Taki właśnie dom widziałam... podczas ostatniego tygodnia lipca, będąc jedną z 10-ciu wolontariuszy, którzy spotkali się w przepięknej alpejskiej scenerii, aby stworzyć COS niezwykłego... aby tworzyć DOM MATKI ZIEMI.
A konkretnie to bylam w miejscu, w którym stoi: dom jakich mało.
Odwiedziłam niezwykłych ludzi,widzialam ich niezwykly dom uczestnicząc w trzecich warsztatach ekologicznych, na ktorych spotkali sie ludzie z rożnych zakątków tej ziemi, aby móc uczestniczyć w czymś niezwykłym.
I było niezwykle. Było niezwykle,gdyż każdy mógł uczestniczyć w dziele tworzenia Domu, domu niezwykłego, stworzonego bowiem z tego, co dala nam Matka Ziemia... z tego co jest w naszym zasięgu...i na wyciągnięcie reki.
Tworzylismy...zanurzajac rece w glinie i cieszac sie...ze dom wyrasta spod naszych rąk i pięknieje, wtapiając się, jakże naturalnie w alpejską scenerię i tworząc z nią jedną, jakże doskonałą całość. I miało się to nieodparte wrażenie,jakby istniał on tutaj od zawsze.
W wysokie Alpy trafiłam zupelnie przypadkowo, czytajac na blogu - dom jakich malo- o warsztatach ekologicznych i podejmując... natychmiastową, aż samą mnie wprawiającą w osłupienie,decyzję o wyjezdzie.
Przez dwa tygodnie /ja bylam tydzien/ tynkowaliśmy dom z zewnątrz i wewnątrz, wykopując najpierw glinę z hałdy za domem, potem ją przesiewając przez wielkie sito i rozdrabniając, potem rozrabiając w wielkim mieszadle chlebowym z piaskiem,wodą, sieczką na konsystencje gęstej śmietany... i taką oto masą czyli tynkiem oblepialiśmy ściany.
Samo tynkowanie jest poezją, jest coś... magicznego i niezwykłego w tej jakże zwykłej, zdawać by się mogło czynności.
Przez siedem dni i nocy oddychałam niezwykłą atmosferą tego domu. Bo taki dom to jak żywy organizm - oddycha,pachnie,przemawia... Sprawia, ze poczuje się tą niezwykłą więż z NATURA. I Czułam zapach ziemi i jak nigdy przedtem....tę właśnie niezwykłą z nią więż. Więż... o której współczesny człowiek pewnie już nie pamieta... bo to jakże niemodne w dzisiejszym świecie. I zapomniał też pewnie o tym,że Matka Natura tak hojnie nas wszystkim obdarza... a my to po prostu ignorujemy.
I mimo cieżkiej,w upale,w pocie czoła pracy... odczuwało się tę niezwykłą radość,zanurzając ręce w chłodnej,pachnącej ziemią masie glinianej,a formowanie z niej ścian przypominało rzeżbienie w glinie jakiegoś najwspanalszego dzieła sztuki... które spod naszych rąk się wyłaniało.
To niesamowite przeżycie, którego miałam szczęście doświadczyć, a którego nie zapomnę na długo...dało mi impulsy do...do dalszego działania.
I postanowiłam swojego staruszka... ponaprawiać metodami jak najbardziej naturalnymi - czyli tynkując ściany gliną,stosując słome, tam gdzie była zastosowana. Czyli tak jak w zasadzie był on budowany i jak przetrwal te swoje prawie sto lat.
I myślę teraz, ze będzie to najbardziej właściwy sposób.
Tak wiec po wielu rozterkach, załamaniach, "ucieczkach",łzach... podejmuję WYZWANIE.
Zaciskam zęby i idę do PRZODU.
Pobyt w Alpach dodał mi niewiarygodnej siły, siły do walki...
I myslę, iż nie przypadkiem znalazłam się właśnie w tym miejscu... To wszystko miało właśnie tak.. BYĆ.
Oto kilka zdjęć.
Tynkowanie pokoju
Wspólny posiłek
czytam ten blog!!! i nie wiedziałam,że jesteś jedną z bohaterek-podziwiam!:)
OdpowiedzUsuńSuper decyzja.Cieszymy się że dopadł Cię ten imuls.Uda się wszystko,mimo że nie zawsze jest łatwo.DO PRZODU :)
OdpowiedzUsuńAmelio gratuluję decyzji - wspaniale, że trafiłaś na te warsztaty, przynajmniej nauczyłaś się korzystać z dobrodziejstw Matki Natury. Myślę, że teraz już pełna wiary i wzmocniona doświadczeniem poradzisz sobie doskonale, czego C i z całego serca życzę. Trzymaj się cieplutko i do zobaczenia po moim powrocie.
OdpowiedzUsuń