawsze, uważając się za szczęśliwych. A dla mnie, ten dom był najpiękniejszym domem na świecie!

To była taka Normalność, normalność, która teraz, jest dla nas niewyobrażalna!


 Pamiętam starą, rozłożystą gruszę, pod którą rozkładaliśmy koce do zabaw, a gdy pragnienie dawało o sobie znać, zrywaliśmy owoce prosto z drzewa, soczyste i tak słodkie, że sok spływał po brodzie, a ich smak pozostał w pamięci do dziś.

Dziadek był szewcem. Ale takim prawdziwym, co to buty robił! A w przylegającej do domu oborze mieścił się jego warsztat. Było to jedno pomieszczenie, spełniające jednoczesnie funkcję kuchni, pokoju dziennego, łazienki i warsztatu. To właśnie tutaj  koncentrowało się całe życie rodzinne. To tutaj babcia codziennie rano rozpalała "pod kuchnią", przynosiła we wiadrach wodę ze studni, gotowała posiłki i to tutaj na zbitym z kilku desek pod oknem "warsztacie" dziadek robił buty.
A miarowy stuk jego szewskiego młotka, odmierzał wolno płynący czas.

Często przysuwałam sobie stołeczek do okna i patrzyłam jak dziadek pracuje , jak garbuje skóry, jak potem suszą się porozwieszane na sznurkach, jak wycina formy ze skóry, jak je klei i przybija malutkimi gwożdzikami do podeszwy, jak cienkim dłutem z malutkich dziureczek wychodzą przepiękne wzory na skórze, aż w końcu jak spod jego palców wychodzą gotowe już buty.
I trudno byloby dziadka o cokolwiek zapytać, czegokolwiek się dowiedzieć. W milczeniu pracował, w ciszy, ale widać było, że w to co robi,  wkłada całe swoje serce. 
A ja od samego już patrzenia znałam chyba cały proces tworzenia butów. I to było tak fascynujące, że mówiłam sobie wtedy, iż napewno zostanę szewcem!

A potem gotowe już, stały w pokoju w równym rządku pod ścianą. Ach, cóż to były za cuda, prawdziwe arcydzieła!
Każdy w innym kolorze, o innym fasonie, a wszystkie z mięciutkiej, na różne kolory barwionej skórki. Te damskie były na niewysokim słupkowym obcasie, tzw.czółenka. A męskie tradycyjne czarne lub brązowe.
 Dzisiaj takie ręcznie robione buty zrobiłyby pewnie furorę, nie mówiąc już o ich cenie.

Raz w miesiącu jechaliśmy konnym wozem na targ i tam dziadek je sprzedawał, pewnie za niewielkie pieniądze.
A wszyscy domownicy chodzili w dziadkowych butach, babcia miała  ich kilkanaście par, w różnych kolorach i fasonach, stały obok szafy, gotowe do niedzielnego wyjścia.

Nic więc dziwnego, że zapach garbowanej skóry pozostał w sercu na zawsze.
Tak jak i zapach palonych świec o zmierzchu, w domowym ołtarzyku, w rogu pokoju, gdy do codziennej modlitwy klękała cała rodzina. A święconą wodą skrapiano dom i budynki gospodarcze wraz z mieszkającą w nich zwierzyną.

A niedziela była prawdziwym świętem i to był dzień kościelny. I to dla całej wioski. Pamiętam jak babcia już od rana się szykowała. Jak najpierw dlugo przed lustrem zaplatała warkocz i upinała go szpilkami w misterny węzeł. I jak potem zakladała koronkową  bluzeczkę i plisowaną ciemną spódniczkę. Do tego czółenka w odpowiednim kolorze, nieraz wybierała te, które najbardziej lubiałam, ciemnoczerwone z różanym motywem po bokach, na niewysokim słupku. Na koniec smarowała twarz i swoje spracowane ręce gliceryną, na ramiona zarzucała kwiecistą chustę...  i efekt końcowy byl olśniewający, a wtedy ja wstrzymywałam oddech.
Dziadek tradycyjnie wkladał czarny garnitur, białą koszulę i krawat. Do tego czarne, własnej roboty,  wypastowane i wyglansowane buty, a na głowę czarny kapelusz.

Szliśmy wszyscy razem, tak odświętnie ubrani, babcia z dziadkiem w pierwszej parze, trzymając się pod rękę, dostojni, stanowili piękną parę. A za nami i przed nami inne rodziny. Też wszyscy odswiętnie ubrani. Po drodze dołączało do nas wujostwo. Wszyscy się pozdrawiali. Cała wioska szła, oczywiście pieszo, a w domu pozostawali jedynie chorzy i niedołężni. A po kościele był wspólny obiad u dziadków. Bo dziadek zwykł mawiać, że wspólny posiłek i wspólna modlitwa są najważniejsze.

I tak było zawsze, a ja nie przypominam sobie, aby coś stanęło temu na przeszkodzie, aby coś mogło zakłócić rytm tego życia, jego porządek, który nadawał mu jakiś nieopisany sens. 

 To były tradycje i rytuały, bez których nie wyobrażano sobie wówczas życia i od których niewyobrażalne było, aby odstapić. Nie było żadnych  innych zamienników i być nie mogło. To życie było, jak przesłanie, zapisane w niepisanej "Księdze Życia"  i od pokoleń praktykowane . 
To była codzienna, ciężka praca. I to była też wiara, która dawała poczucie sensu i bezpieczeństwa, która chroniła ludzi i zwierzęta oraz cały ich  dobytek.

To życie było tak przewidywalne i... tak poukładane. Tu nie mogło być miejsca na jakieś zmiany, czy zachwiania. Ono było jak skała. Trwałe, opierające się wichrom i burzom, niezmienne i jak opoka silne.

c.d.n.






 

 



   

11 komentarzy:

  1. Piękne wspomnienia, wzruszające i pełnymi emocji oraz wrazliwości opisane słowami. Sielskie, spokojne i bezpieczne było Twoje dzieciństwo Amelio w domu Twych dziadków. Dali Ci wzorzez postepowania, dali siłe i punkt odniesienia, dali serce i nauczyli, że serce, tradycja, prawda oraz wiara są dla człowieka czymś bardzo waznym. Czerpiesz z tego do dzisiaj. Sama zyjesz w podobnym świecie.Emanujesz ciepłem. Mysle,ze i do Ciebie ludzie chcą przyjeżdżać, bo czują sie przy Tobie dobrze i spokojnie...
    Uściski serdeczne, Amelio!:-))*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napewno zaszczepili we mnie miłość do życia wiejskiego, wzorzec postępowania, ale wierz mi, że daleko mi do nich, do ich siły, hartu ducha, wytrwałosci...których mnie często po prostu brakuje.

      Usuń
  2. Amelio, chłonę Twoje słowa jak źródlaną wodę w upalny dzień.
    dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiesz, na pewno, wielu z nas ma takie wspomnienia z dzieciństwa.
    Ja miałam taką ogromną potrzebę, żeby o nich napisać juz od dawna...

    OdpowiedzUsuń
  4. życie kiedyś było może biedniejsze, ale stabilne, dawało poczucie bezpieczeństwa
    pięknie pielęgnujesz swoje wspomnienia
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak to życie było stabilniejsze, a do szczęśliwych wspomnień chętnie się wraca, a o smutnych zapomina

      Usuń
  5. Odpowiedzi
    1. Pamiętam słońce na podłodze, wpadało przez wielkie okna od południa, bo dziadek ten prawdziwy nie drugi którego znałam, (pierwszy zmarł gdy mama miała 2 lata) pobudował dom i dał mu wielkie okna. Pamiętam tak wiele z letnich wyjazdów do dziadków i kocham te wspomnienia, zamknięte w moim umyśle na zawsze. Dziadka piosenki, gdy tylko wychodził na podwórko, bliskość ze zwierzętami, no może oprócz kur które nie chciały siedzieć na jajkach, te dostawały od babci w kuper i ... siedziały grzecznie. :)) Babcia też miała warkocz, ech Amelio ciepło Cię przytulam :))

      Usuń
    2. ...ech, Elu mozna tylko powzdychać!
      Ale dobrze ,ze mamy takie piękne wspomnienia, bo naszym dzieciom będzie napewno ich brak. Przytulam również.

      Usuń
  6. Masz rację... zostały tylko wspomnienia, coś tak odległego że aż trudne do uwierzenia czy zrozumienia dla młodszych pokoleń. A ja zadumałam się nad jednym zdaniem, że nie wiadomo co tak naprawdę jest dla nas ważne i potrzebne. Wtedy właśnie ta prostota była esencją życia i jaką wartość przekazywała, a dziś? Dobry jest postęp ale... dlaczego przez niego tyle tracimy?
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, czesto myślę, że ten nadmierny, obłędny wręcz postęp... to droga prowadząca do nikąd!

      Usuń