"Podróż na tysiąc mil rozpoczyna się od pierwszego kroku"

30.09.2010

Ruinowe fanaberie....!


Nareszcie znalazlam chwilke, zeby choc cokolwiek napisac.
Tak bardzo nie cierpie nie miec czasu i zyc w tym ciaglym pospiechu, w ktorym obecnie wlasnie tkwie... ale coz, odkad stalam sie wlascicielka Ruiny, moje zycie zmienilo sie diametralnie, a brak czasu stal sie rzecza niemalze normalna.
Wszystko bowiem zostalo podporzadkowane temu jednemu, jedynemu celowi - czyli mojej malowniczej ruinie, ktora z biegiem czasu staje sie coraz bardziej wymagajaca.
Wymagajaca i nie znajaca litosci nade mna... biedaczka, wysuwajac sie na czolowe miejsce w moim zyciu... i zachowujac sie przy tym tak, jakby byla NAJWAZNIEJSZA na calym swiecie i poza nia, nic wiecej nie istnialo!
A moze nie istnieje?!
Alez to przeciez jakies FANABERIE?!
Fanaberie, ktorym ja niestety calkowicie... uleglam!

Ruina, ktora kiedys tak bardzo mnie urzekla... teraz tak bardzo mnie wykancza, stawiajac przede mna ogrom pracy, zabierajac mi czas, sily a nawet... mysli, ktore kraza nieprzerwanie tylko wokol NIEJ. A ja zyje jak w jakims transie!
I bywaja chwile, ze mam JEJ juz tak serdecznie dosyc, iz mialabym jedynie ochote odwrocic sie plecami i odejsc... odejsc jak najdalej, a najlepiej uciec i miec nareszcie... SWIETY SPOKOJ... ktorego pragne jak niczego bardziej na swiecie!!!
Ale.. niestety... ruina mi na to nigdy nie pozwoli, przyciagajac mnie do siebie... w jakis niepojety sposob, niczym magnez jaki!
Najwidoczniej jestesmy sobie pisani! Na dobre i na zle... jak w tej slubnej przysiedze!
Wiec ulegla i pokorna, zaopatrzona w cala silna wole, jaka udaje mi sie tylko zgromadzic, ruszam tydzien w tydzien na JEJ spotkanie. Jade wszystkimi mozliwymi srodkami lokomocji, jakie udaje mi sie tylko dosiasc, aby w koncu swoim autkiem,czekajacym na mnie gdzies tam, na miejskim parkingu w miasteczku K.dojechac wreszcie do swojego "wymarzonego i upragnionego" celu, jakim stala sie moja ruina.

Na miejscu zas... od miesiaca czeka mnie wciaz ten sam scenariusz.
Gdy wiec zajezdzam... na moje spotkanie wybiega radosna gromadka... dzieci i psow.
Dzieci w liczbie ok. 6-7 i psy w liczbie ok. 3-4 naleza do p. Mirka, mojego... ANIOLA STROZA, ktoremu zawierzylam i powierzylam caly niemalze swoj dobytek.
I moj aniol stroz... okazal sie o dziwo... NIM NAPRAWDE... i jak dotad mnie nie zawiodl!
A wiec CUDA istnieja!? Jestem doprawdy ZBUDOWANA!
A moze to naprawde jakas cudowna PRZEMIANA!? I p. Mirek z czlowieka asocjalnego przemieni sie w czlowieka Uczciwego?!
Trzeba przeciez w koncu wierzyc w CZLOWIEKA.
Jestem wiec dobrej mysli. I wierze w p. Mirka, nie majac przeciez... innego wyjscia!?

Tak wiec wracajac do mojego scenariusza, to wypadki tocza sie w nastepujacy sposob i prawie zawsze tak samo:
Otoz po niezwykle radosnym powitaniu z dziecmi i psami, czeka mnie nieco mniej radosne powitanie z majstrem, ktory to z ogromna niecierpliwosci, zacierajac rece czeka juz na mnie, zarzucajac mnie z miejsca i z jakas dziwna premedytacja chinszczyzna, ktorej i tak nie znam... i tysiacem pytan, na ktore... i tak nie znam odpowiedzi!
A gdy zdarza mi sie COS jednak wiedziec, co sie rowniez rzadko, ale zdarza, wowczas on majster, patrzy na mnie tak dziwnie jakos, po czym mowi, skad ja to moge przeciez wiedziec, skoro jestem i tak calkowitym... laikiem!
Wtedy ja wsciekla, pedze do auta, wyciagajac plik, wydrukowanych z netu papierow,i macham mu nimi przed nosem, na dowod, ze to co mowie, to swieta prawda, bo tak mowi przeciez wiedza i nauka. A wiedza i nauka to SWIETE!
Tak swiete... moze, ale nie dla majstra. Bo on swoja wiedze przeciez ma. A zreszta dla niego liczy sie tylko i wylacznie praktyka, a to co jest tam gdzies powypisywane... to i tak nie ma nic wspolnego z tym, co on MAJSter wie i POTRAFI!!!
I tu nastepuje.... monolog MISTRZA.... ktorego ja, o zgrozo...i tak nie slucham, tylko machajac reka, pedze do auta, zakladam robocze ciuchy, filcogumiaki...biore widly i lopate i ku zgrozie mistrza... ide do dzieci.

A dzieci ciesza sie, jak to tylko dzieci potrafia, sa radosne, pelne energii i checi do pracy, pytajac od razu - co bedziemy robic.
A gdy mowie, ze... to i tamto, wydaja indianskie okrzyki,i kazde chce cos robic, wiec rozdzielam prace, po czym uzbrojeni w wiadra, pedzle, szpachle... ruszamy do dziela. Ostatnio pobielilismy i poprzycinalismy wspolnie drzewka.
Musimy przedstawiac niezwykle dziwny widok... gdy tak idziemy razem, ja a za mna siodemka dzieci, a na koncu wesolo poszczekujace psy.

Majster jako fachowiec moze i nie jest najgorszy... ale wspolnego jezyka jakos nie mamy. A poza tym ja nie znam laciny, wiec i porozumienie jest utrudnione.
Tak wiec z dziecmi tworzymy zgrana i wesola grupe, a one juz zobowiazaly sie,ze gdy tylko tu zamieszkam pomagac mi beda we wszystkim!
Mam wiec wspaniala perspektywe przed soba... i udajac, ze nie widze nagannego wzroku majstra, czuje sie jak jakas... bajkowa krolewna, ktora trafila do jakiegos dziwnego domku w srodku lasu i spotkala w nim... KRASNOLUDKI!

I gdy powiedzialam p. Mirkowi w uniesieniu, jak wspaniale ma dzieci, najpierw podrapal sie po glowie, a w koncu powiedzial:
Oj, pani... a jakie leniwe!

A poza tym w skrocie wyglada to wszystko tak:
Polozono nowa wiezbe i dach zostal przykryty tzw. membrana. Obecnie robione sa kominy i reperowane mury w srodku.
Tak wiec chalupa zaczyna nabierac wygladu domu i przestaje straszyc swoim wygladem opuszczonej przez Boga i ludzi rudery.
Ja zas... no coz... coraz bardziej wykonczona, majaca przed soba ogrom pracy, rosnace koszty, pietrzace sie stosy zadan... i ogolny brak sil, a w perspektywie miesiace jesienne w pocie czola... niekonczace sie jazdy... przestalam juz w ogole CZYMKOLWIEK sie przejmowac.
I to chociazby z tego prostego powodu, iz... na NIC juz nie mam sily!

Tak wyglada ruina.


Moi mali przyjaciele...

20.09.2010

Moje ulubione....

Dzieki Anandzie z bloga "Stary dom i... my" moglam choc na krotka chwile, za co bardzo dziekuje oderwac sie od remontowej "zawieruchy" i wziasc udzial w zabawie w "Ulubiona 10".

Dziekuje za zaproszenie i oto moja ulubiona 10.
Tak wiec:

1. Lubie SLODKIE NIC-NIE-ROBIENIE... gapienie sie w gwiazdy i obserwowanie plynacego po niebie ksiezyca.

2.Lubie wloczegi... zwlaszcza te samotne... snucie sie bez celu wsrod pol i lak, a potem powrot z nareczem polnych kwiatow i ukladanie ich w bukiety.

3. Lubie patrzec jak o poranku otwieraja sie zolte, malutkie kwiatuszki na mojej lace... a potem zanurzenie twarzy w porannej rosie.

4. Lubie sluchac porannego koncertu jaskolek, siadajacych w rownych rzedach na piecio-lini niskiego napiecia tuz nad moja glowa... z ta niezwykla gracja, wlasciwa jedynie... wielkim artystom.

5. Lubie moja ukochana...starenka jablonke, pod ktora uwielbiam siedziec, a ktora cale lato obdarza mnie malutkimi, slodkimi jabluszkami, dajac jakze mily cien i chlod.

6. Lubie zwierzeta... wszystkie bez wyjatku... ale najbardziej te opuszczone, samotne i bezbronne.

7. Lubie zycie bez zegarka i kalendarza.

8. Lubie cisze, zapach lak i przestrzen az po horyzont.

9. Lubie obserwowac malego zoltego ptaszka, ktory czesto przylatuje do mojego "ogrodu" i sluchac jego radosnego szczebiotu.

10. Lubie stare chalupki... takie starowinki, chylace sie ku ziemi, ktore tak bardzo mnie rozczulaja, a ktore w jakis niewytlumaczalny sposob zachowuja te tajemnicza aure zakletego domostwa, zatopionego w dzikim ogrodzie... z wiekowymi drzewami, a wsrod nich lubie najbardziej... mojego staruszka, ktorego wlasnie usiluje... odczarowac.

Do zabawy w "ulubiona 10" pragne zaprosic:

OLQE
Grasza44
Los aspaqueros
Mirke

Zasady zabawy w ulubiona dziesiatke pewnie wszyscy znaja, ale przypomne, ze nalezy w swoim poscie umiescic informacje o osobie, ktora nas zaprosila do zabawy, przedstawic swoja ulubiona dziesiatke i zaprosic kolejne osoby do zabawy.

Zycze milej zabawy i pozdrawiam.

15.09.2010

Szczescie... ulotne jest.

I zeby tak naprawde o tym nie zapomniec, tak zupelnie...tak calkowicie, musi od czasu do czasu dac o tym znac...
I tak tez sie stalo... gdy po chwilach wielkiej euforii... nadeszly chwile wielkiego zwatpienia... ktorego to przyczyna stal sie... zwykly, niewinny DESZCZ... ot, taka blahostka, zdawac by sie moglo... ale niestety... jakze grozna w skutkach potrafi ona byc, wie o tym kazdy bez mala.
I ta oto blahostka przyprawila mnie o niezly bol glowy, gdy z trwoga patrzylam na padajacy przez dwa dni i dwie noce deszcz, myslac z przerazeniem o tym, jakie szkody moze on wyrzadzic i co bedzie jak moja ruine zaleje calkowicie, a ceglane sciany nasiakna woda, pozamakaja i nie bedzie juz nawet czego ratowac!
I ta bezsilnosc wobec SIL NATURY i ten wszechogarniajacy lek...sparalizowal mnie zupelnie.

I pozazdroscilam nagle wszystkim tym, ktorzy... nie buduja, nie remontuja i nie musza obawiac sie zwyklego deszczu... i nie musza nic, majac po prostu... SWIETY SPOKOJ!
Och, jakze zapragnelam nagle SWIETEGO SPOKOJU!
Jakze dobrze jest GO miec... i nic nie musiec!
A ja... tyle rzeczy MUSZE!

I tak wiec, zeby mi nie bylo ani za DOBRZE, ani za LATWO... to oprocz deszczu, zostalam jeszcze na dokladke... okradziona.
Skradziono, a raczej wyrwano ze sciany nowiutka skrzynke elektryczna i zostawiono na pocieszenie jedynie smetnie zwisajace kable...

Aby wiec uchronic dom przed dalszymi kradziezami musialam podjac natychmiastowa decyzje przywiezienia na miejsce WYPADKOW mojej przyczepy i znalezienia KOGOS, kto bylby strozem na posesji, przynajmniej na okres do zimy.

Tak wiec majac bardzo malo czasu i jeszcze mniej sily, moj wybor, a wlasciwie jego brak... padl na... p. Mirka, czlowieka tzw. asocjalnego czyli parajajacego sie roznymi podejrzanymi "zajeciami", nie stroniacego od alkoholu i ojca 9-ciorga dzieci.
Pan Mirek, ktory wraz z synami pracowal przy wyburzaniu dachu, okazal sie jednak nie az tak bardzo... asocjalny, jak to o nim mowiono i w zwiazku z tym postanowilam ponownie obdarzyc p. Mirka pewna doza ZAUFANIa...
I tak oto p. Mirek zostal... STROZEM mojej posesji czyli ktotko mowiac - zlodziej stanal na strazy prawa!
Czyli niezly "bigos"!

A ja, kobieta bez wyobrazni, z dusza na ramieniu... odjechalam tak szybko jak tylko zdolalam z miejsca WYDARZEN, zastanawiajac sie po drodze... jakiz to tez bedzie dalszy ciag WYPADKOW?!

5.09.2010

Krajobraz... ksiezycowy i... schody do nieba.


Tak wiec zaczelam... i praca w pelni... a ja wciaz jeszcze nie moge uwierzyc... ze to stalo sie naprawde!
Bo byc moze, to co dla innych byloby zwyklym remontem, dla mnie jest czyms... hmm... niezwyklym.... moze z racji tej, iz jestem kobieta i moja wiedza remontowo-budowlana jest naprawde nikla, jesli w ogole nie zerowa?!
Najwazniejsze bylo jednak zaczac... zrobic ten pierwszy, najwazniejszy krok... a za nim nastapia juz sila rzeczy kolejne.
A wiec ide... ide do przodu i towarzysza mi wszystkie mozliwe emocje... od euforystycznej radosci az po paralizujacy strach, myslac przy tym, iz co mnie nie zabije, to napewno wzmocni.

Tak wiec ostatniego dnia sierpnia po wyburzeniu przez p. Mirka i jego syna drugiego szczytu i zwaleniu ostatnich belek stropowych... wszystko zakryla ogromna szara chmura pylu..., spod ktorej po dobrej chwili naszym oczom ukazal sie... hmm... KRAJOBRAZ KSIEZYCOWY.

Oto on:


Schody do... NIEBA.


Okno na swiat.



Wykorzystujac sloneczna pogode, przez caly dzien ja i p. Mirek przycinalismy czeresnie, ja zas zabezpieczalam rany po cieciu srodkiem grzybobojczym.
I choc p. Mirek chcial natychmiast TO CALE prochno poscinac, bo TO TO tylko szpeci... nie zgodzilam sie na to. Nie udalo mi sie niestety uratowac jednej starej jablonki i starego swierku, ktore pod moja nieobecnosc p. Mirek z satysfakcja pozbawil zycia, twierdzac, iz od razu wszystko ladniej wyglada i ze dzieki jego tworczej inwencji... bez tych staroci mam miejsce, na nowe ladne drzewka.

Moj czeresniowy Sad...




to... ogromna, stara czeresnia, wokol ktorej jak dzieci przytulone do matki rosna sobie sliczne, mlode czeresienki. A teraz poprzycinane i pomalowane tworza naprawde piekny widok.

Widok na salon.


Sypialnia pod gwiazdami.


Nostalgia pod stara czeresnia...


Ja i moje... szczescie.


Po czym ogarnal mnie jakis... dziwny, blogi spokoj.