Skoro zeszłam już na psy... to czemu nie na... żaby!
Tak więc będzie dzisiaj o żabach. O tych potworkowatych stworzeniach, które wraz z wiosną przemieszczają się gromadnie w mokre miejsca, aby tam znalezć sobie dogodne miejsce i odchować swoje żabie potomstwo. A ich wędrówka wiedzie często przez ruchliwe publiczne drogi. A niestety, nie wiedzą biedaczki, bo i skąd, ile to niebezpieczeństw czycha na nie, na tej właśnie drodze.
Już tutaj, u siebie na swojej wiejskiej szutrowej drodze, na której ruch jest znikomy, widziałam niejedną przejechaną przez auto czy motocykl.
A te, które spotkałam i miały jeszcze szczęście żyć, wrzucałam do strumyka.
Co zatem musi się dziać na drogach publicznych? I właśnie dzisiaj miałam okazję się o tym przekonać, jadąc do pobliskiego miasteczka, jedną z bocznych dróg. Jechałam specjalnie wolno, ze względu na szare, przypominjace kamyki i prawie niewidoczne potworki na drodze. Wiele było już rozjechanych, inne stały nieruchomo, jak to żaby, czekając nie wiadomo na co ?!
Zwalniałam przed każdą szarą przeszkodą, jeśli tylko się dało, niekiedy wysiadałam i brałam nieszczesną do ręki i szybko przerzucałam do rowu.
Chyba nikt prócz mnie tego nie robił, i nikt nie miał nawet bladego pojęcia... co takiego ja robię?!.
Jadący za mną myśleli pewnie, że jestem lekko stuknięta, bo nie dośc, że zmuszałam co poniektórych panów do wolniejszej jazdy, to jeszcze niekiedy przystawałam i... coś zbierałam na drodze... ! I mogłam sobie jedynie wyobrazić te wszystkie kwieciste epitety...i to walenie się w głowę... a przecież czas to pieniądz... a tu zbiera jakaś wariatka... co?!... żaby!!!
A niech tam, niech sobie ulżą... w domu przecież nie mogą, myślałam nie rezygnując z mojej czynności, polegającej na ratowaniu żabich istnień!
Z goryczą myślałam, dlaczego nikt o nich nawet nie pomyśli i nie poustawia w okresie ich wędrówek odpowiednich znaków, umożliwiajacych im przejście na drugą stronę. Przecież tak właśnie się robi, sama widziałam w Niemczech takie znaki na drodze. A kierowcy zwalniali, albo się zatrzymywali, pozwalając na żabi pochód.
A u nas... któż by się przejmował żabami... w obliczu tylu doniosłych spraw i ciągłego postępu!
I gdzie są ci wszyscy ekolodzy!?
Wygladało na to, że byłam jedyną w tym rejonie, której na sercu leżało dobro żabiego rodu.
Kochani, kochajcie żaby... ratujcie je... nawet jeśli posądzą was o daleko posunięte wariactwo... to jednak naprawdę warto!
Warto być wariatem ratującym żaby!
Bo cóż warty byłby świat bez żab... i bez tego ich żabiego cudnego rechotu w letni wieczór!
Czy możecie to sobie wyobrazić?! Bo ja nie!!!
A może... w każdej uratowanej żabie ukryty jest... książę... który nasze najskrytsze życzenie spełni!?
Dlatego koniecznie... ale to koniecznie.... wraz z każdą uratowaną żabą, należy wypowiedzieć życzenie!
I w obliczu powyższego, trudno sie dziwić, że moja podróż do oddalonego o 10 km miasteczka, trwała... prawie godzinę... a jednak , niczego nie żałuję!
Tak więc będzie dzisiaj o żabach. O tych potworkowatych stworzeniach, które wraz z wiosną przemieszczają się gromadnie w mokre miejsca, aby tam znalezć sobie dogodne miejsce i odchować swoje żabie potomstwo. A ich wędrówka wiedzie często przez ruchliwe publiczne drogi. A niestety, nie wiedzą biedaczki, bo i skąd, ile to niebezpieczeństw czycha na nie, na tej właśnie drodze.
Już tutaj, u siebie na swojej wiejskiej szutrowej drodze, na której ruch jest znikomy, widziałam niejedną przejechaną przez auto czy motocykl.
A te, które spotkałam i miały jeszcze szczęście żyć, wrzucałam do strumyka.
Co zatem musi się dziać na drogach publicznych? I właśnie dzisiaj miałam okazję się o tym przekonać, jadąc do pobliskiego miasteczka, jedną z bocznych dróg. Jechałam specjalnie wolno, ze względu na szare, przypominjace kamyki i prawie niewidoczne potworki na drodze. Wiele było już rozjechanych, inne stały nieruchomo, jak to żaby, czekając nie wiadomo na co ?!
Zwalniałam przed każdą szarą przeszkodą, jeśli tylko się dało, niekiedy wysiadałam i brałam nieszczesną do ręki i szybko przerzucałam do rowu.
Chyba nikt prócz mnie tego nie robił, i nikt nie miał nawet bladego pojęcia... co takiego ja robię?!.
Jadący za mną myśleli pewnie, że jestem lekko stuknięta, bo nie dośc, że zmuszałam co poniektórych panów do wolniejszej jazdy, to jeszcze niekiedy przystawałam i... coś zbierałam na drodze... ! I mogłam sobie jedynie wyobrazić te wszystkie kwieciste epitety...i to walenie się w głowę... a przecież czas to pieniądz... a tu zbiera jakaś wariatka... co?!... żaby!!!
A niech tam, niech sobie ulżą... w domu przecież nie mogą, myślałam nie rezygnując z mojej czynności, polegającej na ratowaniu żabich istnień!
Z goryczą myślałam, dlaczego nikt o nich nawet nie pomyśli i nie poustawia w okresie ich wędrówek odpowiednich znaków, umożliwiajacych im przejście na drugą stronę. Przecież tak właśnie się robi, sama widziałam w Niemczech takie znaki na drodze. A kierowcy zwalniali, albo się zatrzymywali, pozwalając na żabi pochód.
A u nas... któż by się przejmował żabami... w obliczu tylu doniosłych spraw i ciągłego postępu!
I gdzie są ci wszyscy ekolodzy!?
Wygladało na to, że byłam jedyną w tym rejonie, której na sercu leżało dobro żabiego rodu.
Kochani, kochajcie żaby... ratujcie je... nawet jeśli posądzą was o daleko posunięte wariactwo... to jednak naprawdę warto!
Warto być wariatem ratującym żaby!
Bo cóż warty byłby świat bez żab... i bez tego ich żabiego cudnego rechotu w letni wieczór!
Czy możecie to sobie wyobrazić?! Bo ja nie!!!
A może... w każdej uratowanej żabie ukryty jest... książę... który nasze najskrytsze życzenie spełni!?
Dlatego koniecznie... ale to koniecznie.... wraz z każdą uratowaną żabą, należy wypowiedzieć życzenie!
I w obliczu powyższego, trudno sie dziwić, że moja podróż do oddalonego o 10 km miasteczka, trwała... prawie godzinę... a jednak , niczego nie żałuję!