"Podróż na tysiąc mil rozpoczyna się od pierwszego kroku"

20.12.2010

W ten swiateczny czas...

Swieta... Czym sa swieta...? Czym sa tak naprawde? Tyle juz o nich napisano... i wciaz jakby... za malo. I jakby zadne z tych slow nie bylo w stanie oddac tej ICH calej niezwyklosci!? Bo czy mozna w ogole niezwyklosc ubrac w slowa!?
Swieta... to malujace sie wciaz od lat na naszych twarzach zdziwienie, zdziwienie, ze to... juz, ze dopiero przeciez... listopad... ze jesien... ze zegar czasu bije tak szybko... za szybko... ze tak trudno nadazyc...! A One i tak nic sobie z tego nie robia... przychodzac jak co roku... o zwyklej porze... tak punktualnie... z zegarkiem w reku... pukajac cichutko do naszych drzwi i przypominajac nieublaganie, ze to... JUZ !
Czym sa Swieta ? I czy mozna je zdefiniowac? Mozna jak wszystko. I wg. definicji Boze Narodzenie to uroczystosc Narodzenia Panskiego. Jest to liturgiczne swieto stale przypadajace na 25 grudnia wg. kalendarza gregorianskiego, poprzedzone trzytygodniowym okresem oczekiwania, zwanym adwentem. Boze Narodzenie to zwyczaje i symbole takie jak: oplatek, szopka, choinka, koledy...
To tyle definicja... Ale czym sa swieta... tak naprawde?
Czy swieta to jedynie biel oplatka na snieznobialym obrusie... Zapach choinki... dzwiek koledy... tej jakze polskiej... Czy to smaki i zapachy zapamietane z dziecinstwa... I potrawy, ktorych nie moze zabraknac na wigilijnym stole... ? Czy to... wolne miejsce dla spoznionego goscia...?
Czy tez moze... to nieodgadnione i niewytlumaczalne wzruszenie zalewajace ciepla fala nasze serce...? Czy radosc dziecka... gdy ujrzy pierwsza gwiazdke na niebie... czy rodzina zgromadzona przy wigilijnym stole...?
I jedno jest pewne... ze to Czas magiczny, wyjatkowy, jedyny i niepowtarzalny.
Swieta... To na zawsze zatrzymane w sercu zapachy i smaki zapamietane z dziecinstwa. Jedyne, ktore przechowywuje sie w sercu jak najdrozszy talizman. I ktore, co roku o tej samej porze, gdy tylko zamknie sie oczy, powracaja... wciaz i wciaz, nie pozwalajac zapomniec!
Swieta... To pachnaca lasem choinka, a na niej bialy aniolek wyciety z papieru przy kuchennym stole w zimowe, dlugie wieczory, z przyklejonymi tak niezdarnie dziecinna reka anielskimi wlosami... Taki prosty i zwyczajny... W ktorego wlozylo sie cale serce... I ktorego nie sposob zapomniec. To serduszko z piernika... To orzech wloski zawiniety w zloty papierek po cukierkach... To szyszka przyniesiona prosto z lasu... To wydziergana na szydelku gwiazdka z resztek starych babcinych koronek... To dlugi lancuch z cienkich kolorowych papierkow, tak mozolnie klejony w zimowe wieczory... To pozlacane serduszko..., ktore z takim namaszczeniem pozniej, w ten jeden, jedyny wieczor zawieszalo sie na zielonym drzewku... To lampki w ksztalcie swieczek, zastepujace pozniej, w obawie przed pozarem, te prawdziwe.
I te wszystkie cudenka wykonywane na dlugo przed swietami, jakze pieczolowicie przechowywalo sie potem w kartoniku po butach, az do Wigilii, a potem... az do nastepnej i... znow do kolejnej... jak najdrozsze skarby, o ktorych nie sposob przeciez zapomniec!?
Swieta... to dlugie, goraczkowe przygotowania, zaczynajace sie juz w grudniu.... To cala lista sprawunkow i rzeczy do zrobienia, zapisanych w kalendarzu mamy na dlugo przed ich nadejsciem.
Swieta... to zapach siekanych migdalow i wanilii... To na dlugo nieczynna lazienka... bo zamieszkal w niej... pan Karp, jak go nazywalam. Pan Karp caly w srebrnych luskach, walacy pletwami w boki za ciasnej wanny i rozchlapujacy wode po niebiesko- bialych kafelkach i patrzacy na lazienkowy swiat tymi swoimi zdziwionymi, rybimi, oczyma. I zniecierpliwiony glos mamy: zabij wreszcie te rybe, niech juz tak nie plywa! I glos ojca: a niech sobie jeszcze troche pozyje! I moje niesmiale, w obronie pana Karpia: a moze by go tak... wypuscic do rzeki? I grozna mina mamy... ze swieta bez karpia to przeciez profanacja! Profanacja? I nie rozumiejac tak do konca znaczenia tego slowa, czulam jednak podswiadomie, ze to musi byc cos strasznego i ze Swieta... to musi byc... Cos naprawde waznego.
Swieta... To jakze zmienne koleje losu.... a kazde z nich to inna, oddzielna karta historii zapisana w naszym zyciu, nasza wlasna , jedyna i niepowtarzalna.
Swieta...? To czyjas twarz... czyjes oczy... wyryte w sercu jak pomnik z kamienia...
Swieta.... To... maly bialo- szary, z odgryzionym i tak smiesznie opadajacym na bok uszkiem piesek..., ktory zasiadl wraz z nami pewnej Wigilii do stolu... I nasza radosc, a jego ogromne, malujace sie w oczach przerazenie, ze moze... to tylko tak... na CHWILE... i ze potem znow, gdy skonczy sie ten swiateczny czas... czas dobrych uczynkow... odesle sie go tam, skad przyszedl...!? Bo przeciez czas dobroczynnosci dla zwierzat nie moze trwac wiecznie! I ta jego ogromna radosc, ze... jednak to naprawde... i ze, czas dobrych uczynkow nie musi sie przeciez NIGDY konczyc!
Swieta... to cala gama uczuc... i tych radosnych i tych smutnych i tych jakze bolesnych. To radosc pulsujaca w powietrzu, to smiech dziecka... gdy z noskiem przylepionym do zimnej szyby wypatruje tej jednej, jedynej gwiazdy, dajacej poczatek Czemus... Czemus niezwyklemu!? I ten okrzyk radosci... ze juz JEST... i ze wlasnie sie ukazala! I wielka niewypowiedziana radosc i jakas nagla, nieopisana chec... przytulenia do serca... calego swiata!
Swieta... to obrazy i zdarzenia schowane gdzies tam w zakamarkach duszy, a kazde z nich mogloby stanowic oddzielny rozdzial naszego zycia.... tak nierozerwalnie spleciony z nastepnym.
Swieta... to... zatrzymany pod powiekami obraz... rzedu ceglanych domow z bialymi oknami, tak rownych i identycznych, jak nigdzie indziej na swiecie! To czas gdy wsrod ceglanych murow i pustych ulic, slowo "Swieta" przestalo miec jakiekolwiek znaczenie. A wstrzymywane pod powiekami lzy pecznialy i pecznialy z kazda minuta i godzina... I gdy w mrozna grudniowa noc, rozklekotanym autem pedzilam zasypana sniegiem autostrada... Byle dalej i dalej...! I to ogromne uczucie ulgi na widok znajomych domow i pelnych swiatecznego gwaru i zgielku ulic. I lzy wzruszenia na widok... bialego oplatka na snieznobialym obrusie... zapachu siekanych migdalow zmieszanego z wanilia... dzwieku koledy... tej jakze polskiej. Ten zapach... tak wzruszajacy... jeden jedyny i niepowtarzalny. I gdy slowo "Swieta" znow nabralo znaczenia.
I obraz innych swiat... innych ulic i domow, gdzie zamiast choinki na szaro - bialym obrusie wsrod lukrowanych piernikow, stal czerwony Mikolaj z pekatym brzuchem i dzwonkami w reku, ktory za nacisnieciem guzika podskakiwal jak w transie, spiewajac "Jingle Bell " i zasmiewajac sie przy tym glosno, pobrzekiwal dzwonkami, jakby chcac zagluszyc wszystko to, co wazne. I moje zdziwienie... ze i tak tez mozna i... ze to TEZ swieta.
Swieta... To wyryty w sercu obraz tego... jakze dziwnego i obcego chlopca, ktory pojawil sie tak nieoczekiwanie w ten swiateczny czas... jak gdyby tylko na to czekajac...!? I gdy zastanawialam sie potem, czy byc moze... Maly Ksiaze, nie jest jakims duchem zeslanym po to... aby przekazac mi jakas niezwykla tajemnice... otwierajac mi oczy i serce...!? I zeby slowo swieta nabralo nowego, nieznanego mi jak dotad ZNACZENIA !?
Swieta... Czym sa tak naprawde?
Czy to obraz... tego grudniowego, pogodnego dnia, gdy szlam przez osniezony las do zasypanej sniegiem chaty Heleny i Wladyslawa... wstrzymujac jak zwykle oddech na widok jej niezwyklego piekna... I gdy torujac sobie droge wsrod zwalow smieci doszlam do kuchni i z zapartym tchem stanelam przed... bialym babcinym kredensem ze szklanymi szybkami i tymi smiesznymi malymi szufladkami... aby z jego dna wygrzebac... pozolkle juz, ale jeszcze ze sladami tej dawnej niezwyklej bieli... choinkowe swieczki z metalowymi lichtarzykami i metalowymi klamerkami w ksztalcie swierkowych galazek... Jakze niepowtarzalnie piekne! I gdy pod powiekami zobaczylam obraz... Heleny i i Wladyslawa, gdy w ten wigilijny wieczor przypinaja je na choinkowym, z pobliskiego lasu przyniesionym, tak bardzo pachnacym... jak zadne inne, drzewku... I jak siadaja przy nim z rekoma splecionymi na kolanach... i patrza na cieple swiatlo swiec, grzejac sie w ich blasku. I poczulam zapach tamtej choinki, tak intensywny, jak nigdy dotad... i cieplo swiec oswietlajacych lagodnie ich twarze.
Swieczki zostaly przez skuwajacego tynki i robiacego ogolny porzadek w chacie p. Henia... wywalone i spalone. I p. Heniu nie rozumiejac moich pretensji i zalu za ta ohydna starzyzna, jak ja nazwal, zdenerwowal sie w koncu mowiac: Pani, kupisz sobie przeciez nowe, ciesz sie, ze... spalilem, na diabla ci to cale smietnisko! Malo to smieci wala sie po lesie! Idz i sama zobacz!
I poszlam. Poszlam do lasu, jak tylko sniegi stopnialy i odslonily te wszystkie powywalane przez ludzi paskudztwa i brudy. I szlam przez ten las... z opuszczona glowa i z zacisnietymi ustami, wstydzac sie... spojrzec MU w TWARZ!
Las i jego cale bogactwo... to tez Swieta. Las, ktory obdarza nas pachnacymi swierkami, ktore potem z takim namaszczeniem ustawiamy w rogu pokoju... smazac grzyby do wigilijnej kolacji i delektujac sie ich zapachem i smakiem. I dostajemy je... ot, tak... po prostu... w prezencie, dla nas... Ludzi.
Las jest chojny i cierpliwy... i czeka, liczac, ze czas dobroczynnosci dla NIEGO... lasu... moze kiedys nadejdzie... w ktores, kolejne swieta!
Las i jego mieszkancy czyli zwierzeta... te zyjace na wolnosci... to tez swieta. I choc mnie zawsze sie wydawalo, ze tylko ptaki tak naprawde sa wolne... I te zyjace w schroniskach, ktorym powinno byc... wlasciwie dobrze, a nawet bardzo dobrze, bo sa przeciez pod opieka... CZLOWIEKA. I te z cyrku... zeby ludzie mieli atrakcje... i konie... i te na krotkich, bardzo krotkich lancuchach przy byle jak napredce skleconych budach... Zwierzeta, dla ktorych robi sie rozne akcje swiateczne jak np. Wielcy - Malym. I choc tak do konca trudno powiedziec, kto jest tym Wielkim, a kto tym Malym... I czy ci Mali - to CI z wielkim sercem...?
Swieta... To czas dobroczynnosci dla ludzi... dla zwierzat... czas, gdy fala dobroci tak niespodziewanie zalewa nasze serca. I gdy normalnosc staje sie SWIETEM.
Swieta... to czyjas samotnosc i ... czyjas nadzieja... i nasze puste miejsce przy wigilijnym stole...
Swieta... to...?
I tak wiele mozna by jeszcze napisac... i powiedziec... A i tak zadne ze slow nie odda tego, czym sa one... tak naprawde. I wszystko to i tak bedzie... jakby za MALO.

I wszystkim, tym Wielkim i tym Malym zycze radosnych, takich
otwierajacych oczy i serca
swiat i posylam bozonarodzeniowego Aniolka.




5 komentarzy:

  1. Amelio - pięknie napisany post - czytałam i łezka w oku mi się zakręciła...Przypomniały mi się czasy kiedy święta spędzaliśmy razem z olbrzymią rodziną przy stole ...a dzisiaj już nikogo ze starszyzny nie ma...to takie przykre. Amelio dzięki za życzenia i Tobie też przesyłam wzajemne - Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Droga Amelio! Życzymy pięknych, radosnych Świąt i cudnego Nowego Roku Paulina i Daniel

    OdpowiedzUsuń
  3. Ależ pięknie to ujełaś.
    Życzę wszystkiego najlepszego w Nowym Roku.
    Niech wszystkie chwile spędzone w Twym nowym domu będą radosne.
    Pozdrawiam bardzo serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo dziekuje Kochani, za to ze Jestescie ze mna. Pozdrawiam bardzo serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Amelio, przesyłam Ci moc pozytywnych wibracji aby dodały Ci sił w tej trudnej miłości do Twojej "Jużnieruderki" ;) Mam nadzieję, że 2011 okaże się rokiem szczęśliwości i sukcesów nie tylko na polu remontowym :)

    OdpowiedzUsuń