Nareszcie znalazlam chwilke, zeby choc cokolwiek napisac.
Tak bardzo nie cierpie nie miec czasu i zyc w tym ciaglym pospiechu, w ktorym obecnie wlasnie tkwie... ale coz, odkad stalam sie wlascicielka Ruiny, moje zycie zmienilo sie diametralnie, a brak czasu stal sie rzecza niemalze normalna.
Wszystko bowiem zostalo podporzadkowane temu jednemu, jedynemu celowi - czyli mojej malowniczej ruinie, ktora z biegiem czasu staje sie coraz bardziej wymagajaca.
Wymagajaca i nie znajaca litosci nade mna... biedaczka, wysuwajac sie na czolowe miejsce w moim zyciu... i zachowujac sie przy tym tak, jakby byla NAJWAZNIEJSZA na calym swiecie i poza nia, nic wiecej nie istnialo!
A moze nie istnieje?!
Alez to przeciez jakies FANABERIE?!
Fanaberie, ktorym ja niestety calkowicie... uleglam!
Ruina, ktora kiedys tak bardzo mnie urzekla... teraz tak bardzo mnie wykancza, stawiajac przede mna ogrom pracy, zabierajac mi czas, sily a nawet... mysli, ktore kraza nieprzerwanie tylko wokol NIEJ. A ja zyje jak w jakims transie!
I bywaja chwile, ze mam JEJ juz tak serdecznie dosyc, iz mialabym jedynie ochote odwrocic sie plecami i odejsc... odejsc jak najdalej, a najlepiej uciec i miec nareszcie... SWIETY SPOKOJ... ktorego pragne jak niczego bardziej na swiecie!!!
Ale.. niestety... ruina mi na to nigdy nie pozwoli, przyciagajac mnie do siebie... w jakis niepojety sposob, niczym magnez jaki!
Najwidoczniej jestesmy sobie pisani! Na dobre i na zle... jak w tej slubnej przysiedze!
Wiec ulegla i pokorna, zaopatrzona w cala silna wole, jaka udaje mi sie tylko zgromadzic, ruszam tydzien w tydzien na JEJ spotkanie. Jade wszystkimi mozliwymi srodkami lokomocji, jakie udaje mi sie tylko dosiasc, aby w koncu swoim autkiem,czekajacym na mnie gdzies tam, na miejskim parkingu w miasteczku K.dojechac wreszcie do swojego "wymarzonego i upragnionego" celu, jakim stala sie moja ruina.
Na miejscu zas... od miesiaca czeka mnie wciaz ten sam scenariusz.
Gdy wiec zajezdzam... na moje spotkanie wybiega radosna gromadka... dzieci i psow.
Dzieci w liczbie ok. 6-7 i psy w liczbie ok. 3-4 naleza do p. Mirka, mojego... ANIOLA STROZA, ktoremu zawierzylam i powierzylam caly niemalze swoj dobytek.
I moj aniol stroz... okazal sie o dziwo... NIM NAPRAWDE... i jak dotad mnie nie zawiodl!
A wiec CUDA istnieja!? Jestem doprawdy ZBUDOWANA!
A moze to naprawde jakas cudowna PRZEMIANA!? I p. Mirek z czlowieka asocjalnego przemieni sie w czlowieka Uczciwego?!
Trzeba przeciez w koncu wierzyc w CZLOWIEKA.
Jestem wiec dobrej mysli. I wierze w p. Mirka, nie majac przeciez... innego wyjscia!?
Tak wiec wracajac do mojego scenariusza, to wypadki tocza sie w nastepujacy sposob i prawie zawsze tak samo:
Otoz po niezwykle radosnym powitaniu z dziecmi i psami, czeka mnie nieco mniej radosne powitanie z majstrem, ktory to z ogromna niecierpliwosci, zacierajac rece czeka juz na mnie, zarzucajac mnie z miejsca i z jakas dziwna premedytacja chinszczyzna, ktorej i tak nie znam... i tysiacem pytan, na ktore... i tak nie znam odpowiedzi!
A gdy zdarza mi sie COS jednak wiedziec, co sie rowniez rzadko, ale zdarza, wowczas on majster, patrzy na mnie tak dziwnie jakos, po czym mowi, skad ja to moge przeciez wiedziec, skoro jestem i tak calkowitym... laikiem!
Wtedy ja wsciekla, pedze do auta, wyciagajac plik, wydrukowanych z netu papierow,i macham mu nimi przed nosem, na dowod, ze to co mowie, to swieta prawda, bo tak mowi przeciez wiedza i nauka. A wiedza i nauka to SWIETE!
Tak swiete... moze, ale nie dla majstra. Bo on swoja wiedze przeciez ma. A zreszta dla niego liczy sie tylko i wylacznie praktyka, a to co jest tam gdzies powypisywane... to i tak nie ma nic wspolnego z tym, co on MAJSter wie i POTRAFI!!!
I tu nastepuje.... monolog MISTRZA.... ktorego ja, o zgrozo...i tak nie slucham, tylko machajac reka, pedze do auta, zakladam robocze ciuchy, filcogumiaki...biore widly i lopate i ku zgrozie mistrza... ide do dzieci.
A dzieci ciesza sie, jak to tylko dzieci potrafia, sa radosne, pelne energii i checi do pracy, pytajac od razu - co bedziemy robic.
A gdy mowie, ze... to i tamto, wydaja indianskie okrzyki,i kazde chce cos robic, wiec rozdzielam prace, po czym uzbrojeni w wiadra, pedzle, szpachle... ruszamy do dziela. Ostatnio pobielilismy i poprzycinalismy wspolnie drzewka.
Musimy przedstawiac niezwykle dziwny widok... gdy tak idziemy razem, ja a za mna siodemka dzieci, a na koncu wesolo poszczekujace psy.
Majster jako fachowiec moze i nie jest najgorszy... ale wspolnego jezyka jakos nie mamy. A poza tym ja nie znam laciny, wiec i porozumienie jest utrudnione.
Tak wiec z dziecmi tworzymy zgrana i wesola grupe, a one juz zobowiazaly sie,ze gdy tylko tu zamieszkam pomagac mi beda we wszystkim!
Mam wiec wspaniala perspektywe przed soba... i udajac, ze nie widze nagannego wzroku majstra, czuje sie jak jakas... bajkowa krolewna, ktora trafila do jakiegos dziwnego domku w srodku lasu i spotkala w nim... KRASNOLUDKI!
I gdy powiedzialam p. Mirkowi w uniesieniu, jak wspaniale ma dzieci, najpierw podrapal sie po glowie, a w koncu powiedzial:
Oj, pani... a jakie leniwe!
A poza tym w skrocie wyglada to wszystko tak:
Polozono nowa wiezbe i dach zostal przykryty tzw. membrana. Obecnie robione sa kominy i reperowane mury w srodku.
Tak wiec chalupa zaczyna nabierac wygladu domu i przestaje straszyc swoim wygladem opuszczonej przez Boga i ludzi rudery.
Ja zas... no coz... coraz bardziej wykonczona, majaca przed soba ogrom pracy, rosnace koszty, pietrzace sie stosy zadan... i ogolny brak sil, a w perspektywie miesiace jesienne w pocie czola... niekonczace sie jazdy... przestalam juz w ogole CZYMKOLWIEK sie przejmowac.
I to chociazby z tego prostego powodu, iz... na NIC juz nie mam sily!
Tak wyglada ruina.
Moi mali przyjaciele...