"Podróż na tysiąc mil rozpoczyna się od pierwszego kroku"

5.10.2013

Póżne wypadki póżnego lata.


Póżne lato obfitowało w serię  niespodziewanych i dziwnych zdarzeń.
Ale zacznę może od początku, skoro tak długo mnie nie było, a mój ostatni post jeszcze prawie wiosenny... a więc tak szybko to wszystko mija?!
Ale wracając do lata, to muszę zaznaczyć, iz było to naprawdę wyjątkowe lato.  Lato, w którym traciłam coraz bardziej nadzieję, że cokolwiek w ogóle zacznę, że cokolwiek ruszę do przodu. A wszystko mnie przytłaczało...  a najbardziej chyba myśl o...  pustym stanie konta... które to stało się głównym winowajcą mojego remontowego zastoju!
Cóż... odkąd stałam się ''wolnym strzelcem'', porzucając wygodne i bezpiecznie poukładane życie... mam wprawdzie wolność i...  życie z pasją \remont\ ... lecz cechujące się w zamian...  wzlotami i upadkami...  jak to zwykle u wolnych strzelców bywa.
Tak więc patrzyłam sobie... na czarne, dziurawe ściany, przez które zimą tak równo piżdziło ...


 

...  na rozwalony płot i  bramę, której już ni otworzyć, ni zamknąć się nie dawało.... leżała więc tak sobie powalona bidulka... a ja już nawet jej podnosić nie usiłowałam...
Z tym widokiem żyłam już czwarty rok. I podczas, gdy do tego wszystkiego zdążyłam już jakoś przywyknąć.... tak do zimna raczej  przywyknąć się nie da. Wiedziałam tylko, że dom muszę czymś ocieplić... myślałam o glinie... ale sama nie wiedziałam jak się za to wszystko zabierać...!




Ale nie... nie, żebym  popadała w jakieś szczególne zniechęcenie.... na to i tak nie mogłam sobie pozwolić, w natłoku codziennych spraw, które należało bezzwłocznie wykonać, a dom wymagającym bywał...!
Odawałam się więc jak zwykle  i z pasją dalszemu... ''odchaszczaniu'' terenu, które to z racji, że ręczne stało się już zajęciem permanętnym. Uprawie pierwszego w życiu  warzywniaka i  realizowaniu się w związku z tym  ''przetworowo''. Studiowaniu  w dalszym ciągu i nie bardzo wiadomo po co, budowlanych forów. Jak również na zakupie, co stało sie już letnią tradycją... 10 ton piachu, kilku worków wapna oraz cementu. Na apelowaniu o wolontariuszy. I po prostu na.... czekaniu.
Na co?
Sama już nie wiedziałam!? Zapewne na jakiś cud!!!

Myśli o zimie odsuwałam jak najdalej... tak jakby owa nigdy nadejść nie miała... albo jakbym miała wyemigrować do jakiegoś bardzo odległego i ciepłego kraju... ba,  nawet drewna nie szykowałam!
Zastój, jednym słowem, kompletny zastój!

 W chwilach trudnych... zbierałam moją wciąż  powiększającą się psią gromadką... właśnie tego lata  powiększoną o suczkę sąsiada, która w dość zaawansowanym stanie pewnego dnia ''przyemigrowała'' do nas, znajdując sobie wygodne miejsce w oborze, rodząc tam swoje dzieci i już pozostając....
 i udawaliśmy się na dłuuuuuuugie spacery....





.... Kocia gromadka również tego lata...  się rozrosła...  a obserwowanie jej było nader kojącym zajęciem.... balsamem... dla  remontowo i  nie-remontowo znękanej duszy...!





... a w domu zaczynało roić się od kociąt wszelakiej maści i wieku...




 .... Aż  Maks stracił w końcu orientację... ale widać polubił kociaczki...!


 


... A czas tak sobie płynął ... swoim  zwykłym, wartkim rytmem...  nie mając ani odrobiny litości...!
I w końcu, gdy doszłam do wniosku, że już na pewno nic... absolutnie nic, się nie wydarzy... staje się rzecz niezwykła!!!
Rodzina, która z racji mojego nabycia Ruiny, nie chcąc przyczyniać się do mojego dalszego... zrujnowania, odsuwa się na długie lata... nagle w jakiś niewytłumaczalny sposób... zmienia zdanie i ... staje się rzecz dziwna! Będący u schyłku życia dziadek...  przeznacza odłożone na....  nagrobek pieniądze...  na mój dalszy remont!!!
 Żebym wreszcie ciepło miała! Jak sam to telefonicznie  mi oznajmia! Nie mogę uwierzyć, to naprawdę zakrawa na cud!
I właśnie wtedy,  u schyłku lata, gdy już wszelkie nadzieje zostały niemalże pogrzebane...  przyjeżdża kuzyn z kolegą... przyjeżdża syn, córka i wspólnie zaczyna się dalszy remont!!!

Zaczynamy ocieplać dom i stawiać płot. Mój pomysł z ociepleniem gliną upada, nikt nie podejmuje sie tego robić, również rezygnujemy z glinianego płotu, z racji jego  możliwego wymywania przez opady.
Czasu jest zreszta niewiele, jest juz przecież póżne lato, pogoda wprawdzie dopisuje, ale nie wiadomo jak długo. Należy sie więc spieszyć. Wybieramy więc ocieplenie z wełny mineralnej i płot z surowych desek i starej cegły.
I tak wszystko rusza pełna parą. Deski na płot okorowywujemy i malujemy sami.
Malujemy również cały dom, a ja obrzucam gliną kominek, żeby choć troszkę... pobabrać się w błotku.

I dom zmienia się nie do poznania! Z czerniejącej zgrzebnej ruiny... staje się nagle elegancką Białą Damą... do której wciąż nie mogę się przyzwyczaić!










Dróżkę układamy ze starej cegły.









Tak więc póżne lato okazało się dla mnie nad wyraz łaskawe. A pomoc rodziny stała sie nieoceniona. Po raz pierwszy od czterech remontowych lat i samotnego zmagania sie ze wszystkim, poczułam luksus wspólnego działania i pomocy, gdy nareszcie bylam wolna od ustawicznego myślenia o wszystkim, zalatwiania decydowania i budowania! Tego lata wszystko było inaczej! To inni decydowali za mnie, podejmowali decyzje, myśleli. A ja odpoczywałam od tych wszystkich najżmudniejszych i najtrudniejszych chyba spraw, poświęcając się jedynie zwykłej pracy rąk.
To było wyjątkowe lato. Lato... w którym uwierzyłam po raz kolejny.... że wszystko jest MOŻLIWE!!!
I...  że cuda zdarzają się naprawdę! I... że czekać na nie warto!